Z KOREI DO POLSKI (TAK TO PAMIĘTAM)
Był rok 1952, miałem lat
12 i byłem uczniem 5, czy też 6-tej klasy szkoły podstawowej. To
były czasy, gdzie prawie na każdej lekcji, niezależnie czy to była
historia, czy też inna, np. język polski, a nawet lekcja
wychowawcza, wysłuchiwaliśmy przeróżnych okolicznościowych
pogadanek na temat wydarzeń w świecie. Stalin jeszcze żył , a
jego ideologia tym bardziej. Od dwóch lat na kontynencie azjatyckim
trwała wojna Korei z amerykańskim „agresorem”.. Byliśmy
przekonywani, że imperializm amerykański dąży do zawładnięcia
światem, tym bardziej, że nauczycielka na lekcję przyniosła globus
by nam pokazać jak duża odległość dzieli USA od Korei i kto komu
zagraża. Był to dla nas dowód na potwierdzenie tegoż
imperializmu, iż nie odległość ma znaczenie ale obrona wartości
demokratycznych, które w tym czasie akurat Ameryce nie wszyscy
przypisywali. W gruncie rzeczy dzisiaj wiemy, że były to lata
ekspansji komunizmu radzieckiego, który powstrzymywany był przez
świat kapitalistyczny. Działo to się już wtedy, gdy oba
mocarstwa, czyli USA i ZSRR dysponowały już bronią jądrową. Wejście
Amerykanów do Korei nie było podyktowane zaborem pól naftowych, bo
takich tam nie ma, było obroną terenów azjatyckich przed wpływami
komunizmu, poparte zresztą Radą Bezpieczeństwa młodej
Organizacji Narodów Zjednoczonych, tym bardziej, że jeden z
przywódców Chińskich Kaj-szek, o przekonaniach raczej mało
stalinowskich, doznając klęski od Mao, uciekł na wyspę Formozę,
dziś Tajwan. Wiadomo, że w wojnie koreańsko – amerykańskiej
praktycznie wykorzystywano broń rosyjską przeciwko amerykańskiej.
Tam walczyły ze sobą samoloty e-Fy (numery), z Migami (numery).
Zanosiło się na krwawe wielomilionowe żniwo i tylko obawa Wielkiej
Brytanii, iż Rosjanie mają skierowane rakiety jądrowe na ich
szczęśliwą wyspę sprawę uciszyły. W wyniku decyzji ONZ Koreę
podzielono na tę demokratyczną czyli
południową, wspieraną przez
USA, oraz północną zwaną KRLD, wspieraną przez ZSRR i Chiny, I
tak właściwie jest dotychczas. Oba te państewka są w stanie wojny
od kilkudziesięciu lat, a dokładniej od lat 66. Pokoju dotąd
nigdy nie zawarto. Wojska amerykańskie podobnie jak kilka lat
później z Wietnamu wróciły do kraju jako mało zwycięskie, a
może nawet pokonane.
Ale ja nie o tym. W roku
1952 pod naszą szkołę podjechał traktor z przyczepą a la autobus (bez silnika). Podobnym zabierano nas na wykopki w PGR.. Tym razem pan
wychowawca uprzedził nas, że jedziemy na spotkanie z młodymi
Koreańczykami, których rodzice zostali zamordowani przez agresora
amerykańskiego. Zanim wyjechaliśmy pan wychowawca opowiedział nam
o tragicznych zdarzeniach, że oto spotkamy się z ocalałymi
dziećmi, których rodzice byli utopieni w studniach, ich matki miały
rozcięte brzuchy by wydobyć i zgnieść butem żołnierskim ich
przyszłe rodzeństwo. Często działo się to na ich oczach, dlatego
naszym internacjonalistycznym obowiązkiem jest te dzieciaki przyjąć
w wolnej Polsce i wychować na dobrych obywateli. Traf chciał, że
dzieciaki skośnookie trafiły do Domu Dziecka w Gołotczyźnie,
czyli gminie sąsiedniej. Wszyscy byliśmy mocno podekscytowani, bo w
końcu mieliśmy pierwszy raz w życiu spotkać żółtych,
skośnookich Azjatów i to mocno utrapionych prawdziwą, bestialską
wojną.
Na miejscu spotkaliśmy naszych rówieśników, karnie
ustawionych na zbiórce, ubranych w kolorowe spodnie lub spódnice,
oraz bluzki. Każde z nich na pożegnanie z nami założyło pionierski krawat. Nikt z nas nie miał aparatu by zrobić aktualne zdjęcie.
Patrzyliśmy na siebie wzajemnie bez słów, bo porozumiewanie się
było niemożliwe. Wystarczyły nam uśmiechy do siebie, oraz dotyk
rąk. W pewnym momencie na niebie pokazał się samolot pasażerski,
którego warkot wzbudził w tych dzieciakach atak paniki. Jak jeden
mąż, uciekli z placu szkolnego do budynku i jak jeden mąż wtulili
się pod łóżka. Oczywiście nasz wychowawca wytłumaczył nam skąd
biorą się podobne odruchy i fobie. To skutki wojny i bombardowań
ich domów. Po jakimś czasie wraz z kolegą z klasy pojechaliśmy
rowerami do tegoż ośrodka. Niestety nie udało nam się z żadnym z
nich zaprzyjaźnić, wyłącznie zresztą ze względu na kłopoty
językowe. Ich język wydawał nam się piskiem zwierzęcym. Minęły
lata, a konkretnie lat kilka i tu zdążam do puenty.
Jako, uczeń dziewiątej
klasy liceum, 100 km od domu, z przeciętną oceną z języka polskiego .. dostateczny,
zobowiązany byłem w ramach lektury pozaobowiązkowej przeczytać
książkę Mariana Brandysa „Dom Odzyskanego Dzieciństwa”. Byłem jedynym świadkiem ich pobytu w Polsce więc zgłosiłem się do odpowiedzi na
trzech kolejnych lekcjach, a będąc przekonanym, że poza autorem
książki nikt w klasie nie potrafi zilustrować ich pobytu i
zachowań, zmyślałem przeróżne historyjki na ich temat, za co
jako świadek wydarzeń, trzykrotnie otrzymałem z języka polskiego
ocenę b.db. Nigdy już potem nie zdarzyły mi się podobne oceny. A
nawiasem mówiąc książki nie przeczytałem, bo były w naszej
bibliotece tylko dwa egzemplarze i nie sposób się było do nich „dostać”.
Dzisiaj wiem, że
te dzieci indoktrynowano politycznie, bo jankesów , czyli Amerykanów
porównywano do esesmanów niemieckich, zaś przyjacielem ich był
Józef Stalin, oraz młody przywódca Kim Ir Sen. Minęło 63 lata, a
Korea Północna zwana KRLD, wciąż pozostaje w stanie wojny z Koreą
Południową, która to dzisiaj należy do najbardziej
uprzemysłowionych krajów, nie tylko Azji ale i świata, do której
ucieczka braci i sióstr z „komunistycznej Korei” jest wyczynem
podobnym jak ucieczka z NRD do RFN w wiadomych czasach. Wiem, że
wielu z tych dzieciaków z Gołotczyzny nie miało po co wracać do
kraju. Tu w Polsce skończyli szkoły średnie a nawet studia na
łódzkich uczelniach dla obcokrajowców, a po zdobyciu tytułów
inżynierskich i magisterskich, niektórzy z nich powrócili do
kraju. Mniemam, że poza 38 równoleżnik, czyli do kraju słynącego
dzisiaj z budowy statków, elektroniki oraz wysokiej klasy
samochodów. Osobiście nie znam niczego co by podbiło świat, a
wyprodukowane było myślą Koreańczyków z Północy. Chyba , że
coś do zabijania ludzi, bo to widać na kolejnych marszach i
paradach, co pokazał nam m.in.pan Fidyk.
Fotki od góry:
1.Migawki z wojny.
2.Zabity żołnierz amerykański
3.Sieroty koreańskie
4. Dom Odzyskanego Dzieciństwa M. Brandysa
Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, ze łzami w oczach pochłaniałam książkę Mariana Brandysa pt „Dom odzyskanego dzieciństwa”. Jest to opowieść, oparta na prawdziwych relacjach pracowników domu opieki dla koreańskich sierot wojennych, które Polska przyjęła w tych trudnych latach. eviva.
OdpowiedzUsuń„Dom odzyskanego dzieciństwa” ma swoje pozytywy. Przede wszystkim jest to książka zdecydowanie antywojenna i prospołeczna. Pokazuje, jak wiele można osiągnąć miłością, i odpowiednią organizacją, jak niebezpieczne jest tworzenie podziałów między ludźmi i jak bardzo ważne jest to, by dzieci były pod szczególną opieką państwa – tak jak w czasach realnego socjalizmu. Anonim który to czytał ale nie płakał.
OdpowiedzUsuńWłasnie jem smaczny rumsztyk i czytam pańskiego bloga.Ciekawy. Musi pan juz miec swoje dość dojrzałe lata, bo ja nic nie pamietam, rocznik 55 ty. pozdrawiam.Lodzia.
OdpowiedzUsuńA nie mogli te dzieciaki wziąć Ruskie albo Amerykanie?.Tylko ta opiekuńcza biedna Polska. No ale to było za litościwego PRL.Dzisiaj by ich przegonili narodowcy. Luciennik
OdpowiedzUsuńDzieci wyglądały identycznie. Miały uszyte białe bluzy i spodenki z lnianego, zwykłego płótna. Na głowach czapki z tego samego materiału. Na plecach płócienne woreczki. W środku był kawałek lnianej szmatki, który służył za ręcznik. Na nogach miały charakterystyczne zielone pantofle, całe zrobione z gumy, z zadartymi noskami.Były w wieku od 5-14 lat. Mieszkanka Sońska.
OdpowiedzUsuńCiekawe panie torunczyku, czy dla tych Koreańczyków co to zostali w Polsce i tu zdobyli wykształcenie a może i pracę, taki Kim Ir Sen tez jest bogiem? Mnie to ciekawi i chciałbym któregos spotkać aby pogadać.AA
OdpowiedzUsuń