Nie mogę
przejść spokojnie obok iście bulwersującego przypadku, który
został odnotowany w regionalnej prasie, a mianowicie w Tygodniku
Ostrołęckim. Oto w jednej z tamtejszych parafii mieszka małżeństwo,
które mimo usilnych starań nie może mieć dzieci z powodów
powszechnie w biologii znanych. Dlatego też mimo, iż oboje czują
się poprawnymi katolikami, nie bacząc na ognie piekielne,
skorzystali z leczenia oraz zapłodnienia in vitro. Nieszczęściem
w tym wszystkim natomiast jest fakt narodzin pociechy z białaczką.
Zdarza się, z białaczką rodzą się także dzieci spłodzone w
łózkach, nawet poświęconych. Oczekiwane dziecko było bardzo
kochane, a znając środowisko w jakim mieszkają, długo nie
informowane o swoim poczęciu przez in vitro. I tak by było zapewne
nadal, gdyby przejęci chorobą rodzice nie poprosili księdza
goszczącego w ich domu w ramach kolędy o odprawienie mszy świętej
w intencji zdrowia dziecka. I oto tu nastąpił zgrzyt wyzwalający
ogromny smród, jakby na stół na którym stoi krzyż i taca z wodą
święconą wylano beczkę gnojówki, a który może się zdarzyć
wyłącznie w katolandzie, w zapyziałej, średniowiecznej Polsce w
XXI wieku. Ksiądz kategorycznie odmówił usługi mszalnej
tłumacząc, że choroba dziecka jest karą boską za to, że
narodziło się ono z probówki, po czym naburmuszony wyszedł.
Prosty cham w sutannie nie doczytał, że dzieci nie rodzą się z
probówki, tak jak nie rodzą się z penisa czy z waginy. Otóż,
gdyby coś podobnego stało się w moim domu, to po takiej odzywce
klechy, błyskawicznie pokazał bym mu drzwi. Aby przyspieszyć jego
odejście kopnął bym go w wyświęconą dupę tak, że nie zdążyłby
nastąpić na schody. Ten dzieciak z prawdą o swoim poczęciu
zapoznaje się dopiero z ust takiego bydlaka, który to ową wiedzę
zapewne posiadł przy konfesjonale od jakiejś moherowej baby, często
z sąsiedztwa, albo z dalszej rodziny. Klecha, który być może w
straszliwy sposób krzywdzi dzieci popełniając najstraszliwsze
grzechy pedofilii, sam najczęściej pozostając gejem, oczywiście
przy milczącej akceptacji parafian zainteresowanych wiecznym
zbawieniem, jest najlepszym potwierdzeniem polskiego kołtuństwa,
zaprzaństwa i ciemnogrodzkich zachowań. Prawda, że rzecz się
dzieje na obrzeżach Polski B, gdzie laski, karaski i piaski to
naturalne środowisko zacofania, bo trudno mi sobie wyobrazić
podobne zdarzenie w Polsce centralnej, zachodniej i północnej. W
takich oto warunkach wykluli się onegdaj ludzie spod krzyża
Kaczyńskiego, ludzie Gowina, posłanki Pawłowicz i wielu innych,
zabierających głos w Rozmowach Niedokończonych RM.
wtorek, 31 lipca 2012
sobota, 28 lipca 2012
ODCIENIE KULTURY
Kilka słówek o
kulturze, tej przez duże K. Ale dosłownie kilka słówek i to
średnio przewrotnych. Otóż w oczekiwaniu na spektakl otwarcia
igrzysk olimpijskich Londyn 2012, postanowiłem się zabawić na
kolejnym festiwalu polskiej piosenki Opole 2012. Tak do kompletu, bo
euro 2012 też oglądałem z wielka satysfakcją pomimo nędzy
naszego piłkarstwa. Nie wiem, czy będziemy jeszcze mieli szansę
uczestnictwa w czymkolwiek 2012, ale może na razie dość tego. Tym
bardziej, że zniesmaczyłem się występem Wojciecha Manna w roli
konferansjera, co to postanowił upiększyć imprezę swoim synem,
którego przygotowuje do objęcia spadku po swoim jestestwie.
Liczyłem, że pan Wojciech, jak zwykle swoim cennym dowcipem i
niewątpliwą błyskotliwością rzeczywiście okrasi tegoroczne
Opole, tymczasem zawiodłem się na naszym długoletnim dziennikarzu
branży muzycznej i to bardzo. Ponieważ tematem imprezy były
przeboje z lat 60, pan Wojciech miał okazję wypowiedzieć się
na temat okoliczności historycznych i ustrojowych, w jakich to owe
utwory trafiały na nasz rynek muzyczny. I oto zawstydziłem się
bardzo, spoglądając skwaszonym wzrokiem na ciągle obfitą postać
Manna. Zapowiadając piosenkę pt: „Ale za to niedziela, niedziela
będzie dla nas”, przykrył usta dłonią, powiadając po cichu,że
w tamtych czasach nie wolno było, ot tak sobie zagospodarować
niedziel dla własnej przyjemności, bo przecież byliśmy gonieni do
roboty.. dla budowy ukochanego socjalizmu.(mój dopisek). Władzom
nie podobały się transfery stylów muzyki rozrywkowej z Zachodu do
Polski. Gdy powstał w Polsce pierwszy rodzimy zespół rockowy
„Rythm end bluese”, to natychmiast władze go skasowały. Otóż
panie zramolały konferansjerze, osobiście w roku bodajże 1962 lub
następnym miałem zaszczyt „konsumować” występ zespołu
Czerwono-Czarni, jako tych zrodzonych z „Rhytmu” w Gdańsku..
Konsumować, ponieważ jako młody chłopak, nieco z ikrą uzdolnień
muzycznych wprost chłonąłem wszystko co wiązało się z rock and
rollem, i cokolwiek z tej materii nadawane było w Polskim Radiu
panie Mann. Już w owych podłych latach słuchałem wszystkiego co
wykluwało się z bluesa i jazzu, a więc prawdziwy rock and roll w
wykonaniu Elwisa Presleya, Chacka Berrego, aż po Roya Orbisona.
Radośnie uśmiechałem się do siebie słuchając The Beatles i
Rolling Stones. Nikt mi jako licealiście nie wytknął zbyt śmiałego
internacjonalizmu i popadania w macki zachodniej zgnilizny. Panie
Mann, apropos przymusu pracy w niedzielę, to być może, poza tzw.
sporadycznymi czynami na rzecz poprawy gospodarki i upiększenia
naszych osiedli, do pracy mógł tylko zmuszony być pan, bo
„wydawało by się”,że na siłę pana zatrudniła wstrętna
komuna w Polskim Radiu, a następnie w popularnej Radiowej Trójce.
Wielu aktorów i artystów innych branż artystycznych może mieć
żal do PRL, ale nie pan. Wydaje się, że z” radościom i
godnościom osobistom” przemawiał pan do mikrofonów w audycjach
zatytułowanych: Mój Magnetofon, Poranek z Radiem, Baw się razem z
nami, Muzyczna Poczta, Manniak po ciemku, a następnie wraz z Materną
w audycji Non stop Kolor. Komuna zmuszała pana też do zarabiania
pieniędzy w filmach, chociażby w „Uprowadzaniu Agaty”, „Cudowne
dziecko” Pamiętam, był pan dość hołubiony w Polityce i innych
czasopismach. Mimo, nie oszukujmy się, niezbyt korzystnej prezencji
ze względu na (wiadomo), nie miał pan większych problemów w pracy
w tych obszarach. Komu tak naprawdę chciał się pan tymi dygresjami
podlizać, to naprawdę nie wiem ?. Kłamstwem też jest to, co pan
powiedział na temat Rythm end Bluesa. Otóż, minister Kultury nie
rozwiązał zespołu ze względu na to, że pokochał bardziej ruskie
czastuszki i pienia narodnych artystów niżeli muzykę naszego
pierwszego zespołu rock end rolowego, a dlatego, że na występie
tegoż zespołu zdemolowano kilka sal w Ministerstwie Kultury. I tak
wygląda prawda, a można ją przeczytać w zapisach Wikipedii.
Smutne to co mówi pan Wojciech, bo mówi w obecności młodego
człowieka (własnego syna), który pomyśli, iż tatuś w ciągu
swojego życia przeszedł przez piekło, a może i coś jeszcze
gorszego. Bo wszak wiadomo, że „komuna” się skończyła dopiero
4 czerwca 1989 roku i to tylko dzięki Joannie Szczepkowskiej.
Po transmisji z Opola mieliśmy okazję obejrzeć przygotowane za ponad 27 milionów funtów widowisko z okazji otwarcia olimpiady 2012. To także Kultura. Ja wiem, że ambicją każdego organizatora jest przebicie atrakcjami poprzedników. Sądziłem, osobiście, że Pekinu już nikt nie przebije. Chyba poniekąd mam rację. W Londynie zaprezentowano okropne dłużyzny. Może marudzę, nie wiem, ale wiem też że, Angole dumni ze swojej historii i potęgi przez wieki, chcieli jeszcze raz nam to uzmysłowić za pomocą wymyślnych inscenizacji. Spowodowało to nudę, tym bardziej, że to działo się po północy na polskich zegarach. Znamy doskonałości brytyjskie ze służbą zdrowia na czele, tym bardziej w zestawieniu z naszą nędzą, ale tego wszystkiego po mojemu było za dużo. Natomiast pięknie wprost anielsko, prosto z nieba londyńczycy zorganizowali transport królowej matki na stadion, bez której impreza nie mogłaby wystartować, no i wspaniała inscenizacja w wykonaniu uskrzydlonych rowerzystów, nie mówiąc już o przecudnej urodzie zmyślnych fajerwerków. Osobny temat to zapalenia znicza olimpijskiego. Ten święty ogień najpierw rozdrobniony na małe źródła świetlne w misach oliwnych, dzięki technice zespolił się w jedno przecudowne ognisko spełniające rolę znicza. Czas na ucztę podczas sportowych rywalizacji olimpijskich, a mamy już pierwszy medal. Srebrny w strzelectwie. To wszystko co niniejszym piszę jest moim osobistym odczuciem, a właściwie odczuciem rodziny, bo takowe imprezy jak theatrum olimpijskie oglądam w towarzystwie najbliższych mi osób.
Na koniec kilka słów na
temat komentarzy przypisanych do KOŁTUNA POLSKIEGO. Otóż takie
słowne przepychanki jak wypowiedz Marysi, co to chwali demokrację i
normalność w Hiszpanii (ma za co) i z kolei riposta gastarbeitera
który proponuje jej seksualne stosunki z polskimi bocianami, mnie
mało interesują. To nędza umysłowa, oczywiście tego drugiego.
Dzięki za mądrą wypowiedz Humanisty. O pani Pawłowicz nie warto
cokolwiek mówić, ona sama nas wszystkich zawrzeszczy jak atakowana
wrona. Mocno i uczciwie scharakteryzowała stosunki naszych polityków
z biskupami pani Jolanta. Takie właśnie układziki mszczą się na
naszym „europejskim” kraju. Kołtuństwo, słowo ponoć użyte
przeze mnie w zbyt delikatnym odniesieniu . Może i racja. Może
rzeczywiście po imieniu należy mówić o oligofrenii, czyli
ograniczeniu mózgowym w stopniu najwyższym, tym bardziej, że
słowem tym ostatnio posłużył się pan prezes JK. Jeżeli miał na
myśli m.in. Macierewicza i Fotygę to ok. panie prezesie.. Nasza
Ojczyzna popada coraz bardziej w stan, o którym można powiedzieć
słynne słowa poety: „ciemność widzę”. A nam z kolei słowa:
„więcej światła” potrzebne są jak powietrze. Kłaniam się
Państwu. Toruńczyk.
ŁAJZA
Tytuł
wyrażony w formie inwektywy na razie nic Państwu nie powie, ale do
czasu. Ostatnio głośno we wszystkich mediach jest o niejakim panu
Śmietanko Andrzeju, człowieku PSL do wszystkiego i od wszystkiego,
od co najmniej lat dwudziestu. To wierzchowiec ze stajni Waldemara
Pawlaka. Pan Pawlak, wicepremier od sektora zagonowego, takich
wierzchowców ma dość na tyle, że może nimi obstawić wszystkie
gonitwy o najlepsze stanowiska w kraju. Andrzej Śmietanko, ostatnio
prezes ważnej spółki Skarby Państwa zasłynął ( o czym już
pisałem na moim blogu), super aferą polegającą na
niegospodarności i kradzieży majątku narodowego, wyrażającą się
m.in. wycieczkami wraz z rodziną i przyjaciółmi po całym bożym
świecie na koszt kierowanej przez niego spółki, a nadto
nepotyzmem, który w ścisłym rozumieniu należy nazwać podobnie.
Złodziejstwo. Ten wierzchowiec Pawlaka charakteryzuje się bowiem
wyjątkowym cwaniactwem ulokowanym w rozumie Nikodema Dyzmy. Szedł
tam, gdzie posłał go Pawlak i setki jego zaufanych. Robił to, co
potrafił najlepiej. Zapewniał dobre stanowiska pracy towarzyszom z
PSL. Już dwadzieścia lat temu Śmietanko oszukał Rejonowe Biuro
Pracy w Piszu. Wyżebrał duży kredyt na inwestycję, która miała
ludziom stworzyć stanowiska pracy. To jakaś tam wytwórnia
brykietów z trocin i torfu. Ponieważ interes z brykietami szedł
słabo, sprzedał go … sobie jako Andrzejowi Śmietance, szefowi
spółdzielni rolniczej, gdzie pełnił takowe stanowisko. Transakcje
sfinansował bank BGŻ. W ten sposób Śmietanko pozbył się
kłopotów wraz z zadłużeniem. Dzięki rodzinie PSL -owskiej
Śmietanko awansował w sposób podobny do przeskoków pszczoły,
podążającej z kwiatka na kwiatek. Nic dziwnego, że wkrótce, jako
poseł począł ocierać się o stanowiska ministerialne. To coś
podobnego do kariery agenta Tomka, bo o Dyzmie już wspomniałem. A
ponieważ w Śmietance rozbudziły się ambicje kogoś, komu trudno
przyznać się do obory, stodoły i gnoju, dysponując dużymi
pieniędzmi, a jeszcze bardziej władzą, zażyczył sobie zakup do
jego osobistej używalności luksusowego samochodu za blisko 160
tysięcy złotych (dzisiejszy przelicznik to ok pół miliona).
Pławiąc się na zajmowanym stanowisku, podczas wizyt gospodarskich
pił i łajdaczył się na potęgę, przy cichej akceptacji kolejnych
szefów partii ludowej. Na Mazurach po jednej z libacji w motelu
„Czarny Pająk”, wsiadł do tejże maszyny i na jednym z zakrętów
przyłożył w płot opierając się o dom sąsiada. Aby ocalić
dupsko poprosił miejscowego burmistrza, aby on wziął winę na
siebie. Burmistrz ze strachu o swoją karierę zeznał przed policją,
że to on chciał wypróbować ową brykę. Zachował stanowisko bo
policja sprawę umorzyła też ze strachu przed władzą. A Śmietanko
coraz bardziej rozpalał w sobie krew, szczególnie na widok młodych
dziewczynek. Jedna z nich lat 17, tak ich spotkanie relacjonuje:
Wywiózł mnie pod las
i zaczął się dobierać. Szarpał moje ubranie. Kiedy opierałam
się obiecał mi pieniądze. Zaczęłam krzyczeć. Co to kurwę sobie
znalazłeś?. Na szczęście był bardzo pijany. Po mniej więcej
dwudziestu minutach szarpaniny samowolnie zrezygnował. Więcej nie
pojadę nigdzie z żadnym ministrem.
I właśnie tym momentem drodzy moi uzasadniam tytuł posta : ŁAJZA.
Ta łajza pełniła wiele odpowiedzialnych funkcji w kraju.
Oczywiście bez żadnych ku temu predyspozycji. Przykładem
ośmieszającym nasz rząd niech będzie to, że gdy Śmietanko
pojechał (po coś tam) służbowo do USA, to redaktor Jacek
Kalabiński telefonował do kraju: Pojawił
się niejaki Śmietanko. Podaje się za polskiego ministra rolnictwa.
Co mam z tym zrobić?. A
to dopiero problem, bo facio ani me, ani be, po angielsku. Zapewne
sądził. Że po niego na lotnisko wyjedzie prezydent USA wraz z
ekipą tłumaczy. Z kolei po kilkudniowej wycieczce do Maroka,
pytany o efekty wizyty, Śmietanko z rozbrajająca szczerością
przyznał, że będziemy musieli jeszcze na nie poczekać., bo nie
wszystko od razu da się zrobić. W osłupienie wprawił wszystkich
dziennikarzy. Tak oto przez lat 20 snuła się kariera Śmietanki po
obrzeżach sektora rolnictwa. Obok stołków ministerialnych w
rządzie, zaliczył też przez chwilę Pałac prezydencki, jako
doradca (ciekawe czego i komu). Gdy wreszcie ta łajza „państwowa”
obskoczyła wszystkie stanowiska poczynając od Agencji Rynku
Rolnego, poprzez Agencje Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa,
oraz fuchy typowo rządowe, „ojciec chrzestny” Pawlak umieścił
go w Elewarrze. To tak jakby kota wpuścić do spiżarni. Tam obok
setek tysięcy ton ziarna przesypują się tony złotówek. Pewno by
jeszcze tam sobie pożył po cesarsku wraz z rodziną i przyjaciółmi,
gdyby wśród przyjaciół nie znalazł się ktoś bardzo zazdrosny.
I oto podczas towarzyskiego spotkania, przy Jasiu Wędrowniczku jego
dotychczasowy kumpel nagrał rozbrajającą i szczerą rozmowę,
ujawniającą kulisy życia na dworze cesarskim prezesa, a taśmy z
jej zapisem udostępnił telewizji. Tak oto skończyła się
natychmiast kariera Dyzmy śmietankowego, która to równocześnie
oznaczała dymisję ministra Sawickiego. (Coś z tymi Sawickimi
jakoby było nie tak jak trzeba?). Ale jak powszechnie wiadomo.
Śmietanko krzywdy nie dozna. PSL to jedna bardzo zwarta, kochająca
się rodzina, cyklicznie poświęcana przez zaprzyjaźnionych
biskupów. Nie wyobrażają sobie nawet, by ktokolwiek z krewnych nie
miał stosownej (za ok.7000 zł) pracy. A tak w ogóle to Śmietanko,
jak i jego dzieci i wnuki do końca życia nie muszą ciężko
pracować. Teraz mogą tylko spijać śmietankę z dorobku życiowego
Śmietanki.
Wszystko
to się dzieje przy otwartej kurtynie, gdzie premier Tusk robi
wrażenie zakłopotanego sektorem rządzonym przez PSL, ale w gruncie
rzeczy nawet nie kiwnie palcem by raz na zawsze rozpędzić to
szemrane towarzystwo tkwiące szczególnie w spółkach Skarbu
Państwa, na cztery wiatry. Nie zrobi tego, bo koalicja, a zatem i
władza jest najważniejsza. Dla PO i PIS oczywiście, bo akurat
premier Miller przepędził PSL z koalicji parlamentarnej, za co
wiele zapłacił, co sam przyznaje. Ale na tym polega moralność,
choćby rządowa.
środa, 25 lipca 2012
KOŁTUN POLSKI
Desmond
Tutu, arcybiskup, powtarzam, arcybiskup, laureat Nagrody Nobla
powiedział: „Nikt nie ma prawa sprawiać, żebyś czuł się
gorszym człowiekiem z powodu tego, kim jesteś, jeśli przeżywasz
życie tak, jak zostałeś stworzony, w wolności i z godnością”.
Święte słowa, pod warunkiem gdyby padły z ust abp Michalika, a
nie jakiegoś tam czarnego Tutu. Poseł Robert Biedroń mimo to, owe
słowa skierował do Sejmu Rzeczypospolitej, złożonego prawie w 90%
z bogobojnych katolików. Skierował do tych ponad 300 kołtunów z
mandatami PO, oraz PSL, PIS i SP. Okazuje się, że żadne słowa,
żadne cytaty z wypowiedzi tych co myślą i są nagradzani za
zdobycze nauki i walki o nowoczesny sprawiedliwy świat nie trafiają
do polskiego kołtuństwa. Właśnie w tym przekonaniu i tej
ciemnocie każe im tkwić „ich” Kościół katolicki, którego
wyrocznią, mimo zejścia z tego świata, wciąż pozostaje JPII. Ten
sam, co to do końca ukrywał jak tylko mógł zarazę pedofilii
wśród duchownych w całym swoim Kościele, który do końca zapewne
pozostawał w świadomości, że połowa kapłanów to homoseksualni
faceci, bowiem wiadomo nie od dzisiaj, że tzw. powołanie do stanu
kapłańskiego to zwykła obsesja objawiająca się szczególną
„sympatią” do płci męskiej.
Cóż to
ów kołtun, który tak bardzo rozrósł się wśród ww.
parlamentarzystów. Otóż kołtun jako taki to pęk włosów na
głowie sklejony łojem. Dawniej podobno bronił przed diabłem i
chorobami. Tak było dawniej, dużo dawniej, ale dziś?.. Jakże mi
to porównanie pasuje do składu Sejmu. Przecież oni prawie wszyscy
najbardziej boją się właśnie diabła, bo z chorobami mając
Piechę i Kopacz, nie mówiąc już o prawie świętej
Radziszewskiej, sobie jakoś poradzą. Diabła się boją, bardziej
jak on sam wody święconej. Dlatego tak się skołtunili. Już w XIX
wieku podjęto walkę z kołtunem poprzez nauczanie a nawet represje.
Nie wpuszczano kołtunów do urzędów i szkół. Mieli tylko wstęp
do świątyń, ale akurat te pozostawały (prawie do dzisiaj)
matecznikiem kołtuństwa w pojęciu wstecznictwa i absolutnego
zacofania. Bo od dawna kołtunem pogardzano. Dla światłych
pozostawał on człowiekiem ograniczonym intelektualnie, człowiekiem
o ciasnych poglądach i bardzo wąskich horyzontach. Czy takimi
mienią się nasi wybrańcy na Wiejskiej?. Słuchając z ich ust
wypowiedzi można temu zaprzeczyć, chociaż nie zawsze, bowiem poza
lewicą szeroko pojętą, ...aż około 3o0 posłów PO ujawniło
podczas głosowania nad ustawą swoje horyzontalnie wąskie w świetle
postępu przekonania. Ale jak ma być inaczej, skoro w ławach
poselskich zasiadają takie kołtuny jak pani Pawłowicz z PIS,
której wypowiedzi wstyd cytować. Ta ponoć doktor z UKSW, twórca
prawniczych „potworków”, wróg Unii Europejskiej przez
skołtuniony Sejm została wybrana na sędziego Trybunału Stanu (do
2011r.), no to o czym my tu mówimy. Czy taka pseudoprawniczka, co to
w dniu pogrzebu poetki pluje na Wisławę Szymborską nazywając ją
niepolską poetką, ponieważ w jej utworach nie dostrzega polskiej
wierzby i przyrody, a poetka powinna wg niej pisać o ptaszkach,
pszczółkach i dojrzewaniu. Zastanawiam się, jak może ona być
zapraszana do mediów, gdzie przekrzykuje swoje interlokutorki, a
audycja w tym momencie zatraca swój sens. To postać z tych, co to
cieszyli się ze śmierci profesora Geremka: „dobrze, że zdechł”.
Tak, bardzo dobry z niej materiał na sędziego Trybunału.
Pogratulować najpierw wyborcom a potem Sejmowi. Ma żal, że
prezydent Warszawy przepędziła ją z Uniwersytetu Warszawskiego. I
tak zbyt długo zaperzała mózgi świeckich studentów. Ta pani
reprezentuje środowisko, które do dzisiaj zapewne koresponduje z
przesądami i gusłami typu: Nie chodź nad dzieckiem, bo nie
urośnie. Nie kąp się przed św. Janem, bo ciężko zachorujesz.
Nie patrz na księżyc bo dziecko ci wyłysieje. Noś na szyi
szkaplerz, bo cię złe opęta. Trzymaj kota tylko do lat trzech, bo
potem będzie mądrzejszy od właściciela i rzuci klątwę, itp.
Może zbyt mocno uczepiłem się tej postaci, ale jest ona dotykalnym
właśnie przykładem sejmowego kołtuństwa i ciemnoty katolickiej.
Jest tą osobą, której wraz z całym PIS i większą częścią PO
przewodzi minister sprawiedliwości, a faktycznie podnóżek abp.
Dziwisza poseł Jarosław Gowin. Pani Pawłowicz ma ponoć wymierne
wykształcenie. Ile ono warte w nowoczesnym, postępowym świecie?.
Ano nic nie jest warte. A może mniej więcej tyle co posiada w
głowie jej partyjny kolega poseł Jurgiel, bez doktoratu, były
„ministrant” od rolnictwa, pachołek ojca Rydzyka, chłop prosty
jak widły tkwiące w kupie nawozu. Ja rozumiem, że głosy na nie, w
sprawie rzeczonej ustawy oddały kołtuny Kaczyńskiego i Ziobry, bo
w innym przypadku Rydzyk pokazał by im swój zadek!, Pawlaka, bo
strach iść w niedzielę na mszę w swojej wiejskiej parafii, ale,
że aż tylu posłów Platformy ujawniło swój obskurantyzm, oraz
ciasne jak komórka na węgiel poglądy. Wśród nich są ogólnie
postrzegane dość pozytywnie dotychczas postaci, jak szef klubu PO
Grupiński, minister kultury Zdrojewski, oraz szkolnictwa Szumilas.
Pozytywne w oczach milionów Polaków stanowisko tym razem zajęła
pani marszałek Sejmu. Ja rozumiem, że dla katolika, szczególnie
tego, który prezentuje wręcz skrajne przywiązanie do nauki
Kościoła, nie jest wygodnie publicznie unieść rękę za projektem
ustawy, która reguluje coś, co wg. tegoż Kościoła nie podlega
regulacji, ale na jaki czort jest nam potrzebny wobec tego Sejm,
który od pięciu lat nic nie może. Utopiliśmy w nim ogromne
miliony na pensje i premie oraz na same wybory. Topimy te pieniądze
nadal, a pożytek z tego nijaki. Wedle nauk wynikających z
przesłania wiary, oraz podpisanego konkordatu bardzo zresztą
jednostronnie korzystnego dla Watykanu, polski parlament ma związane
ręce w uchwalaniu ustaw, które by zbliżały nas do prawdziwej
Europy. Ktoś wczoraj w komentarzu napisał: Sami ich sobie
wybraliście, to teraz na nich pracujcie, sami przy tym oplatając
się nędzą. Milczcie teraz, gdy ujawniane są fakty złodziejstwa i
masowego wręcz nepotyzmu w partiach rządzących. Milczcie i módlcie
się. Amen.
niedziela, 22 lipca 2012
CHŁOP POTĘGĄ JEST I BASTA
Przysłowie
jak przysłowie, ale coś w tym jest i to bardzo na rzeczy. Tym
bardziej, gdy zacytujemy inne: „Chłop mowny, a kot łowny, z głodu
nigdy nie zemrą”. Dali takiemu mownemu stanowisko ministra od
rolnictwa, a tenże poustawiał na sutych stanowiskach, gdzie do łapy
pcha się sama kasa, swoje koty i oto mamy to co mamy. Chłop słyszy,
że taki tam chudopachołek jak Janowski Robert, co to postoi przed
kamerą pół godzinki dziennie, bierze do kieszeni co miesiąc 150
tysięcy złotych. Że taka Doda za pokazanie na pół gołej pupy i
wyartykułowanie kilku piosenek, zwanych w jej środowisku
artystyczną produkcją kasuje 100 tysięcy złotych. Że taki Lato i
jego najbliżsi koledzy z Kręciną na czele, za pierdzenie w stołki
biorą sobie po 50 tysiaków pensji plus podobne premie. Że w końcu
krajowi parlamentarzyści, chcąc dorównać tym z Brukseli, sami
uchwalają wysokość własnej miesięcznej wypłaty, oraz
cyklicznych jak miesiączka podwyżek. Że taki mało uczony Smuda
(ksywa: mówca), za męstwo noszenia na swoim grzbiecie tytułu
trenerskiego, brał z kasy państwa taką górę pieniędzy, że stać
go było na wybudowanie pałacu wielkości amerykańskiego białego
domu w stylu zakopiańskim, co zresztą spotykamy nagminnie w całym
środowisku polskiego rozmemłanego piłkarstwa. Można by mnożyć
tysiące podobnych przykładów narodowej pazerności i pospolitego
złodziejstwa w otoczce prawa, ale po co. Wystarczy zacytować
jeszcze jedno przysłowie: „Chłop głupi jak osioł, a chytry jak
diabeł”. Prawdopodobnie, przy luźnym jak rozwolnienie naszym
prawodawstwie, podobnie by się zachowywał każdy, kto znalazł by
się przy pełnym korycie pozbawionym jakiejkolwiek kontroli ze
strony państwa i nie musi być on synem wsi.. Może reprezentować
środowisko Platformy Obywatelskiej, choćby Pitera z partii
rządzącej (lewe drogie mieszkanko dla dziecka), lub PIS, czyli
środowisko moralnych jak ojciec Rydzyk piewców prawdy, czy
wreszcie inne pozostałe partie, choćby reprezentowane poprzez
postawy ujmującego osobistym wdziękiem prokuratora Ziobry, chytrego
jak wilkołak M. Kamińskiego z CBA, cwaną, a równocześnie
nadzwyczaj inteligentną Jakubowską z SLD. Gwoli uczciwości
reporterskiej można jeszcze przytoczyć postawę moralną
prokuratora Święczkowskiego, tego od skandalu zakończonego śmiercią
pani Blidy. Ten do bólu „uczciwy” przedstawiciel polskiego prawa
przechodząc na skromną emeryturę po wyborczej przegranej PIS w
wysokości 14 tysięcy złotych, wykorzystując znajomości i układy
wcisnął się na radnego na Śląsku za kilka „baniek” i
jednocześnie jak lew bronił swego miejsca na ławie sejmowej za 25
tysięcy złotych, bo właśnie owe układy pozwoliły mu zostać
posłem. Gdyby nasze państwo było państwem prawa, a nie państwem,
którego w gruncie rzeczy istnienie jest uzależnione od układów i
układzików, ale przede wszystkim od potężnego zagłębia
watykańskich „ajatollahów”, który to niejako stymuluje skład
osobowy parlamentu, a przez to i stanowione prawo, nasze uszy i oczy
nie byłyby narażone na porażenie podobnymi skandalami, jakimi
przez długi czas żyć (dobrze) będą media. Gdyby rzeczywiście
przysłowie „gówno chłopu nie zegarek”,respektowano na serio,
to nigdy taki typek jak Śmietanko nie postawiony by został na
stanowisku, gdzie rolnicze pieniądze (państwowe) płyną szerokim
korytem rzeki, czyli na szefa ELEWARRU. Bo przecież to jest ten sam
Śmietanko, który za czasów rządu Pawlaka jako minister rolnictwa
„upijał” się się jak bąk nie tylko wódą, ale też
wszystkimi dobrami płynącymi doń ze wszystkich stron. Uchlany,
siadając za kierownicę spowodował wypadek. Rozbił luksusowy
samochód służbowy, oraz sąsiadowi mocny płot. Jak donosi NIE,
aby uniknąć odpowiedzialności (właśnie dzięki układom i
znajomościom) znalazł słupa, który (nie za darmo) „przyznał”
się, że to akurat on prowadził samochód). Jak można było
powierzyć tak bardzo odpowiedzialne stanowisko takiej politycznie
niemoralnej kreaturze. Ta kreatura, jak wynika z nagrań taśmowych,
poza dotrzymywaniem towarzystwa notablom świeckim i duchownym, za
pieniądze państwowego przedsiębiorstwa, wraz z rodziną i
przyjaciółmi wojażowała po świecie od Meksyku po Kalifornię. Od
Brazylii po Japonię i Bóg wie gdzie jeszcze. Czasu więc na
wykonywanie obowiązków nie miał wiele, chyba że wliczyć mu postoje
w kolejce do kasy. A rocznie pobierał 800 tysięcy złotych, jako
wynagrodzenie podstawowe, czyli prawie jak jaka polska Madonna, albo
polski Ronaldo, w sytuacji, gdy jego starzy sąsiedzi na polskiej
pobożnej wsi żyją z rolniczej emerytury w wysokości 700
złotych. Jak on może patrzeć prosto w oczy tym swoim wyborcom,
tego nie wiem. Jego synalek z woli zaradnego tatusia znalazł b.
dobrze płatną posadę w ambasadzie polskiej w Sztokholmie. Musi być
zdolny jucha, jak to chłop. Takiego typa jak Śmietanko minister
Sawicki postawił właśnie na tak „urodzajnym” stanowisku. Chyba
ze względu na tytuł doktora, który zdobył po napisaniu pracy pt.
„Ochrona upraw rzepaku ozimego są pomocą lotnictwa” Może podać
rękę Rydzykowi, którego doktorat ma podobną wartość
merytoryczną.. To przecież raczej temat dla przeciętnego pilota, a nie dla
chłopa doglądającego z rana po rosie swoich pól. Takich typów,
którym wiejska słoma wyłazi ze skarpet w naszym
zblazowanym więzią z Kościołem na państwowych stanowiskach,
pławiących się w fortunach Spółek Skarbu Państwa, gdzie łamane
są nagminnie przepisy kominowe jest masa. A jak może nie być skoro ręka
myje rękę. Wielu polityków PSL swoje dzieci ulokowało pod
skrzydłami nie tylko Śmietanki ( Kłopotek, Żelichowski,
Kalinowski), ale też u innych towarzyszy, których dzięki wiecznej
koalicji w kolejnych rządach umieścili tam, gdzie są najlepsze
konfitury dodatkowo osładzane funduszami strukturalnymi z Unii
Europejskiej. Swoją dymisję Śmietanko nazwał wyjątkowym
nietaktem ze strony władz, bo przecież zbliżają się żniwa.
Oczywiście, żniwa dla niego i jego „przyjaciół”, to jak czas
kolędy dla kleru. W Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa znaleźli
pracę wszyscy, którzy należeli do wielkiej rodziny PSL i to za
kasę nie mniejszą jak 7-10 tysięcy złotych. Słowo
RESTRUKTURYZACJA w tym miejscu brzmi jak ironia. „Złodzieje
wykańczają jednego ze swoich, aby dalej kraść”, tak najpewniej
Andrzej Lepper by określił to co się dzieje w PSL. On ich znał
jak własny kciuk. O tych strasznych, w gruncie rzeczy
nieprawidłowościach, dzięki służbom specjalnym Donald Tusk
doskonale się orientował od dawna, ale mimo to milczał i
przyjacielsko uśmiechał się do cwanego jak lis Pawlaka, bo tylko
sojusz z nim i jego ludźmi daje gwarancje utrzymania koalicji, a
więc i władzy. Gdyby Tusk za młodu nie skakał po kominach, a
przykładał się bardziej chociażby do polskiej literatury, to po
porządnej analizie „Chłopów” Reymonta zapamiętał by mądrą
odzywkę proboszcza do Jasia, początkującego seminarzysty; „Ale
uważaj tam na siebie i nie spoufalaj się z chłopami, bo kto się
zadaje z plewami, tego świnie zeźrą”. Do dzisiaj katabasy taką
opinie mają o chłopach. Uśmiechają się do nich szyderczo,
otaczają ich opieką „duchową”, ale prawdziwe lody kręcą z
tymi chłopami, których los (a najczęściej koledzy) usadowili na
dobrych i bogatych posadach. Z takimi spędzają wieczory na
pijaństwie, dysputach o polityce, pokerze i polowaniach. Nie mam
pojęcia co zrobi aby wyciszyć sprawę premier, ale jak należy się
domyślać, to gwoli „bezpieczeństwa państwa”, a raczej gwoli
zachowania swego stanowiska, chwilowo sam „pokieruje”
rolnictwem, nawet nie ruszając z posad złodziei w przysłowiowych
gumiakach, tymczasowo obutych w lakierki, bo przecie strach narazić
koalicje na rozpad, tym bardziej, że ma koło siebie wewnętrznego
opozycjonistę cywilnego kardynała Gowina, który z szyderczym
uśmiechem co krok niszczy pomysły rządu dot. umiejscowienia Polski
w rodzinie krajów postępowych. Mówi się , że chłop jada rosół
z kury, tylko wtedy gdy zachoruje on, albo kura. Okazuje się, że
chłop Śmietanko i tysiące jego braci w wierze spowodowali, że
wszystkie kury nadawały się na ich rosół, bo cała zarządzana
przez nich gospodarka była ciężko chora, a dalsze jej nie leczenie
zagrażało pandemią w skali całego państwa.
środa, 18 lipca 2012
BOSKA CZĄSTKA
Teoria Darwina w karykaturze
Jak na
ironię nazwano ją boską. Jest wynalazkiem i owocem prac
najznakomitszych naukowców pracujących nad jej odkryciem w ciągu
wielu lat. Naukowców, co to akurat nie tworzą ulubionych zastępów
przyjaciół Pana Boga i Jego stolicy apostolskiej. Wiadomo wszak,
że nauka i wynikający z niej postęp nie znajdowały uznania w
oczach Kościoła, szczególnie katolickiego. Wszelki postęp w
dziedzinie odkryć zarówno biologicznych, fizycznych, chemicznych,
astronomicznych, medycznych, a nawet swego czasu geograficznych, był
tłumiony przez papieży, oraz poddane mu duchowieństwo, zaś
odkrywcy nowych teorii własne życie kończyli w lochach
klasztornych, a nawet na stosach, jako ci co sprzeciwili się woli
Stwórcy. Ich dzieła do dzisiaj zalegają tajemne zbiory ksiąg
zakazanych. Dlatego też to odkrycie XXI wieku, czyli bozon Higgsa,
inaczej, cząsteczkę jeszcze mniejszą od elektronu, która sama w
sobie stanowi elemencik atomu, nazwać można było „boską
cząstką”, tylko ze względu na to, iż jest ona wręcz w sferze
bajecznej wyobraźni. Sensacja naukowa na miarę lotu człowieka na
Marsa. Ale oto mamy XXI wiek i Watykan, który zdaje sobie sprawę,
że dzisiaj postęp nauki jest tak wielki, iż żadne gusła, choćby
wychodziły z pomieszczeń Bazyliki św. Piotra nie przyćmią
postępu strachem gorejących stosów, wobec tego katolickie media i
Watykan odkrycie naukowców powitali „entuzjastycznie” głosząc
„ta boska cząstka ukazuje cud stworzenia, a jej nazwa najlepiej
oddaje prawdę o tym, kto jest Panem całego świata”. Niestety,
panie papieżu i panowie hierarchowie. Gdyby nie Kopernik, gdyby nie
Newton, gdyby nie Giordano Bruno, gdyby w końcu nie Peter Higgs, to
do dzisiaj byście uparcie twierdzili że ziemia jest płaska, a
różny ciężar i zdrowie człowieka zależy od zalegań w nim
ilości diabłów i innych tworów niecielesnych. A cóż to jest z
punktu przydatności dla świata owa cząstka, czyli bozon Higgsa?.
Ano jest to nic innego jak m.in. zaprzeczenie dotychczasowemu
twierdzeniu o ładunkach elektrycznych składu atomu. Mówiło się,
o czym wie każdy uczeń, że protony mają ładunek dodatni, zaś
elektrony ujemny. Okazuje się, że wytworzony bozon spowodować może
, że elektron wyposażony zostanie w ładunek dodatni, zaś proton w
ujemny, czyli wszystko to stanie się odwrotnością i niejako stanie
na głowie. Odkrycie to otwiera przed ludzkością wprost
nieograniczone możliwości nie tylko w medycynie , a konkretnie w
walce z rakiem, bo jeśli dzięki tej cząsteczce uzyskamy zdolność
do wytworzenia strumienia antywodoru czy antyhelu, to nowotwory
złośliwe, będą łatwiejsze do wyleczenia niżeli kac po
imieninach u szwagra. Guzy rakowe potraktuje się bowiem takowym
strumieniem i dosłownie .. wyparują. Prace nad uzyskaniem bozonu
potwierdzają teorię Wielkiego Wybuchu który nastąpił w ciągu
jednej miliardowej części sekundy, kiedy to cała znana nam
materia, cała przestrzeń i czas, zaczęły się wylewać z jednego
punktu, być może innego wszechświata. Ta zdobycz naukowa nie tylko
posłuży dalszemu rozwojowi wiedzy w służbie potomków „Adama i
Ewy”, których to jako tych ewangelicznych protoplastów ludzkości
zwalnia się od prezentacji bajecznego opisu rajskiego ogrodu pełnego
węży kusicieli.
Jak z
każdym wynalazkiem, tym bardziej kosztownym bywa, tak i w tym
wypadku będzie, że zanim rzeczywiście on posłuży wszystkim
potrzebującym miną lata, a może i dziesiątki lat. Ale Kraków też
nie od razu zbudowano.
niedziela, 15 lipca 2012
WĄTPLIWA SŁAWA I CHWAŁA
"Ariel" - kawiarnia na krakowskim Kazimierzu.
ARMIA
KRAJOWA, to siły zbrojne
polskiego państwa podziemnego, jaka narodziła się w czasach II
wojny w celu wyzwolenia kraju, po kapitulacji Polski, oraz obrony
ustroju sanacyjnego. Wywodziła się z organizacji: Związek Walki
Zbrojnej i Polski Związek Powstańczy. W skład AK wchodziły m.
in: Narodowa Organizacja Wojskowa, Konfederacja Narodu i Narodowe
Siły Zbrojne. Jej podstawowe zadania, to dywersja, sabotaż i
propaganda. To wszystko można wyczytać w Wikipedii. Tak mniej
więcej lapidarnie można by określić tę zbrojną podziemną
organizację, sterowaną przez polski rząd londyński. Można by
rzec, AK, to duma polskiej najnowszej historii narodowej, polskiego
katolicyzmu i wzorzec patriotyzmu. Można. Tyle, że tak po prawdzie
... to gówno prawda, jak zwykł powiadać ksiądz Tischner. Przez
okres PRL, po cichu mówiło się, że przynależność do oddziałów
akowskich kogokolwiek z rodziny nobilitowała tę rodzinę. Moją
też. Wprawdzie tylko wśród bliskich i dobrych znajomych, ale
zawsze. Dzisiaj, gdy podnoszą się kurtyny państwowych tajemnic,
gdy mimo protestów znanych nam środowisk prawicowo-kościelnych
ukazały się publicznie książki zawierające relacje świadków
wydarzeń z lat 1940-1946 w odniesieniu do stosunków Polaków do
Żydów, to natychmiast gloria z chwały partyzanckiej AK spada jak
gacie po zerwaniu się gumki i pokazują się naszym oczom brudne,
ohydne i wołające o prawdziwą pomstę do prawdziwego Boga, który
na on czas był sprzymierzeńcem tej hańby, a więc popełnianych
zbrodni z najniższych, najczęściej rabunkowych pobudek.
Wiedzieliśmy i owszem o tym , że odziały AK, w których większość
to sami przedwojenni właściciele ziemscy i ich sprzymierzeńcy
strzelali do wszystkich tych, co to im przyszła ochota budowy nowej
sprawiedliwszej Polski, wolnej od analfabetyzmu. Zabijali więc
milicjantów, zabijali urzędników państwowych, zabijali
pracowników banków, zabijali chłopów przyjmujących ziemię po
parcelacji wielkich majątków, ale też zabijali w sposób
najokrutniejszy ich rodziny włącznie z dziećmi. Dzisiaj, w wyniku
badań coraz głębszych pokładów akt, ujawnia się powszechne
zbrodnie zabijania przez AK osób żydowskich, ocalałych z łapanek
i transportów do miejsc zagłady, a nawet Polaków dających im
schronienie, oskarżając ich o sprzyjanie sowietom. Mordy Polaków
na sąsiadach w Jedwabnem, Radziłowie i dziesiątkach innych
miejscowościach Polski wschodniej z powodów czysto rabunkowych w
imię pomsty za „ukrzyżowanie Jezusa”, były akceptowane nie
tylko przez miejscowych księży, co to nocami wraz z hołotą
wiejską chodzili wybijać szyby w sklepach żydowskich, ale też
przez partyzantów NSZ i AK. Przy aprobacie duchowieństwa nagminnie
w kościołach śpiewano: „Od Żydów Polskę racz oczyścić,
Panie”. Akowcy miast walki z najeźdźcą hitlerowskim, w stosunku
do którego akurat „stali z bronią u nogi”, licząc na wjazd do
polski Andersa na białym koniu, czyli uderzenie atomowe Ameryki na
koalicjanta Rosję, by do tego czasu przetrwać fizycznie rabowali i
zabijali rodaków, szczególnie tych co to aprobowali nową władzę.
Niestety, mało liczne były przypadki czynnego uczestnictwa AK w
wysadzaniu np. hitlerowskich pociągów. W tych akcjach większy
udział miały partyzanckie organizacje lewicowe. Ich
naczelnym hasłem głoszonym i realizowanym była walka z ludowym
wojskiem polskim, które przyszło do Polski ze wschodu wraz z Armią
Czerwoną. Ginęli więc żołnierze-tułacze podążający do
Ojczyzny z rąk współobywateli. Akcjom takowym sprzyjał obłudny
polski antysemicki kler. Dawał im schronienie przed ścigającą
ich milicją, a także wskazówki (często zasłyszane na spowiedzi)
gdzie i kogo powinni zlikwidować. Pani Anna Bikont, polska
dziennikarka i pisarka, w książce „My z Jedwabnego” obnażyła
całkowicie AK z miru, sławy i chwały. GW z dnia 14 lipca, która
zamieściła jeno fragmenty jej książki oraz kilka przypisów, aż
nadto stawia włosy na głowie czytelnikowi. Przyznam, że do tej
pory jako Polak byłem dumny z tego, że w moim kraju działała
okryta takim nimbem podziemna organizacja zbrojna pt. Armia Krajowa.
Dzisiaj niestety już tak nie jest. Moje spojrzenie na polską
partyzantkę w świetle stawianych ostatnio pomników tzw.
żołnierzom wyklętym, a w w wielu przypadkach w rzeczywistości
zbrodniarzom działającym nie w imię wolności od faszyzmu, ale
obrony polskiej, katolickiej, antysemickiej, zacofanej przedwojennej
Polski mocno się przeorientowało. Szkoda, że tak długo żyłem w
zakłamaniu i obłudzie, chociaż jak się powiada: lepiej późno
niżeli wcale. Nie płynie w moich żyłach ani kropla krwi innej
niżeli polska, ale nie potrafię pogodzić się z tym co wyczyniali
moi rodacy.
Najłatwiej
odpowiedzieć na pytanie, któż to taki dokonywał krwawych i
bezkrwawych pogromów w latach trzydziestych i późniejszych,
czytamy tu i ówdzie, że Endecy a szczególnie ONR owcy. Jeśli
chodzi o mordy powojenne to różnie. W wielu wypadkach sprawcy są
do dziś nieznani, zaś w części wypadków byli to żołnierze
podziemia, mowa właśnie o AK, bowiem łatwiej było swoją
frustrację polityczną wyładować na bezbronnych Żydach niż na
uzbrojonych komunistach, często przypisując owym Żydom współpracę
z sowietami, co jest zrozumiałe w świetle pogromów organizowanych
przez Polaków-katolików. Tym bardziej, że Kościół stał się
bastionem obrony społeczeństwa przed sowietyzacją. Nie spotkało
się w zasadzie, jak pisze pani Bikont, ani jednego klechy, który
by na kazaniu potępił poczynania AK w stosunku do Żydów. Żydzi,
którzy mimo świadomości zdrady swojej religii przychodzili po
pomoc do księdza byli najpierw obrabowani, a następnie wystawieni
na cel zbrodniarzom. Ale co tam księża, skoro Powstańcy
Warszawscy zabijali współtowarzyszy walki z okupantem, gdy
dowiadywali się, że obok nich, broń wykierowana w Niemca spoczywa
w rękach Żyda. Wielu członków podziemnych organizacji
partyzanckich, idąc na kurestwo, po kieszeniach nosiło złote
obrączki, kolczyki, oraz zęby wyrwane „żydkom”(jak ich
określali). Podlasie, oraz ziemia łomżyńska i kurpiowska, a więc
biedne tereny określane laskami, piaskami i karaskami szczególnie
zacofane, a przy tym niezmiernie wierne naukom tępego kleru były
bodajże najczęstszymi świadkami, a często i wykonawcami rzezi
współsąsiadów wyznających judaizm, a również tych, co to z
różnych powodów nie dawali przyzwolenia na coś podobnego. Po
roku 1998 r, czyli po nastaniu niepodległości wielu działaczy
politycznych z prawicy próbowało zaprzeczać prawdom które
ujrzały światło dzienne. Pamiętam, był taki prof. Strzembosz,
którego Wałęsa zrobił naczelnym sędzią Trybunału, jak zresztą
wielu podobnych mu, do dzisiaj obijających się po salach
parlamentarnych np. Michał Kamiński, który kandydował do Sejmu z
terenów Jedwabnego. Mieszkańcy w nim widzieli obrońcę ich
„czci”. Ten obrońca z ryngrafem Matki Boskiej Częstochowskiej
udał się do aresztu w Londynie, by na kolanach wręczyć go
Pinochetowi. Nigdy nie będę miał dla tego typa ani krzty
szacunku, mimo że obecnie uciekł spod skrzydeł Kaczyńskiego.
…...............................................................................................................................
Minęło
od tamtych smutnych zdarzeń blisko 70 lat, a w polskim Krakowie, w
przedwojennej dzielnicy żydowskiej, na Kazimierzu, gdzie dla
podtrzymania tradycji żydowskich odbywają się przeróżne
okolicznościowe festiwale, gdzie słychać śpiew i gwarę turystów
przybyłych z różnych krajów świata, można również usłyszeć
od polskiej chamskiej obsługi licznych kawiarni i restauracji
słowa: Wypierdalać do Izraela, albo: Należy wprowadzić wizy dla
Żydów i szczególne przepustki do Krakowa, albo: Należy gonić
Żydów z Krakowa i całej Polski, niech jadą tam gdzie ich Stalin
wysyłał, albo: Lepiej wpuścić do domu szczury niżeli Żyda.
Wystarczy?. Wystarczy, wystarczy Polaku katoliku.
piątek, 13 lipca 2012
PORAŻAJĄCA LEKTURA
Foto: Tygodnik "NIE"
Mimo, że na dworze pogoda
wyśmienita, która zachęca do lenistwa urlopowego, mnie akurat
dopadła choroba, co to zwykle jest następstwem przeziębienia
całego ustroju, a przynajmniej instrumentu zwanego gardłem i
krtanią. Na szczęście choroby, jeżeli nie skazują człowieka na
zbyt uciążliwe cierpienia, mają też dobre strony. Słaniając się
w piżamie po domu dopadłem dwie książki, które od niedawna
odkładałem, jak to mówią: na zaś. To NIEWOLNIK Isaaca Singera,
pisarza polsko-izraelskiego, laureata Nagrody Nobla, oraz HISTORIE
KOBIET W GUŁAGU Siemiona Wileńskiego.
Nie jestem, jak już
komunikowałem, żadnym krytykiem literackim. Nie mam też ambicji
reklamowania EMPIKU i innych baz dystrybucji literackich, ale
chciałbym korzystając z bloga powiedzieć kilka słów na temat
odczuć czytelniczych po przeczytaniu tych akurat dwóch pozycji,
których treści bardzo, ale to bardzo mnie wzruszyły, co jest
powodem mojej odzywki. Tytułowy NIEWOLNIK to wykształcony w
Talmudzie, ale nie tylko, bardzo religijny i pracowity młody Żyd
imieniem Jakub, który jako jedyny pozostał przy życiu po masakrze
jego współplemieńców na wschodnich terenach Polski w okresie
powstania Chmielnickiego. Bohater powieści zostaje zatrudniony do
obsługi bydła u Polaka gospodarza w charakterze niewolnika. W
chlewie śpi, doi krowy, odrzuca gnój itp. Jest upokarzany mimo, iż
wiedzą ogólną góruje nad wszystkimi mieszkańcami. Co prawda
wątek książki trzyma się miłości córki gospodarza do Jakuba,
któremu akurat wiara nie pozwala kontaktować się, tym bardziej
cieleśnie z gojką (katoliczką), ale najważniejszym przesłaniem
powieści jest wściekły antysemityzm, jaki cechuje Polaków. Żyd,
jak przekonywał ksiądz jest tyle wart co szkodliwe zwierze, które
można, a nawet powinno się zabić przy byle okazji nie ponosząc
żadnych konsekwencji. Pokazany w tamtejszej karczmie opój klecha
katolicki, absolwent seminarium krakowskiego, namawia ciemnotę
wiejską, by zrobili porządek z Żydkiem. Niech nie chodzi po
świecie i nie głosi kociej wiary. Jak można tolerować przy życiu
kogoś, kto zabił boga, kto ukrzyżował Chrystusa. Takie było
niestety stanowisko prawie całego Kościoła katolickiego wobec
obecności Żydów w Polsce, a ciemny, brudny, nie myjący się
miesiącami katolik gotów był wykonać każde polecenie ciemnego w
istocie wiejskiego klechy. Niestety tak to pozostało aż do czasu
holokaustu. Przed II wojną światową zarówno prości księża jak
i biskupi głosili kazania, w treści których zawarta była
nienawiść do Żyda. Prymas „tysiąclecia” Wyszyński pochwalał
„Mein Kampf” Hitlera za mądre plany fizycznego unicestwienia
Żydów. Ojciec Maksymilian Kolbe, to kapłan pogardy dla Żyda. W
swych wydawnictwach niepokalanowskich wrogi stosunek do judaizmu
szerzył od Polski po Japonię. Jak na ironię uśmiercony przez
nazistów, bo chciał być rozstrzelany zamiast innego Polaka, ojca
dzieciom. Wątek jego śmierci dobrowolnej umieścił go w panteonie
świętych, niestety wstydliwy dla Kościoła stosunek Kolbego do
wyznawców Mojżesza jest przemilczany, a nawet ukrywany. Zamroczony
naukami kościelnymi naród wierzył, że Matka Boska była Polką i
urodziła się gdzieś pod Częstochową, a Żydzi Jezusa pojmali i
ukrzyżowali w okolicy Lichenia, bo zbudowano tam na pamiątkę
kamienną Golgotę. Nie ma się czemu dziwić, bowiem taką wiedzę
posiada dzisiaj jeszcze wiele moherowych niewiast. Książka w swej
wymowie jest tragiczna nie tylko ze względu na masakrę naszych
starszych braci w wierze ze strony wyznawców Jezusa, ale też ze
względu na dramat osobisty na styku miłości Polki do Żyda i
odwrotnie.
Dzięki takim autorom jak
Singer, jak Gross, jak Grabowski, jak Engelking i wielu, wielu
świadkom, polski wściekły antysemityzm, szczególnie na terenach
wschodnich zostaje ujawniany od nowa. I nie pomoże milczenie i
chowanie głowy w przysłowiowy piasek Jedwabian, oraz mieszkańców
wielu innych miejscowości, w których popełniono polskimi rękami
tysiące okrutnych zbrodni. W tym roku obchodziliśmy 71 rocznicę
mordu Żydów w Jedwabnem. Czy to, że na uroczystości pod pomnikiem
nie było ani jednego mieszkańca coś nam mówi?. Tak!. To zachowana
wrogość do Żydów do dnia dzisiejszego. Nic się nie zmieni w tym
względzie, dopóki po ulicach Jedwabnego chodzić będą świadkowie
zbrodni, oraz ich dzieci.
HISTORIE KOBIET W GUŁAGU
to zbiór straszliwych w swej wymowie opowiadań ofiar gułagów oraz
stalinowskich obozów pracy dla płci żeńskiej. Przemawiają tam
głosem pełnym płaczu i łkań, na blisko 600 stronicach książki
kobiety-ofiary czystek w latach 1928-1954.To kobiety z wyrokami
najczęściej dziesięciu lat pobytu w owych obozach i gułagach
rozsianych po całym terytorium Syberii i Kazachstanu. Były o zwykle
młode kobiety, oderwane od małych dzieci (dzieci umieszczano w
domach dziecka), aresztowane wraz z mężami, a nawet rodzeństwem i
dalszą rodziną za samo pomówienie i fałszywe donosy do władz
stalinowskich. To kobiety wykształcone, z tytułami magisterskim,
doktorskim, a nawet profesorskimi. To lekarki, kobiety inżynierki,
aktorki i pisarki. To dzieło historyczne powstało dzięki temu, że
jednak część z nich dożyła śmierci Stalina, Berii, Jeżowa i
Wyszyńskiego. Większość oddała swe życie w warunkach
podlejszych niżeli przetrzymuje się zwierzęta chlewne, bo akurat
te maja stosunkowo ciepłe pomieszczenia. Umierały w przekonaniu o
niewinności Stalina. Sądziły, iż Stalin jest izolowany przez
wrogich mu ludzi od tego co naprawdę dzieje się w tym wielkim
kraju. Powieść, a raczej opowieści tych nieszczęsnych ofiar,
powoduje, że trudno oderwać oczy od tekstu, a czytelnikowi,
niezależnie od płci często oczy zachodzą łzami, bo opowieść
ta, to przykład tego, iż możliwe jest wspólne cierpienie ludzi o
różnych orientacjach seksualnych, ludzi bezwyznaniowych i różnych
religiach, a także różnych rasach i narodowościach, bowiem w
gułagach razem cierpiały kobiety rosyjskie, fińskie, białoruskie,
ukraińskie,litewskie, polskie, niemieckie, a nawet amerykańskie,
angielskie i australijskie. Te ostatnie zostały aresztowane z tytułu
podejrzenia o szpiegostwo natychmiast, gdy przybyły wraz z rodzinami
do ZSRR, jako kraju szczęśliwości i równości społecznej.
Cierpienie mieszkańców wielkiej Rosji, którzy uwierzyli w nowy
sprawiedliwy świat stalinowski, po podobnie zbrodniczych czasach
rządu mienszewików, to dowód, że nie ma w historii ludzkości
drugiego tak dramatycznie doświadczonego narodu. Historii pisanej
wyłącznie krwią niewinnych matek, żon, dziewczyn, a nawet
młodziutkich dziewczynek. To historia Rosji „płci żeńskiej”,
ponieważ druga płeć doświadczyła jeszcze bodajże większych
dramatów.
..............................................................................................................................................
..............................................................................................................................................
Aliści wykorzystam łam
tego posta do podzielenia się z Państwem moimi spostrzeżeniami w
aspekcie ostatnich komentarzy.
Podzielam zdanie pana
AaaA, którego ciarki nawiedzają gdy słucha Kaczyńskiego, bo ten
polityczny osobnik końca dwudziestego wieku, któremu jest dane
(bratu zaś nie) dożyć naszych dni w swoich wypowiedziach
rzeczywiście przeraża i przestrasza jak basza w Twardowskim. Ale
obaj wierzymy w to, że on już mało co może. Zresztą, prawdę
powiedziawszy to wcale mu do władzy nie jest spieszno. To bardzo
wygodny status być w opozycji. Nadzieją jest to, że partie
skrajnie prawicowe rozpadną się w najbliższym czasie do reszty, a
tzw. „zasłużeni” posłowie będą adoptowani przez partie
zbliżone ideowo. Pokazywanie natomiast Czarneckiego jest bardzo
niezdrowe dla Polski i jej mieszkańców. Propagowanie idioty
politycznego w organizmie tkwiącym za zwieraczami swojego guru
szkodzi. Bardzo szkodzi, jak denaturat bez zakąski. Potwierdzam
słowa pani J., która powiada, że mamy taką politykę, do jakiej
zachęcamy sami tych polityków. No właśnie, wyznajemy podobne
wartości jak ci wyżej przeze mnie wspomniani. Dzięki temu ich
wybieramy, a oni się nam odwdzięczają tym, co chcemy od nich
usłyszeć Inaczej skąd by się ciągle brało poparcie dla
Jarosława w granicach 30%?.Tak, dotyczy to w gruncie rzeczy prawie
wszystkich partii. A szczerze mówiąc, to po prawdzie im wszystkim
kury szczać prowadzać, a nie rządzić nowoczesnym europejskim
państwem. Pozdrawiam Czytelników, a szczególnie Komentatorów.
Pogodnych, miłych dni życzę.
środa, 11 lipca 2012
KARIEROWICZE I KAPCIOWI
PS 1. W Sejmie są też mocno pieprznięci posłowie i posłanki z tytułami naukowymi, wykonujący poza parlamentem bardzo szanowane zawody. Przykładem jest poseł Piecha. Lekarz, dyrektor placówki medycznej, wieloletni praktyk aborcyjny (mówił o 2000 aborcji), a jednocześnie ktoś, co to za podpowiedzią Ducha Świętego zmienia swoje przekonania na tyle, że dzisiaj gotów jest bohatersko polec w walce o każdą zygotę. Ostatnio wymyślił ponoć projekt uratowania embrionów przed eutanazją. Tak, eutanazją! Jeżeli nie nagroda Nobla, to przynajmniej nagroda hołobla, od każdego chłopa polskiej wsi się należy.
PS 2.
Mamy nowego Smudę, nazywa się Fornalik, czy jakoś tak.
niedziela, 8 lipca 2012
POLSKIE SZKARADZIEŃSTWA

Na fali
panującej się już od ponad dwóch lat pisowsko- kościelnej
wścieklizny będącej skutkiem katastrofy smoleńskiej, pod wpływem
propagandy, której celem jest zrzucenie winy za katastrofę na rząd
Tuska, a następnie w sposób (nie ważne jaki) przejęcie władzy w
Polsce przy pomocy czarnego towarzystwa w osobach Michalika, Głódzia,
Rydzyka i wielu innych naszych „ojców” bez dzieci. Mówię
ojców, bo jak wiemy do księdza zwykle zwracamy się słowami
-proszę ojca. Wyjątek stanowią jego osobiste dzieci, które się
zwracają- proszę wujka. Ale to taka odskocznia, bo chcę nawiązać
do owego katokołtuństwa, którego „dzieła” coraz bardziej
zaśmiecają naszą ziemię. Ostatnio najbardziej asertywnie „
kwerulantny” przykład z półki najwyższego szkaradztwa prawie
wszystkie nasze gazety odnotowały we wsi Kalkowo w świętokrzyskim
w sanktuarium MBB. Otóż z inicjatywy wdów mieniących się jako te
perły wśród „narodu smoleńskiego”, oczywiście z poparciem
naczalstwa PiS, w tejże kołtuńskiej parafii odsłonięto dla oczu
wiernych „replikę” nieszczęsnego egzemplarza TU154, którego
szczątek Ruskie nie chcą nam na razie oddać, mimo modlitw Rydzyka
i całego episkopatu. Cierpliwość jednak ma swoje granice. Dłużej
czekać nie sposób i nasze katolickie pogaństwo postanowiło taki
samolocik sobie zbudować na obraz i podobieństwo. Aby jednak ruskie
tak szybko nam go nie ukradli, to dzieło wykonali ze zbrojonego
betonu, tyle, że to szkaradztwo nijak nie jest podobne do
oryginalnej tutki. Po pierwsze jest o wiele za krótkie, po drugie
skrzydła szkaradztwu doczepiono zaraz za kabiną pilota. Po trzecie
jest to dzieło w stylu wyjątkowo eklektycznym, bowiem „maszyna”
ta ma kółka od poloneza, zaś inne elementy, w tym fotele z
malucha. Z okien szkaradztwa z uśmiechem spogląda na pątników
para prezydencka, Gosiewski i Kurtyka. Gdyby to szkaradztwo mogło
jakimś katolickim cudem latać, to zapewne dolot do sąsiedniej
parafii byłby sukcesem i to bez mgły Putina i wybuchów bomb na
pokładzie. Niektórzy trafiający przypadkiem do Kalkowa nazywają
to dzieło wraz z sąsiadującą Golgotą niskobudżetowym
Disneylandem. Naszemu ludowi taki wystarczy. Po poświęceniu i
szczerej modlitwie może odfrunie.
Nieraz
jak spojrzę na coś podobnego, bliskiego polskiej odpustowej
kulturze, to chociaż jestem zatwardziałym ateistą, z ust wymknie
mi się słowo- „O Boże”, „Diabli nadali”, albo , „Niech
cię ręka boska broni”. Trochę dla żartu, a trochę w wyniku
utrwalonego przez dziesiątki lat nawyku. To, że słowa te niczego
już nie niosą, jak najmniej obchodzi mój mózg, który bardzo ceni
sobie wygodne nawyki. Po prostu osobiście wierzę w to, że poza
szeroko rozumianą przyrodą nic innego nie istnieje. Dlaczego?. Bo
nie ma śladów na istnienie tego czegoś. Słowa o świętym
zdziwieniu wymykały mi się w przypadkach, gdy oczy moje ujrzały
inne cudactwa budowli kościelnych, które równie zaliczam do
szkaradzieństwa. M. in. siostrzaną watykańskiemu św. Piotrowi
bazylikę w Licheniu. Tę budowlę „nawiedzili” już wszyscy
polscy katolicy dzięki pielgrzymkom organizowanym przez proboszczów.
Dało się im wydębić kupę forsy od rozmodlonych nie tylko
moherów. Do Lichenia ciągną też ludzie z zagranicy (niekoniecznie
katolicy) by porównać te słynną świątynię obłudnych kupców z
innymi budowlami w świecie muzułmańskim i buddyjskim. Jest na co
patrzeć, szczególnie oto na wykaz darczyńców, których nazwiska
inwestor umieścił na jednej z głównych ścian. Jako budowla
architektury kościelnej, która hołduje symbolice ubogiego
żłobkowego Kościoła, śmiało może być zaliczona do rozpasanej
pychy i przedmiotowego szkaradzieństwa..
Na
trzecim miejscu, a może nawet na pierwszym w nomenklaturze tejże
marnoty znajdują się pomniki Jana Pawła II. Budowane jeszcze za
życia papieża, zdarzało się, że były poświęcane one osobiście
przez Karola Wojtyłę. Jakaż to pycha rozsadzała amatora ciastek
wadowickich. Nabudowano tego ponad 600 sztuk. Trzy razy więcej,
niżeli do kupy wszystkich pozostałych na świecie. Niektóre z nich
zostały pobudowane zapewne dla ośmieszenia naszej narodowej
„świętości”, np. ten w Rzymie w kształcie budki
przystankowej. Wyglądają często jak krasnale ogródkowe i bodajże
by do takich celów najlepiej pasowały. Osobiście widziałem, jak
przed takim szkaradztwem dwie bogobojne damy moherowe na klęczkach
podchodziły pod cokół, by ucałować obuwie papieża i złożyć
kwiaty. Z boku stali turyści bodajże z Francji i Japonii pstrykając
zdjęcia. Dało się zauważyć ich zdziwienie, a nawet ubaw.
Nawiasem mówiąc, gdy zwiedzałem zamek Lubomirskich w miejscowości
Nowy Wiśnicz w kilku pomieszczeniach zgromadzono kilkanaście
bardzo nieudanych gipsowych i spiżowych postaci JPII. Schowano je
dlatego, że owe brzydactwa mogły by nagle spowodować masową
apostazję.
Jakże
wymownym kolejnym symbolem polskiego katolickiego szkaradziejstwa
pozostaje świebodziński Chrystus, który z ambicji proboszcza o
parę metrów przewyższa tego z Rio. Też ściąga ciekawskich,
szczególnie zza zachodniej granicy, bowiem akurat nasz Chrystus
niejako tylko poprzez gminę sąsiaduje z podobnym gigantem
pomnikowym w postaci byka rozpłodowego. Ten ewenement sztuki, przy
którym się swego czasu sfotografowałem osobiście, to byczysko z
mocno uwypuklonymi, cennymi genitaliami. Akurat w Polsce sobie
zasłużył na taki hołd, bowiem dzięki niemu dochowaliśmy się za
Gierka wspanialej rasy krów wysokomlecznych. Ze względu na tzw.
uczucia religijne nie będę zestawiał ze sobą obu monumentów.
Zysk z gigantycznego szkaradnego Chrystusa zbiera jeno proboszcz
świebodziński, który zagospodarował pomnik wyłącznie dla
własnych (parafialnych) celów. Byk od zawsze prezentuje się za darmo.
środa, 4 lipca 2012
BIGOS POTURNIEJOWY
Po
każdych dłuższych świętach, dobra gospodyni zgarnia pozostałości
z lodówki i gotuje bigos. Zwykle taki bigos ma swój dobry smaczek,
bo i jadło świąteczne cechowało się dobrą jakością. Ten
wkład do bigosu, o którym chcę napisać poniżej, niestety nie
zapewni dobrego smaku. Rodzi wręcz obrzydzenie.
Święta
polsko- ukraińskie trwały blisko trzy tygodnie, a więc i po ich
zakończeniu byłoby naprawdę z czego upitrasić coś, co
rozjaśniało by nasze lica. Okazuje się, że nie wszystko co
pozostało na naszych polskich stołach, po bodaj największej fieście, dosłownie nadawało się do tego polskiego menu. Jako
esteta i człowiek dość wrażliwy, staram się już na początku
konsumpcji za pomocą widelca odrzucić to wszystko, co zakłóca
mój zmysł smaku . Na pierwszym miejscu z tego bigosu wyrzucam panią
marszałek Sejmu Ewę Kopacz. O ile do tej pory darzyłem ją
szacunkiem, szczególnie podczas kaczych i narodu smoleńskiego na
nią ataków, o tyle od dzisiaj ta paniusia z dyplomem lekarza z
miasta powiatowego zasługuje w moich ocenach na stanowisko
weterynarza w gminnej miejscowości. Bo jakże inaczej ocenić
kobietę, matkę, lekarza w XXI wieku, która wrzuca do niszczarki
projekty ustawy dotyczące in vitro, ale też dosłownie wszystkie,
które wychodzą od poselstwa z ław lewej strony Sejmu. Tak
postępował św. marszałek Marek Jurek z projektami Ustaw, które
nie odpowiadały gustom jego przyjaciołom w kieckach. Nawet
opozycja pisowska jest bliższa jej sercu. Twarz żywcem z
gowinowskiej frakcji PO, czyli oto potwierdza się, że ojcem
polskiej lustracji oraz IPN jest PiS, a matką Platforma Obywatelska.
Ta kobieta lekarz, (przejęzyczyłem się), ta kobieta z dyplomem
lekarza w XXI wieku decyduje zgodnie z zamysłem biskupstwa polskiego
o tym, kto może mieć dzieci i jak je należy wychowywać. Okazuje
się, że niszczarka projektów Ustaw jest Kopaczowej bardziej
potrzebna niżeli suszarka do włosów. Po to by jej decyzje miały
jakikolwiek stan prawny i projekty w miarę legalnie nie przeszły
przez głosowanie, w tym żaden projekt „obyczajowy”, w komisji
ustawodawczej, powołano 30 osobowy zespół, w którym aż 27 posłów
to posłowie ugrupowań skrajnie konserwatywnych. Koniec marzeń nie
tylko o in vitro, ale też o Ustawie dot. m.in związków
partnerskich, czyli tych niesakramentalnych, homoseksualnych i tym
podobnych istniejących w Europie, o których Tusk bredził przed
każdymi wyborami. Gowin zrobił swoje. Co ja mówię!, Gowin zrobił
Donalda Tuska w kompletnego, bezsilnego chłopca, tymczasowo na
posadzie premiera. A może to akurat obaj uzgodnili?. Nie wykluczone,
ponieważ Tusk dał już wiele przykładów obłudy w temacie relacji
państwo-Kościół. Zapoczątkował swoją karierę oficjalnym
ślubem kościelnym po dwudziestu latach małżeństwa. Chyli on się
powoli nawet do przyznania racji tym biskupom, którzy twierdzą, że
dzieje się im krzywda w relacji kasa państwa- Kościół..
Przykładem są tzw. niby uzgodnienia z episkopatem dalszego
finansowania Kościoła przez państwo. A przecież to jest zaledwie
procent jaki Kościół dostaje od „narodu”. Jakże uwłaczająco
brzmią w tym momencie decyzje Kopaczowej, bo można by pomyśleć,
że Sejm przyznaje rację tym różnym Piechom, którzy twierdzą,
że z probówki powstaje nikt inny, tylko twór Frankensteina, czyli
istoty powstałej wbrew naturze. Jakże ja mogę jako obywatel
głosujący swego czasu na to ugrupowanie szanować takiego premiera.
Powiem krótko: zdradziłeś chłopie miliony obywateli RP. Twoje
miejsce jest na gminnym, co najwyżej orlikowym boisku. Następna
skwarka z mojego bigosu nie do przełknięcia, to oczywiście kacze
wypowiedzi. Dla Jarosława podążającego drogą zbawienia Polski,
całe Euro 2012 to klęska Polski. Otóż twierdzę, że kaczy prezes
doznał przerażenia, bo taka Polska, która jest na ustach Europy w
pozytywnym znaczeniu, to dla niego ogromne zagrożenie. A chciałoby
się, by tylko śmierć i smutek królowały tu nad Wisłą. Nie
tylko permanentne obchody rocznic papieskich, tragedii smoleńskiej,
ale także rocznice upadku powstań zagościły w naszym obłąkanym
kraju. Okazuje się , że mamy prawo być dumni z siebie i z naszego
dotychczas „pielgrzymkowego” kraju. Przyjrzeliśmy się jak w
lustrze w twarzach i odczuciach naszych gości z wielu stron Europy i
zobaczyliśmy jacy potrafimy być. Te lustrzane odbicie to trutka dla
Kaczyńskiego, który by chciał nas widzieć umartwionych i takich
którzy potrafią wyrazić znienawidzenie dla wszystkich, poza
oczywiście jego hołotą polityczną. Poluję na następne
niejadalne skwarki. I oto znajduję dyskusję o patriotyzmie. Bo
okazuje się, że polski patriotyzm, to w większości oflagowanie,
ryczenie sloganami, picie piwa itp. Uważam, że akurat teraz
potrzebny jest patriotyzm polegający na uczciwej pracy i płacy,
poszanowaniu dobra publicznego, oraz kulturze w zachowaniu i
wypowiedziach. Okazuje się też, że polski patriotyzm z bielą i
czerwienią nie ma nic wspólnego. Polacy wywieszali flagi jako
środka dopingującego, ale z małym szacunkiem dla owej flagi.
Zdarzało się, że pijany kibic zasłaniał się flaga narodową
oddając mocz. Na balkonach można było spotkać flagi podobne do
bander marynarki wojennej. U nas patriotyzm często porastał
chamstwem i ksenofobią, bo jak inaczej nazwać napaści kiboli,
których władze zapomniały izolować przed meczem w czasie
przemarszu kibiców rosyjskich w dniu ich święta narodowego.
Niestety, chamstwo ma u nas tradycje narodowe z II RP i jest
kontynuowane począwszy od odzyskania niepodległości po 1989 roku.
Bo czymże było zachowanie prostego chłopa Wałęsy podczas
telewizyjnego spotkania kandydatów na prezydenta, w sytuacji
beznadziejnych dla niego notowań. Tenże „zacny” gość spod
Lipna chciał podawać konkurentowi nogę zamiast ręki, a zamiast
słowa dzień dobry posłużył się kogucim pianiem kukuryku. Tu
tkwi prawdziwa geneza polskiego chamstwa, a gniazdo jego rozkwitu
jest po prawicy. Znajduję jeszcze mnóstwo nietrawiennych kawałków
np. zachowanie naszych, co by nie mówić „ubogich” w
umiejętności piłkarzy. Przecież tak naprawdę, to podobny wynik
w walce o wyjście z grupy na własnym terenie, przy dopingu wielkiej
masy Polaków osiągnęłaby każda drużyna klubowa ekstraklasy. Nie
udawajmy, że mamy bohaterów stadionu narodowego. Potrafili oni grać
wyłącznie przez pół godziny, a na resztę zwykle brakło siły.
To po prostu kupa cwaniactwa za dziesiątki tysięcy złotych,
uwypuklających piłkarskie klaty w reklamach męskich perfum i i
innych dobrze płatnych sponsorów. Jest też dobry akcent końca
imprezy. Trener Smuda zdążył wybudować „domeczek” w
Kościeliskiej koło Zakopanego (foto). Bohaterami zrobili ich sami
dziennikarze, często ich bliscy kumple od biesiad. W tej sytuacji
zajmując ostatnie miejsce w tabeli, wśród najsłabszych drużyn
Europy (chyba poza Rosją), przy własnej publiczności można
powiedzieć, że pozostał nam wstyd, którego oszczędzili nam
kibice z całej Europy w podziękowaniu za miłe, serdeczne
przyjęcie. I oto w naszym bigosie obok tradycyjnej kapusty
pozostały te najlepsze kawałki w postaci ładnych stadionów,
czystych dworców, ukończonych autostrad, punktualnych pociągów i
wspaniale bawiącej się na naszej ziemi całej Europy.
poniedziałek, 2 lipca 2012
MONETA
Opowiadanko szoste.
To
kolejna opowieść z serii, nazwijmy to, piwnej.
Jakoś
tak zaraz po Świętach Wielkanocnych, gdy lodówka jeszcze pełna
była smacznego jadła, a jej zawartość by spożywały wyłącznie
oczy, wybrałem się do pubu, w celu pobudzenia kiszek i soków
trawiennych do lepszej pracy. Spragnionych pełno. Trudno o
samodzielny stolik, ale jakoś się usadowiłem na zewnątrz w tzw.
wiosennym ogródku. W pewnej chwili podchodzi do mnie jakiś facet i
oznajmia, że z uwagą mnie obserwuje i dochodzi do wniosku, iż
tylko mnie może powierzyć swój sekret. Mianowicie udało mu się
przemycić z Egiptu, mimo ostrej kontroli celnej, szczerozłote
sygnety. Bieda go jednak na tyle dotknęła, że postanowił je
upłynnić za pół ceny. Mimo, że nie wyrażałem zainteresowania
owocami jego kontrabandy, gość rozkłada przede mną kilkadziesiąt
pierścieni i karze wybierać, zapewniając, że nie zedrze skóry.
Grube, lśniące cacuszko wycenia na trzysta nowych złotych, z tym,
że jeżeli wezmę dwa, to policzy mi po dwieście.
Po
kolejnym łyku złocistego płynu przemówiłem do niego w te słowy:
Kochany
cwaniaczku, widzę gołym okiem, że cacuszka są z tombaku i mnie,
chociaż jestem już po dwu kufelkach nie nabierzesz. Przemądry w
tych sprawach nie jestem, ale choćbym był po beczce piwa nabrać
się nie dam, spadaj.
To taki
wstęp, ponieważ ze złotem, a właściwie ze złotą
dwudziestodolarówką miałem inną przygodę, jakże budującą moje
doświadczenia życiowe. Otóż po wojnie, mój ojciec wraz z własnym
wozem konnym odgruzowywał Warszawę, o czym pisałem w jednym z
poprzednich postów. Zdarzał się tam tzw. szmugiel, czyli nie
zawsze legalne usługi i handel, a to za przewóz towarów, a to za
dostarczony z domu żywiec mięsny, a to w końcu przewóz sprzętu
domowego powracających do stolicy. Fakt, że zarobił kilka złotych
dwudziestodolarówek wybitych w USA w latach 1890-1905. Zachował je
wszystkie do lat siedemdziesiątych, a następnie każdemu z
dorosłych już dzieci, niejako na pamiątkę wydał po jednej. Tak
się złożyło, że jest nas czworo, co się pokrywało z ilością
ojcowskich skarbów. Pamiątka pamiątką, ale gdy zaszła
konieczność podreperowania domowych funduszy zdecydowałem się,
zresztą z bólem serca mój skarbuś upłynnić. O handlu złotem,
podobnie jak obcą walutą w PRL nie mogło być mowy. Nie bardzo mi
było na rękę rozpytywać ludzi, czy byliby zainteresowani zakupem
złotej monety, tym bardziej, że byłem żołnierzem, dla którego
prawo oznaczało prawo, a także myśl o tym, że właśnie mój
ojciec w wyniku dolarowej prowokacji UB w latach pięćdziesiątych
siedział za podobne oskarżenie w stalinowskim więzieniu. W myśl
obowiązującego prawa dolary nabyte np. w podarunku należało
wymienić na tzw. bony PKO, natomiast monety złote można było
sprzedać wyłącznie w Banku Centralnym w Warszawie. No cóż, skoro
bieda zmusza trzeba coś zaradzić. Wybrałem się zatem do stolicy,
ciągle pieszcząc w dłoni swój cenny jak na ów czas skarb. W
tymże banku zanim otworzono dział skupu podobnych monet, sprawdzam
na tablicy aktualną cenę. Dziś nie pamiętam czy była to kwota
duża, czy też mała. Jedno było pewne, że za uzyskane pieniądze
mogliśmy z rodziną przeżyć bodajże dwa miesiące, płacąc
jednocześnie raty w ORSie. Tymczasem czas oczekiwania na skup dłużył
się bardzo. W pewnym momencie podchodzi do mnie gość i proponuje o
około trzydzieści procent wyższą cenę za moją monetę.
A skąd
pan wie, czy moja moneta jest prawdziwa?. Pokaż pan. Nawet nie brał
do ręki i rzekł: zgadza się, biorę. Ja też wyraziłem ochotę na
ten pokątny handel.
Dobrze,
to chodźmy, powiedział. Idziemy. Myślałem, że gdzieś za gmach
banku, a tymczasem chłop mnie prowadzi z jednej ulicy na drugą,
podwórkami i przejściami między częściowo zrujnowanymi
kamienicami. Już miałem się wycofać z tej transakcji, bo
przypomniałem sobie ojcowskie opowieści z makabrą w tle, gdzie
ponoć cwaniacy z ludzi z domieszką wieprzowiny wyrabiali kiełbasy,
mocno wędzili, a następnie sprzedawali wygłodniałej ludności. Z
drugiej strony popychał mnie ten trzydziestoprocentowy zysk.
Tymczasem serce podchodziło mi do gardła. W tym ogromnym stresie
próbuję sobie wytłumaczyć, że od wojny upłynęło już tyle
lat, że to chyba tylko niezdrowe przewrażliwienie. Gość coś do
mnie mówi, a do moich uszu docierają tylko strzępy słów. Gotów
byłem mu chyba oddać tę monetę za darmo. Znaleźliśmy się na
którymś tam piętrze kamienicznej ruiny. Otworzył drzwi z kłódki,
wszedł pierwszy, przeprosił za bałagan, ponieważ wrócił późno
z ...już nie pamiętam, a mieszka sam po śmierci brata, którego
ktoś na Różyckiego zadźgał nożem. Zresztą brat zginął przez
pomyłkę za kogoś, jak to bywa w tym światku. Opowiada mi to, a
serce mi wali jak młotem. Proponuje coś do picia, odmawiam mówiąc,
że się bardzo spieszę na pociąg, że już mam nawet bilet.
Wreszcie wyjmuje on zza obrazu Matki Boskiej z Dzieciątkiem gruby
zwitek pieniędzy i zaczyna mi odliczać należność. Nie śledzę
nawet tej czynności, zgarniam banknoty do kieszeni i na wszelki
wypadek mówię, że dysponuję jeszcze wieloma podobnymi monetami,
które chętnie mu sprzedam. Mówię to, by ewentualnie zapobiec
próbie unicestwienia mnie na ciemnych, chwiejących się schodach,
by wzmóc u niego apetyt na dalsze spotkania. Oczywiście się
zgodził. Nawet chyba się umówiliśmy na konkretny termin. Wreszcie
wyszedłem z gotówką cały, ale chyba nie do końca zdrowy. Nigdy w
życiu nie uczynię już podobnego kroku. Szkoda serducha, które i
tak w owym momencie mocno nadwyrężyłem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
WIARA I NAUKA
Te dwa wyrazy pasują do siebie jak wół do karety, a mimo to wielu, nawet dość wykształconych ludzi (w tym duchownych), popisuje się swoją er...


-
Termin, a jakże zapisany w wikipedii, a oznacza ostentacyjnie bierną, lekceważącą postawę wobec wszystkiego. Można ją określić odrętwiał...
-
To po prostu „dzień dobry” w języku naszych bratanków znad Dunaju. Oczywiście co ciekawe, taki grzecznościowy zwrot dotyczy tylko towarz...
-
Pytacie skąd bierze się tylu wyborców PiS, tylu prostackich dzbanów do których nic nie trafia mimo zapraszającego pustego wnętrza. Ano s...
