KARIERA OBIEGU INFORMACJI ( Z ŻYCIA WZIĘTE)
Jak
wiadomo, zanim Graham Bell wynalazł telefon, a przed nim Edison,
Amper, Faraday, Tesla i Volt głowili się nad czym, co by pozwoliło
nie tylko oświetlić mieszkania, ulice miast, ale też poruszać
maszyny, ludzie systemem pierwotnym, ale jednak nie używając
słuchawki, przekazywali sobie informacje ustnie, poprzez gońców,
rozmaitych umyślnych, albo poprzez umówione znaki, często do
dzisiaj służące szpiegostwu jako skrytki kontaktowe.
Zdążam
do tego, że współczesny telefon na polskiej wsi w zasadzie pokazał
się dopiero po drugiej wojnie światowej, nie licząc plebanii,
właścicieli pałaców i dworów, których stać było praktycznie
na każdą zachciankę. We wsi, w której się urodziłem
jakiegokolwiek telefonu nie było, aż do końca dwudziestego wieku,
czyli do czasu gdy masowo nastały telefony komórkowe. Ponieważ na
mojej wsi nie było ani urzędu, ani też kościoła z plebanią,
przeto pozostawało tylko radio i telewizja, bo akurat od roku 1965,
gdy w ostatnim etapie elektryfikacji wsi wokół zagród wyrosły
słupy energetyczne. Wcześniej dumny byłem, gdy po lekcjach w
podstawówce, u mojej babci mogłem posłuchać przez słuchawki
jednej stacji Polskiego Radia na tzw. kryształki zasilane baterią.
Do tego czasu informacje i wydarzenia o charakterze regionalnym
ludzie nabywali w kościołach na kazaniach, oraz na pogaduszkach
między parafianami z sąsiednich wiosek zaraz po mszy, a w razie
wypadku, porodu, albo pożaru wysyłało się kogoś do najbliższego
urzędu wyposażonego w urządzenie pozwalające wzniecić alarm.
Przykro opowiadać, ale to trwało do lat prawie siedemdziesiątych
dwudziestego wieku. Tylko prąd, który dopłynął do tych
kolonijnie rozproszonych wiosek nieco ucywilizował życie, bo zanim
zaświeciły żarówki w mieszkaniach, zanim tenże prąd uruchomił
maszyny gospodarcze, radia, pralki, telewizory, lodówki i
młockarnie, zboże kosiło się kosami i konnymi żniwiarkami, a
młóciło często cepami. W tym czasie państwo już dawno zlikwidowało
analfabetyzm. Ta mordęga i przeogromny wysiłek zżerał zdrowie
ponad połowy naszego polskiego społeczeństwa, bowiem większość
polskiej nacji gnieździła się na wsiach. Powracam tutaj do
głównego nurtu, czyli do przekazywania informacji. Tak było w moim
życiu aż do około 1966 roku, gdy jeszcze kilka razy do roku,
my mieszczuchy, wraz z rodzinami odwiedzaliśmy gniazdo rodzinne.
Wczesnym wieczorem, jak „Brunet wieczorową porą” Stanisława
Barei, zwykle do drzwi wejściowych, przy akompaniamencie
szczekających psów pukał ( a właściwie walił w nie grubym,
rzeźbionym kijem (zwanym wartą) posłaniec z wiadomością od
sołtysa. „Wartą”, bowiem
dodatkowym obowiązkiem posłańca było też śledzenie wsi, czy gdziekolwiek nie ma pożaru. Wiadomość mniej więcej brzmiała zwykle następująco: OKULNIK: pisownia oryg. „We ftorek (przekreślone), we środę po godzinie 5 tej pod wieczór, przy kopcu odbędzie się zebranie rolników czyli gospodarzy. Omówione będą sprawy podatków i odstawiania obowiązkowych dostaw, ale też remontu kościoła w naszej parafii, o czym w niedziele na kazaniu, oraz na kolendzie mówił w każdej rodzinie nasz proboszcz. Obecność sprawdzi pan prelegent z powiatu, wobec tego będzie obecność obowiązkowa, bo na zebranie przyjdzie też zastępca proboszcza czyli wikary.” Tutaj następował podpis sołtysa, przybity pieczątką imienną.
dodatkowym obowiązkiem posłańca było też śledzenie wsi, czy gdziekolwiek nie ma pożaru. Wiadomość mniej więcej brzmiała zwykle następująco: OKULNIK: pisownia oryg. „We ftorek (przekreślone), we środę po godzinie 5 tej pod wieczór, przy kopcu odbędzie się zebranie rolników czyli gospodarzy. Omówione będą sprawy podatków i odstawiania obowiązkowych dostaw, ale też remontu kościoła w naszej parafii, o czym w niedziele na kazaniu, oraz na kolendzie mówił w każdej rodzinie nasz proboszcz. Obecność sprawdzi pan prelegent z powiatu, wobec tego będzie obecność obowiązkowa, bo na zebranie przyjdzie też zastępca proboszcza czyli wikary.” Tutaj następował podpis sołtysa, przybity pieczątką imienną.
Miałem w ręku często taką wiadomość zwaną
„okulnikiem”, bo też wkoło od domu do domu szedł okólnikiem
ten papierek wyrwany z zeszytu uczniowskiego w kratę, bo łatwiej na
nim było pisać. Ostatni powiadomiony „wartę” zwracał
sołtysowi. A to, że zebranie miało się odbyć pierwotnie w środę
zamiast we wtorek, to wynikło wyłącznie z niepewności pani
sołtysowej, co to służyła jako sekretarka i żona wiejskiemu
urzędnikowi, bo nie miała pewności jak się pisze słowo wtorek,
przez „w” ,czy też „f”. Dokument ten był chowany w
wyżłobionej dziurze tegoż grubego, rzeźbionego kija zwanego
popularnie lagą.. Służyła ona za dowód dostarczenia informacji,
jako też do obrony własnej przed napadem, w szczególnie zaś
przed psami. Odnoszenie lagi do sąsiada odbywało się zwykle w
godzinach wieczornych po pracy we własnym gospodarstwie. Aby cała
wieś była na czas poinformowana, data zebrania była ustalana na
wiele dni naprzód. I tu jest puenta: Owe słowo "laga" przypomniała mi po
latach postać profesora Andrzeja Stelmachowskiego, założyciela kilku szkół
polskich na Białorusi, marszałka Senatu, oraz ministra MEN w
rządzie Olszewskiego, a który to poruszał się z takową lagą, bo
kulał. Mimo to straszył, że będzie wymuszał nią realizację
swoich
pomysłów, szczególnie w szkole z obowiązkiem lekcji
religii, bo taka się naówczas rodziła. I tak oto historia
zatoczyła koło. Laga służyła ludom pierwotnym do walki
plemiennej, oraz zabijania zwierząt, by po milionach lat być nie
tylko atrybutem obrony własnej, ale też narzędziem obiegu
informacji w XX wieku, oraz stała się postrachem uczniów,
pedagogów a i klerykalnego rządu w przewadze złożonego z posłów
ZCHN. Największy użytek z niej zrobili jednak polscy kibole, czyli
stadionowa hołota.
PS:
Jako muzealny eksponat ponoć owa laga jest przekazywana każdemu
nowo wybranemu sołtysowi. A swoją drogą, być może dałoby się nią
nakłonić naszych biskupów do jakiejkolwiek skruchy.
Fotki od góry:
1.Dialogi jaskiniowców.
2.Współczesna wersja lagi.
3.Początki rozmów pasterzy z owieczkami.
Od niepamiętnych czasów kij ( nawet jak pan go nazywa lagą) służył do przekazywania informacji i wdrażania do głowy wiedzy. Bandyci wymuszali informację gdzie zaatakowany chowa drogocenne przedmioty, albo dla ujawnienia numeru PIN, bo kartę bankomatową już mu zabrali, opornych w nauce dzieci tym narzędziem zmuszano do lepszej nauki i słuchania nauczycieli, a sami nauczyciele jeszcze do niedawna karali uczniów za wykroczenia, chociaż nie zawsze aż takim kijem, wystarczyła linijka. No właśnie, był u nas taki Laga, minister od nauki, przezywany ze względu na kalectwo. Wstrzelił się pan z tą lagą nazwaną wartą, bo po pierwsze gdy ta laga wróciła do sołtysa to była pewność, że wszyscy polecenie przyjęli do wiadomości a po drugie posłańcy pełnili obowiązki obserwatorów ewentualnych zagrożeń na wsi. O podobnych praktykach czytałem już kilka lat temu w jakiejś książce, ale było to stosowane przed wojną. Nie będę wątpił jednak, że tu i ówdzie zachowały się jeszcze długo po wojnie, a może nawet są dzisiaj stosowane. W każdym razie dobra ciekawostka. Pozdrawiamy Amadeo i S-ka
OdpowiedzUsuńGdzieś już o tym słyszałem.To taka poczta pierwotna, ale skuteczna jak życie pokazuje. Pozdrawiam.AA
OdpowiedzUsuńCo jest grane. Mam już 33 lata i nadal nie miesiaczkuje.Kto wie dlaczego do diabła.
OdpowiedzUsuńA jak może być inaczej skoro jesteś z siódmej po kolei ciąży. Głupia czy co.Jak to się ma do tematu posta.Auuuuuuuuuuuuu.
OdpowiedzUsuń@ 33 letnia komentatorka:
OdpowiedzUsuńProponuje modlitwe do Sw. Rity, patronki spraw (pewnie i osob) beznadziejnych.
J.
Ja też!!!!!!!!!!!.Tylko św. Rita. Ona o nic nie pyta tylko pomaga.
OdpowiedzUsuń