Z okazji nadchodzącego Nowego 2015 Roku życzę aby był on dla Państwa doskonałą okazją do spełnienia marzeń, zrealizowania planów i sięgania po to , co do tej pory wydawało się niemożliwe. By był po prostu SZCZĘŚLIWYM NOWYM ROKIEM
środa, 31 grudnia 2014
2015
Z okazji nadchodzącego Nowego 2015 Roku życzę aby był on dla Państwa doskonałą okazją do spełnienia marzeń, zrealizowania planów i sięgania po to , co do tej pory wydawało się niemożliwe. By był po prostu SZCZĘŚLIWYM NOWYM ROKIEM
niedziela, 28 grudnia 2014
MÓW DO MNIE JESZCZE
A
nasi biskupi mają to głęboko w d..pie, czytamy na forach
internetowych. Dla nich liczy się ich kasa. Sprawdzają się
polskie przysłowia-,,za pieniądze ksiądz się modli', ale
też się podli”, ,,kto ma księdza w rodzie tego bieda nie
ubodzie'' Korzystając
z tego, że w dniach świątecznych nawy kościelne wypełniają się
wiernymi nieco tłumniej niżeli w normalne niedziele, biskupi
wygłosili homilie w których płaczą nad polską rodziną. Rodziną
rozwiedzioną, rodziną niepełną, bez ślubu, a często składającą
się z par homoseksualnych. Grzmieli, że piekło się zapełnia
Polakami nie stosującymi się do boskich i kościelnych przykazań.
Otóż
biskupi często treści swoich kazań dostosowują do wydarzeń
krajowych albo unijnych. Pamiętamy bowiem kazania abp Michalika
zaraz po wstąpieniu Polski do UE. cyt:„ Wielkie kłamstwo, które
przejęliśmy z Unii Europejskiej, przyjmując tę ustawę o
przemocy, że niby kultura, tradycja i religia rodzi przemoc. Niech
mi pokaże którykolwiek z tych ludzi, którzy wymyślili to wielkie
kłamstwo historyczne, w którym miejscu ewangelia mówi o przemocy?
Gdzie Kościół zachęca do przemocy? To jest dramat zakłamywania”.
Otóż do tej pory po słowach gauleitera z Bieszczadów, parlament
Polski ze strachu nie odważył się ratyfikować tejże Konwencji.
Wtedy to tak jak i dziś Michalik powiadał że w dniu wigilijnym,
wszyscy wybaczają sobie wzajemne urazy. Zastanawiam się zresztą,
jakiej to urazy doznał abp, bo jaką spowodował w stosunku do
swoich wiernych owieczek, to wiem. Wystarczy wciąż panu
przypominać fakt zgnojenia policjanta i jego rodzinę za to, że
raczył odezwać się do pana słowem PAN miast wasza nadzwyczajna
świątobliwość. Cieszymy się natomiast że zniechęcił pan
nasze małe dzieci do nachalnego pchania się księżom do łóżek,
bo to był problem iście kabaretowy. Gdzie jak gdzie, ale w
Bieszczadach uwierzono w te „prawdy”. Ja
jako grzesznik powiem panu panie Fioletowy. Stary testament aż kipi
od zbrodni i bluźnierstw. Na kanwie tych opowieści można by
nakręcić wiele kryminalnych dzieł z ostrzeżeniem, że dozwolone
dla odbiorcy od lat 25. Wy kapłani te zapisy stosujecie w życiu..
Dlatego czytacie wiernym tylko fragmenty Nowego Testamentu. O starym
ani słowa. Morda w kubeł, jak się powiada. A
oto jak tysiące myślących odbiera pańskie porykiwania.
Przytaczam tylko kilka wypowiedzi:
„Jeżeli
Kościół katolicki zrezygnuje z 10 000 000 000 PLN
konkordatowych, wydzieranych corocznie państwu i odda
wyłudzone od Polaków i Polski majątki to uwierzę w dobre
intencje biskupów i całej reszty, oczywiście oprócz
pedofilii osób przykościelnych w tym bpa Wesołowskiego, szczęśliwie zmarłego i
ks. Gila, którzy to swoimi postępkami całkowicie
obnażyli Kościół, pokazując światu jego prawdziwe
oblicze. To też do Was hierarchowie Michalik i Dziwisz
oraz waszych kolegów po fioletowych piuskach.
„Większych
KŁAMSTW jakie wciska nam Kościół ze swoim UCZŁOWIECZENIEM,
szczególnie zarodka, naprawdę trudno już wymyślić. Na tym
ŁGARSTWIE, oraz urojonych cudach stoi cała doktryna straszenia
ludzi piekłem i ich szczuciem na siebie, aby przy bożej pomocy i
do tego zgodnie z prawem szarogęsić się w tym kraju, zaś
strasząc diabelskim gender wybierać nam w parafiach władzę od
szczebla gminy aż po Sejm, ogłupiać młodzież na lekcjach
religii, oraz wyrywac kasę podatnikom... Amen,” pisała inna
Polka z Nowego Sącza. A ileż
racji zawierały słowa pana L. z Płońska, pisze on: „Nic dodać
nic ująć. Rodacy powstańcie z kolan, póki jeszcze czas. Możemy
podziękować Solidarności, że do tego doprowadziła, iż jesteśmy
krajem wyznaniowym, Solidarność w podzięce za stanowiska majątek
narodowy rozdała klerowi za tzw. friko, pozostawiając
społeczeństwo z ręką w nocniku, przy tym miliony rodaków
skazując na tułaczkę po Europie za chlebem. Tym samym chlebem
którego domagali się podczas pamiętnych strajków 37 lat temu”.
„Och ci biskupi !!! Ich słowa są rzeczywiście rozbrajające w
czasie wigilii i świąt. Pan Jan Kościuszko onegdaj temu zorganizował i
sfinansował wigilię dla bezdomnych i potrzebujących w Krakowie,
pisze ktoś spod Wawelu: Przygotował 200 tysięcy pierogów, 8
tysięcy litrów zupy grzybowej i barszczu. Wydaliśmy, tak jak rok
temu, około 50 tysięcy porcji - mówi sam organizator. A co
powiedział Pan Dziwisz ? Pan kard. Stanisław Dziwisz zapewniał
podczas wigilii bezdomnych i potrzebujących , że „Pan Jezus
rozumie los bezdomnych".Jemu z kolei trudno tych ludzi
zrozumieć, bo to prosty góral, który zrobił karierę na
podawaniu kapci „najwybitniejszemu” Polakowi wszech czasów,
JPII. Bezczelny tłusty bogacz!!!” Ten bezczelny bogacz podczas ostatniej wigilii troche sie postarał i juz jako bp. emeryt, wigilijnie poczęstował bezdomnych krakowskich ochłapami, co to nie mieszczą sie na pańskich stołach. Dobre i to przewielebny książe. Podsumowując post powiem tak:
Kruki są b, czarne jak polski kler katolicki, a jak wiadomo z
mądrego przysłowia: KRUK KRUKOWI OKA NIE WYKOLE.
piątek, 26 grudnia 2014
LULAJŻE, LULAJ
Święta,
święta i po świętach, powiada porzekadło, przysłowie, może
powiedzenie, idiom, (chyba nie). Czas w którym wbrew nawoływaniom
do radości, akurat ja się nie raduję. Zewsząd do moich uszu z
odbiorników radiowo-telewizyjnych, a także do oczu z prasy
świątecznej dochodzą, najczęściej nostalgiczne wołania …
lulajże Jezuniu, tak jakby On się darł wniebogłosy z powodu
głodu, braku ciepła czy też czegokolwiek co potrzebuje osesek. .
nie dala Mu matusia sukienki wołają inni wierni ubogaceni gorącą
wiarą, oraz niewierni, ale pchani tradycjami rodzinnymi. Tradycjami
okraszonymi absolutnym przekonaniem o autentyczności wydarzeń
betlejemskich, łącznie z owym GPS w postaci gwiazdy, która to
doprowadziła z krajów arabskich owych trzech króli z workami
prezentów na plecach, oraz cudownego skutku zapłodnienia
pozaustrojowego z ręki, a raczej za pomocą innej części ciała
przez zesłanego anioła, przy całkowitej bierności rogacza Józefa.
O tym przekonywała nas cała horda księży podesłanych do
wszystkich bodajże sześciu polskich stacji telewizyjnych w
towarzystwie bogobojnych dziennikarzy i dziennikarek. Patrząc na
kalendarz, spodziewałem się totalnej nudy, nudy i jeszcze raz nudy,
ale jak to bywa w pięknych okolicznościach przyrody, że się
posłużę mistrzem Himilsbachem, człowieka spotykają też radosne
niespodzianki. Taka właśnie mnie spotkała ze strony domowego św.
Mikołaja, bowiem w podarunku świątecznym pod choinką znalazłem
paczkę, a w niej książki. Już tam mój ukochany Mikołaj wie z
jakich prezentów byłbym zadowolony. Wiadomo, z obyczajowych,
krajoznawczych, szczególnie Azja rosyjska oraz Bałkany, a także
książki w formie wywiadów z ludźmi, których ukochałem z powodu
ich dokonań.. I właśnie takie książki znalazłem pod naszą
choinką. Dwie monografie z życia ulubionych mi osób (aktorów). To
szerokie wywiady ubarwione scenkami z życia i twórczości
Krzysztofa Kowalewskiego oraz Wiesława Michnikowskiego. Pierwszy
zaledwie starszy ode mnie o trzy latka (cóż to jest trzy latka).
Kiedy ja się rodziłem to on dopiero samodzielnie zaczął siadać
na nocnik. Drugi zaś, to dla mnie prawdziwy senior, starszy o lat
osiemnaście, czyli urodził się w roku mojej, już od lat
nieżyjącej Mamy. Książki te pochłonęły mnie całkowicie. Obu
aktorów uwielbiam bowiem nadzwyczajnie. Kowalewskiego za wszystkie
Jego role komediowe, grane nie tylko w scenerii teatralnej czy
estradowej, ale też w plenerach filmowych Hoffmana albo Barei. Z
kolei Wiesław Michnikowski to uniwersalny aktor. Aktor z przypadku,
bowiem nigdy nie było jego zamiarem stawać przed kamerami i widzem
teatralnym. Skończył szkołę samochodową. Życie okupacyjne i
okres wyzwoleńczy skierował młodego Wieśka (bez matury, którą
zdał dużo później), do lubelskiego radia, utworzonego na
podglebiu Domu Żołnierza. Obok Stefanii Grodzieńskiej, Ryszardy
Hanin i wielu innych, grał w mundurze polskiego żołnierza dywizji
dowodzonej przez pogardzanego dzisiaj przez prawicę gen. Berlinga.
Tam się zaczęła kariera Wiesława M. W krótkim czasie okupował
sceny teatrów lubelskich, potem warszawskich. Znamy go nie tylko z
filmów fabularnych takich jak, „Gangsterzy i Filantropi”, albo
„Irena do domu” ale także dosłownie z setek ról teatralnych.
Zawsze Go podziwiałem z odtwarzania ról z utworów Gogola, Czechowa
jak i innych rosyjskich pisarzy. Nie do podrobienia są jego występy
kabaretowe, szczególnie u Dudka czyli Dziewońskiego. A tylko włos
go dzielił od sutanny, bowiem nosił się z pójściem do
seminarium. Wybuch wojny pozbawił go matury co oczywiście
przekreślało zamiary duchowne.
Matury
też nie zdał wybitny aktor Krzysztof Kowalewski, polski Żyd, o
czym dowiedział się dopiero po wojnie od swojej matki. Kowalewski
uchował się przed Holokaustem tylko dzięki sprytowi rodzicielki i
licznym, prawdziwym polskim przyjaciołom, uciekł z matką w
odpowiednim czasie z Warszawy do Kielc. Na szczęście nie dane mu
było być ofiarą, a choćby świadkiem pogromu kieleckiego Żydów,
bowiem w dniu tym wyjechał z kolegami do Zakopanego. Jego ojciec
zginął w Katyniu jako polski oficer. Matka wychodziła jeszcze
dwukrotnie za mąż, także Krzysio miał wzorzec. W swoim życiu
„oficjalnie” wpuszczał do łóżka trzy żony. Z ostatnią,
czyli Agnieszką Suchorą gra w komediowym serialu typu sitkom
„Daleko od noszy”. Jest mistrzem dramatu twarzy, a także
mistrzem stwarzania sytuacji paranormalnych. Jego dramatycznie
zdziwiona twarz w filmie „Miś”, gdy poszukiwany kandydat na
dublera wpada z mandoliną na plan filmowy i śpiewa „jestem wesoły
Romek, mam na przedmieściu domek”, obiegła cały świat i jest
przedmiotem studiów reżyserskich. Obie książki, chociaż niezbyt
objętościowo „chude”, przeczytałem właśnie w te dla mnie
generalnie melancholijne święta. One poprawiały mi krążenie, a
nadto stanowiły lek przeciw zaparciom, jako że pomiędzy kolejnymi
produkcjami kolęd począwszy od byle jakich stajenek po Pałac
Prezydencki reklamowano w większości takowe specyfiki medyczne.
poniedziałek, 22 grudnia 2014
niedziela, 21 grudnia 2014
OD C. DO K.
Jak twierdzą
językoznawcy, chociażby panowie profesorowie Miodek albo Bralczyk,
język polski jest przebogaty, a przy tym nie najłatwiejszy dla
obcokrajowców. Jest bardzo skomplikowany gramatycznie i fonetycznie,
ale jest językiem bardzo miłym dla ucha i literacko dobrze
postrzeganym. Przykładowo angielski albo rosyjski uchodzą za
bardziej takie, które królują w literaturze jako te zmysłowe.
Polski język
jest trudny dla osób, których język ojczysty jest radykalnie inny
niż ten nadwiślański. Natomiast jest stosunkowo łatwy dla tych
cudzoziemców, którzy mówią np. językami słowiańskimi. Czesi
czy Rosjanie powinni poradzić sobie z nauką bez większych
problemów. Dla nich polski nie jest aż tak trudny, jak na przykład
dla Skandynawów lub użytkowników innych języków germańskich,
czy dla tych, których językiem ojczystym jest któryś z języków
romańskich. Nie znam się na tym zbyt dobrze więc pominę dalsze
dociekania. Nie moja broszka. Moim zamiarem jest natomiast pokazanie
tego, że jako Polacy co to mają właśnie swój, a jakże piękny
język, jako naród nie korzysta, albo nie potrafi korzystać z jego
bogactwa, oczywiście pomijając absolwentów szkół wyższych albo
dobrych średnich. Jakże często jestem milczącym świadkiem
rozmów, najczęściej ludzi młodych, ale nie tylko, którzy
prowadzą szeroko zakrojone dysputy za pomocą dosłownie siedmiu do
dziesięciu słów, zwykle zaczynających się na literę d, h, c, p,
k, z tym , że słowo zaczynające się na literę k stanowi kropkę
albo przecinek, czyli słów zapisanych w „Słowniku Wulgaryzmów
Polskich, wyd PWN”. Tak się domyślam. I nie jest to wcale
więzienna grypsera, raczej mowa „Kiepskich”, aczkolwiek niejeden
z dyskutantów zapewne zaliczył już tzw. dołek. Typowa subkultura
zapożyczona od skinów i dresiarzy z blokowisk. Zapewne to ziomale.
Stoję wtedy spokojnie i „podziwiam” tę nadzwyczaj filologicznie
unikalną elokwencję, bowiem nie wyobrażałem sobie że też można
używając takiego wyjątkowo oszczędnego w gruncie rzeczy
słownictwa opowiedzieć całe tyrady z wydarzeń ich interesujących.
Wtedy z ironią pomyślę, czy nie warto by było, by językoznawcy
się przyglądnęli temu zjawisku, a nuż może byśmy zaoszczędzili
na przerobach drukarni i wydawnictwach, bowiem cały przedruk np.
„Wojny i Pokoju” można by zmieścić na kilku kartkach. Jakaż
to oszczędność lasów państwowych, a i prywatnych też. Fakt,
bardzo byśmy się narazili na pośmiewisko ludów ościennych i nie
tylko, ale w gruncie rzeczy ośmieszamy się z wielu innych powodów,
i to dość często, a jakoś kraj istnieje i sobie chwali. Rozmowy
tego typu są tym bardziej ułatwione, że wiele nazw własnych jest
w ich środowiskach zmienione wyłącznie dla ich wygody i otoczenia
w którym się obracają. Tylko przykładowo: homoseksualista to po
prostu dla nich pedał lub ciota. Rom to złodziej, rudy to fałszak,
policjant to pies, ksiądz to pedofil, zakonnica to pingwin,
Afrykanin to banan, dziewczyna to dupa itp.,etc. Jednocześnie
tęsknią oni do zapożyczeń i wszelkiego rodzaju słownictwa
pokazywanego na głupich filmidłach i filmikach. Jako już dorośli
silą się na nadawanie swoim dzieciom imion zasłyszanych gdzieś
tam, gdzieś tam, np. Brajan albo Dżesika i są z tego bardzo dumni.
Otóż, ten młodzieżowy, a zarazem jakże polski slang znałem od
dawna, bo przecież człowiek nie żyje w próżni. Dzisiaj, jak
zwykle przed świętami, czyli w okresie wzmożonych zakupów i
załatwiań spraw często urzędowych zmuszony byłem częściej
niżeli zwykle opuszczać gawrę, że się wyrażę po ichniemu i
przy okazji wysłuchiwać tego, jakże soczystego języka. Jakże mi
się zrobiło naraz świątecznie, jakże milutko, jakże kolorowo,
jakże serdecznie. Polska to jednak dziki kraj, miał pan rację
panie ministrze Drzewiecki.
piątek, 19 grudnia 2014
KASIARZE I FILANTROPI
Wniosek
o przeznaczenie kolejnych 16 milionów złotych z budżetu państwa
przeznaczonego na kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego złożyła
w imieniu klubu parlamentarnego PLATFORMY OBYWATELSKIEJ posłanka
Izabela Katarzyna Mrzygłocka z Wałbrzycha. Z biednego i brudnego
jak biedaszyby Wałbrzycha.
„Na
kogo ja, babcia 6 wnuków mam od dzisiaj głosować, bo że głosować
będę jeszcze nie raz to pewne. W najbliższych wyborach do Sejmu na
100% będę wrogiem PIS, PO, SP, a także listą chłopków
przykościelnych z PSL”. (wpis na fb). Nawiasem mówiąc biskupi
naiwnemu Sejmowi wmawiają, że są to pieniądze na muzeum, muzeum w
budowie, a przecież państwo częściowo finansuje wyłącznie
remonty i restauruje stare obiekty muzealne. Na to pozwala
Konstytucja. Dlatego, ja autor tego bloga osobiście popieram budowę
tego muzeum JPII, wszak pod jednym warunkiem. Mianowicie takim, że
na ścianie głównej ŚOB zawiśnie baner o treści jakże
prawdziwej (jak wyżej) panowie i panie z ul. Wiejskiej.
„Dziwi mnie, że tak oddana Kościołowi posłanka PO nie zorganizowała zbiórki wśród swoich kolegów posłów, którzy pewnie"chętnie" przeznaczyliby swoje diety na dofinansowanie budowy świątyni. Sięganie do pieniędzy podatników by sfinansować nie po raz pierwszy zachcianki Episkopatu jest po prostu niedopuszczalne. Niech się pani posłanka zastanowi jaką kwotą rocznie Kościół jest dofinansowywany.
Odnoszę wrażenie, że na hasło pomoc dla Kościoła posłowie dostają rozwolnienia i chcąc tej przypadłości zapobiec lekką ręką uwielbiają wręcz wydawać nie swoje pieniądze. SIĘGNIJCIE DO SWOICH KIESZENI I WTEDY MOŻECIE DYSPONOWAĆ PIENIĘDZMI NA CELE KTORE USPOKOJĄ WASZE SUMIENIA, BO AKURAT CZYSTYCH NIE MACIE PO WYKONANYM AUDYCIE DOT. WASZYCH PODRÓŻY SŁUŻBOWYCH,” (komentator z Nysy). Święte słowa proszę Pana komentatora. Po Polsce chodzi anegdota: W żołądku biskupa spotykają się politycy PIS i PO. Polityk PIS pyta: - I co, kler też was połknął?.- Nie, my weszliśmy drugą stroną, odpowiadają politycy PO.
„Dziwi mnie, że tak oddana Kościołowi posłanka PO nie zorganizowała zbiórki wśród swoich kolegów posłów, którzy pewnie"chętnie" przeznaczyliby swoje diety na dofinansowanie budowy świątyni. Sięganie do pieniędzy podatników by sfinansować nie po raz pierwszy zachcianki Episkopatu jest po prostu niedopuszczalne. Niech się pani posłanka zastanowi jaką kwotą rocznie Kościół jest dofinansowywany.
Odnoszę wrażenie, że na hasło pomoc dla Kościoła posłowie dostają rozwolnienia i chcąc tej przypadłości zapobiec lekką ręką uwielbiają wręcz wydawać nie swoje pieniądze. SIĘGNIJCIE DO SWOICH KIESZENI I WTEDY MOŻECIE DYSPONOWAĆ PIENIĘDZMI NA CELE KTORE USPOKOJĄ WASZE SUMIENIA, BO AKURAT CZYSTYCH NIE MACIE PO WYKONANYM AUDYCIE DOT. WASZYCH PODRÓŻY SŁUŻBOWYCH,” (komentator z Nysy). Święte słowa proszę Pana komentatora. Po Polsce chodzi anegdota: W żołądku biskupa spotykają się politycy PIS i PO. Polityk PIS pyta: - I co, kler też was połknął?.- Nie, my weszliśmy drugą stroną, odpowiadają politycy PO.
środa, 17 grudnia 2014
OD STAJENKI DO LICHENIA
Święta
Bożego Narodzenia są wg polskiej tradycji religijnej
najważniejszymi świętami w roku obok oczywiście świąt
Wielkiejnocy. Swego czasu telewizyjny profesor Jan Tadeusz
Stanisławski w kolejnych audycjach próbował satyrycznie udowadniać
wyższość Świąt Wielkanocy nad Świętami Bożego Narodzenia.
Były to programy w konwencji rozrywkowej, a więc z przymrużeniem
oka. Dla wielu tych, którzy do religii przywiązują wielką uwagę,
mniejszą zaś do refleksji, słowa profesora miały znaczenie
absolutnie przekonujące. Dla innych np. ateistów, którzy święta
owe obchodzą wyłącznie ograniczając się do niektórych tradycji
i nawyków przekazywanych z pokolenia na pokolenie głos
Stanisławskiego był traktowany podobnie jak występ Kabaretu
Moralnego Niepokoju, bowiem u ludzi nie poddających się dogmatom w
głowach kołacze się niepokój, jako że tak naprawdę to nikt nie
wie, łącznie z dwoma żyjącymi papieżami, kiedy ten Zbawiciel
Chrystus się narodził. Zbawiciel, któremu przez ponad dwa tysiące
lat nie udało się zbawić tegoż świata. Jedni mówią że urodził
się zimą inni z kolei że w lipcu (bo ciepło w stajence), a przede
wszystkim ponoć nie urodził się w roku zero, zero jak piszą w
biblii, a ponoć o siedem lat wcześniej. Uczonym mężom owych
czasów pasował akurat ten rok i absolutnie ten dzień ze względu
na pogodowo-astronomiczny podział roku i dlatego przyjęto kalendarz
który obowiązuje do dzisiaj.”Ubogacono” go imionami wszystkich
świętych, których najwięcej nadprodukował specjalista od
kanonizacji, nasz papież Wojtyła. Kalendarz ten skomponowany na tę
okoliczność został przyjęty przez cały „boży” świat
niezależnie od religii i panującego ustroju. Jedno jest pewne,
mianowicie katolicyzm pokazał jak się robi interesy na bożym
dzieciątku. Zaczynali od stajenki by poprzez wszystkie lata
pobudować setki landar na wzór i podobieństwo Watykanu, Lichenia i
katedry Notre Dame. Boże Narodzenie to niezwykły okres dla
wszystkich,jak mówię, bez względu na odległość, czy klimat.
Wyjątkowa atmosfera towarzysząca temu świętu sprawia, że ludzie
z różnych zakątków świata ulegają magicznej ekspresji. W
poszczególnych krajach tradycje i zwyczaje różnią się między
sobą, jednak wszędzie Boże Narodzenie obchodzone jest w miarę
uroczyście. Niestety, podobnie jak w Polsce, wigilię obchodzi się
tylko na Litwie, w ateistycznych Czechach a też na Słowacji.
Oczywiście równie tam gdzie w świecie osiadła masowo Polonia, np.
w obu Amerykach, Francji i wielu innych zakątkach świata, chociażby
w Australii. Różne narody, różnie podchodzą do świętowania
narodzin Chrystusa. Jako taka wigilia z choinką, opłatkami,
pasterką, prezentami, kolędnikami i innymi grupami wiejskiej
młodzieży wałęsającej się po snieznych zaspach od chaty do
chaty dotyczy co prawda Polski, ale i to powoli zamiera, szczególnie
w aglomeracjach i na terenach bardziej otwartych na Europę
Zachodnią. Nie znaczy to, że inne narody wyalienowały się
całkowicie ze swoich tradycji. Nie, ponieważ jest okazja do wypitki
i wszelkiego rodzaju rozrywki a przy okazji rodzinnych spotkań,
często po wielu miesiącach a nawet latach rozstań z powodów
ekonomicznych, wojen, albo ścigań policyjnych. Każdy naród ma
swoje tradycje świąteczno- noworoczne, przykładowo Grecy wigilijny
wieczór najchętniej spędzają poza domem. Ten wyjątkowy czas
dzielą z przyjaciółmi. Do wigilii zasiadają o bardzo późnej
porze. Boże Narodzenie trwa w Grecji niezwykle długo, bo aż 12
dni. W tym czasie aż dwukrotnie obdarowują się prezentami. Może
dlatego zbankrutowali. W Niemczech jest z kolei zupełnie inaczej.
Najbardziej uroczystym momentem jest świąteczny obiad, a głównym
daniem jest pieczona gęś. Po posiłku nasi zachodni sąsiedzi
rozpakowują prezenty. Charakterystycznym przysmakiem, który pojawia
się na niemieckich stołach podczas świąt Bożego Narodzenia jest
ciasto Stollen, kształtem przypominające nowo narodzone dzieciątko
zawinięte w becik. Natomiast święta w USA nie trwają długo, bo
zaledwie jeden dzień – rozpoczynają się i kończą 25 grudnia.
Okres przedświąteczny, zaczyna się w dzień po największym
święcie Ameryki – Święcie Dziękczynienia (czwarty piątek
listopada). W Stanach Zjednoczonych ma to największy wymiar
komercyjny, praktycznie wszystkich ogarnia szał zakupów. Oczywiście
obowiązkowo jest choinka, stroiki na drzwiach i domach oraz
tradycyjny pieczony indyk. W Argentynie Boże Narodzenie obchodzone
jest niezwykle uroczyście. Podobnie jak w Polsce święta mają tam
rodzinny wymiar. Jednak są pewne różnice, bogatej uczcie
towarzyszą żarty i zabawy, które trwają do samego rana. W tańcach
biorą udział również dzieci. Argentyńczycy obdarowują się
prezentami w dniu Trzech Króli.
To
tak gwoli zachowania tradycji pisze ten post, bo tak po prawdzie to
okres ten jest tak rozdmuchany, że większość z nas już nie może
patrzeć na tych tysiące odzianych czerwone ciuchy Mikołajów i
wyścigi klientów podczas okazjonalnej wyprzedaży. No ale abyśmy
zdrowi byli. Jak powiedział największy z prezydentów od narodzenia
Chrystusa, laureat Pokojowej Nagrody Nobla i setek uczelni honoris
causa Lech Wałęsa, zdrowie wasze w gardła nasze. Tyle słów z
mojej osobistej ewangelii z okazji zbliżających się Świąt Bożego
Narodzenia 2014.
sobota, 13 grudnia 2014
MOJE DZISIEJSZE ASOCJACJE
Kiedy
uczęszczałem do liceum, "uczęszczałem" (chyba od słowa jak "często") uczyła nas professeur de francais. Była to zacna dama z samego
Paryża, w wieku chyba zaraz „porewolucyjnym”, pani profesor Z.
Do dzisiaj zapewne, kto jeszcze żyw ją pamięta jako jedyną z
całej plejady pedagogów liceum. Ja też, obok oczywiście profesora
od chemii, który bardzo mi utrudniał życie nastolatka. Dlaczego
pani Z. pozostaje wciąż w pamięci?, a to dlatego, że po pierwsze
przybyła z samej najpiękniejszej stolicy świata, a ponadto nigdy
na lekcje nie przychodziła sama. Przychodziła bowiem w towarzystwie
… psa, ukochanego przez nią pudelka, który całymi godzinami
przesiadywał, ewentualnie przesypiał pod stolikiem z paprotkami.
Zarówno o jej pudelku jak i o Paryżu potrafiła nam opowiadać na
każdej lekcji. Na ten cel wygospodarowywała ostatni kwadrans
godziny lekcyjnej. Zanim pojechałem do Paryża 50 lat później,
pani profesor bardzo mnie zaciekawiła tym miastem. Wędrując przeto
po bulwarach i placach podświadomie przypominałem sobie te moje
lekcje francuskiego. Praktycznie wiedziałem wszystko o Napoleonie, o
Placu Zgody, o Wieży Eiffla, o Placu Inwalidów, o Sacre Coeur i
Notre Dame, o Moulin Rouge, wreszcie Polach Elizejskich, oraz
cmentarzu Pere Lachaise, gdzie leżą setki, jeżeli nie tysiące
francuskich uczonych, artystów i polityków, wśród których
spoczywają też nasi wybitni obywatele z Chopinem na czele.
Wiedziałem od tamtej pory dużo o dzielnicy malarzy Montmarte i
Placu Pigalle. Oczywiście nie mogła nam pani Z. cokolwiek
powiedzieć o nowoczesnej dzielnicy Paryża La Defense, której w
owych czasach jeszcze nie było, a którą zwiedziłem odkrywając
jej urok bez wcześniejszych wskazówek. Opowiadała nam o Polakach
zasłużonych dla Francji szczególnie w czasach napoleońskich,
dlatego musiałem na własne oczy zobaczyć obelisk na którym wyryto
nazwiska wszystkich marszałków Francji, wśród nich nazwisko
księcia Józefa Poniatowskiego, który to wraz z koniem utonął w
Elsterze w okolicach Lipska. A ponieważ zacna pani Z. (żona
oficera polskiego, który wyemigrował do Francji po wejściu Niemców
do Polski w roku 1939) potrafiła bardzo plastycznymi słowy opisywać
miasto w którym mieszkała przez bodaj lat 15, przeto język
francuski był dla nas (no dla mnie w szczególności) przyjemnością.
Z wzajemnością z panią profesor się lubiliśmy, przez co
doznawałem zaszczytu odnotowywania na tablicy tematu lekcji i takie
tam, (oczywiście w języku Victora Hugo). By uzmysłowić jak
najbardziej w naszych głowach kulturę Francji, częstowała nas
przywiezionymi właśnie znad Sekwany udkami żabimi i ślimakami w
oleju. Z wątpliwym łaknieniem próbowaliśmy zachwalając smak.
Obok, pokazywania nam w wyobraźni Paryża pani Z. rozprawiała
całymi dostępnymi jej kwadransami o swoim piesku, dowodząc nam, że
psy obok ludzi posiadają duszę, z czystości której także się
rozliczają po śmierci przed Bogiem. Dawała nam dziesiątki
przykładów, szczególnie z literatury, gdzie głównymi bohaterami
opowieści są właśnie pieski. Pieski, które potrafią latami
koczować przy grobach swoich panów odmawiając jedzenia i ponosząc
często śmierć przez zagłodzenie i tęsknotę. Ponadto uwielbienie
dla jej siwego pudelka nieraz przekraczało nasze wyobrażenia. Pani
Z. często sama nie jadła śniadań, by tylko nakarmić pupila,
oddawała mu co ciekawsze smakowo kąski, tuliła w czasie chłodu,
wyrażała do niego absolutna miłość poprzez pocałunki i
pieszczoty, co się udzielało niektórym, szczególnie dziewczynom.
Zaraz po tym szły one do schroniska i nabywały pieski, co akurat
było dobre i zbawienne. Pamiętam, że gdy razu pewnego pudelek
wyrwał się swojej pani i wpadł pod samochód ponosząc śmierć, w
uroczystym pogrzebie w jej ogrodzie wzięły udział wszystkie klasy
z językiem francuskim, bowiem dobrze się było w takich
okolicznościach przyrody pokazać swojej pani od francuskiego, dając
przy okazji wyraz współczucia.
Post ten
piszę na okoliczność ostatniej wypowiedzi papieża Franciszka,
który to przyznaje, że prawdopodobnie zwierzęta maja duszę i
trafiają po swojej śmierci do królestwa niebieskiego, przez co
wpędził w ogromną konsternację setki hierarchów katolickich na
całym świecie., cyt:„Raj
jest otwarty dla całego bożego stworzenia” - powiedział ostatnio
papież Franciszek. Słowa te skierował do małego chłopca, któremu
zdechł ukochany pies. Wypowiedź ta robi furorę, gdyż kłóci się
z dotychczasową doktryną Kościoła, która twierdzi, że zwierzęta
nie mają duszy.”, tymi
słowami niejako „wyjaśnił” genezę przybrania imienia
papieskiego Franciszek, jako że akurat ten święty wg katolików
był opiekunem świata fauny. Zupełnie inną postawę prezentował
Jan Paweł II, który w 1990 roku stwierdził, że „zwierzęta są
niemal tak blisko Boga jak ludzie”, z zastrzeżeniem, że nie ma
jednak mowy o posiadaniu przez nie duszy, a więc i zbawieniu. A tak
w ogóle, to co może tak do końca wiedzieć jeden czy drugi władca
Watykanu o duszach ludzkich czy też psich. To tylko, albo aż
metafizyka. Cały dowcip z wiarą polega
na tym, że zaczynamy grzeszyć i wierzymy w niebo dopiero gdy
spotkamy na swej drodze katolickiego księdza. Dopóki ludzie nie
znali wiary,nie mieli problemu z niebem, piekłem czy grzechem, a
przecież też się rodzili i umierali. Są jeszcze dziesiątki
dzikich plemion do których ksiadz katolicki nie dotarł i ci mają
święty spokój i zbawienie wieczne zapewnione ponieważ nie ponoszą
winy za coś czego nie znają. W ten oto sposób powiązałem
fragmentarycznie swoją chmurną i durną młodość z dzisiejszym
padołem życia, a wszystko dzięki wprost rewolucyjnym słowom
papieża Franciszka.
PS: Polecam moim stalym czytelnikom wskaźnik czytelnictwa wg.państw i miast: http:www.histats.com/viewstats/?sid=740179&act=10
PS: Polecam moim stalym czytelnikom wskaźnik czytelnictwa wg.państw i miast: http:www.histats.com/viewstats/?sid=740179&act=10
wtorek, 9 grudnia 2014
POLSKI GWIAZDOZBIÓR
Patrzę
w niebo, gwiazd szukam, że posłużę się słowami wieszcza Adama.
Niestety, między szarymi jesiennymi chmurami znajduję jeno tandetę,
którą nasze, w rzeczy samej w większości proste społeczeństwo
zalicza do megagwiazd, a nawet skarbów narodowych. Jakaś Frytka
czy inna Doda, która wniosła do skarbnicy narodowej kultury swoje
wypielęgnowane pośladki. No, może jeszcze kilka innych
pseudogwiazdeczek, których widok spowodował początki jaskry mojego
wzroku, bo zapomniałem użyć przyciemnionego szkła. A jakich to ja
gwiazd szukam zaiste?, zadaję sobie retoryczne pytanie. Przecież co
kilka dni prawdziwe gwiazdy spadają bezpowrotnie z niebieskiego
firmamentu . Odeszli raz na zawsze na przestrzeni tzw. wolnej Polski
dobrzy, podziwiani aktorzy, jak Szczepkowski, Czechowicz, Rudzki,
Wichniarz, Opaliński, Łomnicki, Pawlik, Maklakiewicz, Wilhelmi,
Niemczyk, a ostatnio pogardzany przez PiS Stanisław Mikulski, oraz
wielu innych, których moja pamięć nie potrafi w tej chwili
odszukać. Celowo przytaczam męskie postaci, bowiem gwiazdom płci
żeńskiej udaje się dłużej pozostawać na tym łez padole. Czytam
i oczom nie wierzę, że pani Danuta Szaflarska, moja ulubienica
skończyła 99 lat. 99 lat i gra, bo przecież dosłownie niedawno
zagrała w „Żółtym Szaliku”, a także w „Pokłosiu”, tak
mocno krytykowanym filmie przez polską prawicę i Kościół,
ponieważ film obnaża „tajemnicę” zbrodni dokonywanych na
Żydach przez Polaków w czasie holokaustu. Tajemnicę, pokazywaną
„bezczelnie” nawet przez kino niemieckie.Nie
ma gwiazd, przeto nie ma też dobrych filmów. Filmów godnych
prezentacji na światowych festiwalach. Nawet gdy jakowyś film
wysyłamy na konkurs, nie kwalifikuje się on do nominacji, nie
mówiąc już o nagrodach czy chociażby wyróżnieniach. Nawet hit
Wajdy "Katyń"potraktowano z przymrużeniem oka, jako
dzieło polityczne, na zamówienie wiadomo kogo. Tak mówią krytycy.
Ostatnio światełkiem w tunelu polskiej kinematografii okazały się
filmy „Obywatel” i „Bogowie”. Rzeczywiście jasne to
światełko, bo filmy przyciągają widza. Wymierają dobrzy
aktorzy, wymierają też dobrzy reżyserzy. Na szczęście młodzież
„filmowa” dorasta. Realna nadzieja w Smarzowskim, Kolskim, Vedze,
oraz dobrych bez wątpienia aktorach: Gajosie, Treli, Dziędzielu,
Wieckiewiczu, obu Szturach i chociażby Dorocińskim.
A filmy, no cóż, jak dotychczas stać nas było co najwyżej na takie produkcje jak „Psy” czy „Pod Modrym Aniołem” propagujące obrzydliwe zachowania zdeprawowanych policjantów, albo pisarzy alkoholików. Dla bohaterów takich dzieł wystarczy do prowadzenia konwersacji znajomość pięciu wyrazów zaczynających się na d. p. lub ch. Wychodzę więc z kina z wielkim autentycznym obrzydzeniem, mimo, że zaliczam się do względnie zdemoralizowanych osobników rodzaju ludzkiego. Nie pokazujemy z powodów politycznych filmów rosyjskich, a przecież jak donosi prasa niezależna, kino rosyjskie osiąga światowe sukcesy. Kto zna nazwiska takich reżyserów jak Konczałowski, Sadiłowa, Smirnow, albo Zwiagincew, twórca nagradzanego w świecie „Lewiatana”, ale niech nas ręka broni przed czymkolwiek z Rosji.
Gdzie te czasy, gdy w kinach prezentowano filmy dla tzw. grup dyskusyjnych. Gdzie te czasy, gdy młodzież szkolna (licealna) jeden raz w miesiącu szła do domów kultury na prezentację dobrej, przeważnie poważnej muzyki w ramach tzw. artosów, o czy pisałem przed pięciu laty. Kto wtedy z nich myślał o łatwym sposobie zdobywania świecidełek poprzez prostytułowanie się wzorem „Galerianek”. To było nie do pomyślenia. Dzisiejsza młodzież chłonie muzykę z sektora chłamu, gdzie cały utwór składa się z jednej zwrotki, naszpikowanej wyrazami, których przytaczał nie będę, bo jest mi zwyczajnie wstyd. Czy to się zmieni? Nie!. Nie, bo na kulturę brak pieniędzy. Pieniądze w pierwszym rzędzie, poza dobrym uposażeniem decydentów należy wydawać na bardziej potrzebne dzisiejszej Polsce instytucje. A więc na IPN i CBA, Kościół katolicko-ginekologiczny, wątpliwe w prawie ubezpieczenia dla rolników (bo się koalicja rozpieprzy), wojny ku zadowoleniu Amerykanów, oraz wiele innych instrumentów zapewniających stabilność władzy rządzącym. Dobrze, że w pakiecie telewizji kablowej mamy kanał Kultura. Kanał, który nie zawsze ze smakiem (bo pozostaje jednak w zarządzie TVP), to jednak od czasu do czasu pokazuje dobre filmy i sztuki teatralne z tamtych "podłych" lat. Niestety, większość społeczeństwa III Rzeczypospolitej Pomrocznej musi się zadowolić telewizją publiczną, a więc m.in. Cejrowskim, Terlikowskim, Ziemkiewiczem, Semką, braćmi Karnowskimi i dziełami Zanussiego. I to jest właśnie powód do wielkiego polskiego wstydu, wstydu spowodowanego brakiem prawdziwej, uczciwie propagowanej kultury filmowej. O teatrze w nowoczesnej formie nawet nie wspomnę. Wystarczy że w tekście wystawianej sztuki znajdzie się choćby namiastka krytyki Kościoła lub katolicyzmu, a już pod świątyniami prawdziwej kultury, czyli gmachami teatralnymi zbierają się ci, których uczucia religijne doznały bolesnego uszczerbku. To by było na tyle. Jedźmy, nikt nie woła.
A filmy, no cóż, jak dotychczas stać nas było co najwyżej na takie produkcje jak „Psy” czy „Pod Modrym Aniołem” propagujące obrzydliwe zachowania zdeprawowanych policjantów, albo pisarzy alkoholików. Dla bohaterów takich dzieł wystarczy do prowadzenia konwersacji znajomość pięciu wyrazów zaczynających się na d. p. lub ch. Wychodzę więc z kina z wielkim autentycznym obrzydzeniem, mimo, że zaliczam się do względnie zdemoralizowanych osobników rodzaju ludzkiego. Nie pokazujemy z powodów politycznych filmów rosyjskich, a przecież jak donosi prasa niezależna, kino rosyjskie osiąga światowe sukcesy. Kto zna nazwiska takich reżyserów jak Konczałowski, Sadiłowa, Smirnow, albo Zwiagincew, twórca nagradzanego w świecie „Lewiatana”, ale niech nas ręka broni przed czymkolwiek z Rosji.
Gdzie te czasy, gdy w kinach prezentowano filmy dla tzw. grup dyskusyjnych. Gdzie te czasy, gdy młodzież szkolna (licealna) jeden raz w miesiącu szła do domów kultury na prezentację dobrej, przeważnie poważnej muzyki w ramach tzw. artosów, o czy pisałem przed pięciu laty. Kto wtedy z nich myślał o łatwym sposobie zdobywania świecidełek poprzez prostytułowanie się wzorem „Galerianek”. To było nie do pomyślenia. Dzisiejsza młodzież chłonie muzykę z sektora chłamu, gdzie cały utwór składa się z jednej zwrotki, naszpikowanej wyrazami, których przytaczał nie będę, bo jest mi zwyczajnie wstyd. Czy to się zmieni? Nie!. Nie, bo na kulturę brak pieniędzy. Pieniądze w pierwszym rzędzie, poza dobrym uposażeniem decydentów należy wydawać na bardziej potrzebne dzisiejszej Polsce instytucje. A więc na IPN i CBA, Kościół katolicko-ginekologiczny, wątpliwe w prawie ubezpieczenia dla rolników (bo się koalicja rozpieprzy), wojny ku zadowoleniu Amerykanów, oraz wiele innych instrumentów zapewniających stabilność władzy rządzącym. Dobrze, że w pakiecie telewizji kablowej mamy kanał Kultura. Kanał, który nie zawsze ze smakiem (bo pozostaje jednak w zarządzie TVP), to jednak od czasu do czasu pokazuje dobre filmy i sztuki teatralne z tamtych "podłych" lat. Niestety, większość społeczeństwa III Rzeczypospolitej Pomrocznej musi się zadowolić telewizją publiczną, a więc m.in. Cejrowskim, Terlikowskim, Ziemkiewiczem, Semką, braćmi Karnowskimi i dziełami Zanussiego. I to jest właśnie powód do wielkiego polskiego wstydu, wstydu spowodowanego brakiem prawdziwej, uczciwie propagowanej kultury filmowej. O teatrze w nowoczesnej formie nawet nie wspomnę. Wystarczy że w tekście wystawianej sztuki znajdzie się choćby namiastka krytyki Kościoła lub katolicyzmu, a już pod świątyniami prawdziwej kultury, czyli gmachami teatralnymi zbierają się ci, których uczucia religijne doznały bolesnego uszczerbku. To by było na tyle. Jedźmy, nikt nie woła.
sobota, 6 grudnia 2014
NIE DO WIARY
|
Wypowiedzi powyższe świadczą jednoznacznie o wyjątkowej
nienawiści a nawet obrzydzeniu w stosunku do tzw. płci pięknej.
Nie wiem kto pierwszy wypowiedział słowa „płeć piękna”, ale
musiał to być wielki grzesznik i antychryst. Ktoś być może
bardziej zdeprawowany i bezbożny od samego Jana Hartmana, a nawet
Jerzego Urbana. Konkluzja: W sejmie mamy kilkadziesiąt procent płci
żeńskiej. Większość z nich to wierne katoliczki, gotowe klękać
przed każdym chłopem który nosi sukienkę, nie mówiąc już o
złotych pierścionkach. Zapewne każda z nich bez zastrzeżeń
wyznaje zasadę wiary w każde słowo świętego i to nie tylko
jakiegoś tam świętego Tomasza z Akwenu, Jana Chryzostoma,
Ambrożego czy też Tertulana zwanego ojcem Kościoła katolickiego,
ale nam współczesnego, całkiem świeżego świętego Jana Pawła
II, jako kolejnego ogniwa łańcucha świętych pańskich. Wypowiedzi
jakże okrutne dla kobiet z miłością zapewne są przyjmowane przez
damy z immunitetem poselskim, m.in. Sobecką Pawłowicz, Wróbel,
Kruk, Kempę, Szczypińską Wiśniewską i kilka jeszcze innych
podległych prezesowi Kaczyńskiemu, równie bogobojnemu osobnikowi.
Wszystkie z nich narodziły się w następstwie wilgotnych wiatrów i
są błędem natury. Mniemam, że w to wierzą, bo inaczej trzeba je
było zaliczyć do heretyków i odszczepieńców. Zatem cóż one
robią na stanowiskach typowo męskich, miast doić krowy, zamiatać powały,
gotować strawę dla mężczyzn i rodzić tuzin dzieci. Bowiem jak powiada
jeden ze świętych ich wartość polega na wykorzystaniu do prac
domowych. Gdzież się tam pchać na uczelnie, na stanowiska
dyrektorskie czy właśnie do Sejmu. Do kurnika macać kury, w pole z
zasłoniętą twarzą do żniw i wykopków, do balii prać gacie
swego pana i kupy dzieciaków. Tam jest ich miejsce. Zatem jeżeli
jest inaczej i taka jedna z drugą trafią do parlamentu, to powinny
one być odrzucone przez biskupów i księży na odpowiednią
odległość, bowiem tam gdzie jest osoba duchowna nigdy nie może
się znaleźć kobieta uchwalił paryski synod biskupi już w IX
wieku. Zapaskudzą atmosferę otoczenia. Ksiądz może stracić
powonienie. Ciekawe, że wśród tych wypowiadających się świętych
z wieków nam odległych jest prawie współczesny Pius XII. Konkludując, stwierdzam i jestem o tym absolutnie przekonany, że klasztorne i zakrystiańskie kontakty wielbiących jeno siebie mężczyzn to nic innego tylko zagłębia homoseksualizmu, czyli pospolitego gejostwa. Tu jest pies pogrzebany. Stąd wywodzi się nie tylko pociąg do mężczyzn ale i do chłopców, czyli do pedofilii. Ora et labora powiadano, a zasłużysz na wieczorną uciechę seksualną np. z samym przeorem. Śmiem zaryzykować twierdzenie, chociażby na własny użytek, że homoseksualizm rozkwitł na bazie ideologii rozsiewanej przez średniowiecznych uczonych, a przy tym uświęconych, przekonanych o wyższości absolutnej mężczyzny nad kobietą. Tymczasem panie na stanowiskach męskich, zadbajcie o swoje zbawienie, jeżeli w ogóle Bóg rzeczywiście zarezerwował dla was królestwo niebieskie, bo być może, jak peroruje św. Odo, nie może do nieba trafić wór gnoju, czyli jakaś tam zwierzęca niedoskonałość.
czwartek, 4 grudnia 2014
KARIERY NIEDOKOŃCZONE
Skoro rydzykowe
„rozmowy niedokończone” zyskały dużą w swej istocie
popularność wśród słuchaczy Radia Maryja, przeto dzisiejszy
felieton zatytułowałem podobnie, ...czyli kariery niedokończone.
Otóż rozmowa Romana Giertycha z dziennikarzem Piotrem Nisztorem nie
była pierwszym „trudnym” spotkaniem byłego szefa Ligi Polskich
Rodzin, a obecnie nadwornego adwokata rodziny Donalda Tuska. Kulisy
jego dawniejszej działalności jako jednego z koryfeuszy polskiej
prawicy pokazują, że nieczysta gra to dla niego nie pierwszyzna.
Tak przyznają działacze, których wysadził z siodła, tworząc
swoją partię. Giertycha należy umieścić w klatce najbardziej
fałszywych cwaniaków politycznych, obok Michała Kamińskiego,
prawdziwego syna politycznego Jarosława Kaczyńskiego, obecnie
smakosza kuchni prowadzonej przez Platformę Obywatelską. Kamiński
to ten, który przepłynął wpław wszystkie strumyki partyjne
skrajnej prawicy. Od ZChN poprzez AWS, PiS zatrzymując się na razie
w Platformie Obywatelskiej. Podobnie wygląda kariera polityczna
Romana Giertycha, twórcę, a właściwie animatora przedwojennej
faszyzującej organizacji Młodzież Wszechpolska, ponadto z
błogosławieństwem Rydzyka, ojca partii przykościelnej o ciepłej
nazwie Liga Polskich Rodzin. Dzisiaj śliniący się do Tuska,
obecnie do Kopacz, gotów konformistycznie oddawać swoje usługi w
ich prywatnych sprawach sądowych jako obrońca i właściciel
kancelarii prawniczej. Dziwić się należy, ze Platforma, mieniąca
się partią iście demokratyczną i postępową przygarnia takie
złomy polityczne, a nawet daje im pierwsze miejsca na listach
wyborczych. No, ale okazuje się, że nie należy utożsamiać
liberalizmu z moralnością. No bo gdzież tu chociażby odrobina
moralności i etyki, gdy wpuszcza się do rodziny kogoś kto na nią
pluł i nazywał ją ironicznie cicmciaramcią w zestawieniu z ongiś
potężnym jego wodzem Jarosławem Kaczyńskim, albo kogoś kto obok
dwu innych prawicowych członków delegacji klękał przed jednym z
największych zbrodniarzy XX wieku, Pinochetem, wręczając mu
jednocześnie ryngraf z Matką Boską, tą samą Matką Boską, co to
ponoć tak ukochali wszyscy Polacy, a która to w rewanżu pokazuje
im się coraz częściej w pełnej krasie na licznych drzewach i
parapetach, potwierdzając swoje przywiązanie do ludu nad Wisłą.
Czy w tej nowoczesnej, europejskiej partii, jaką mieni się
Platforma, nie znalazł się nikt, kto by głośno krzyknął:
panowie, nie ośmieszajmy się! Dość już mamy swoich Żalków,
Gowinów, Biernackich i innych ponoć 40 rozbójników utrudniających
podjęcie jakiejkolwiek uchwały proeuropejskiej. No NIKT!, mimo że
jeszcze kilka lat temu wszyscy słyszeliśmy, gdy Michał Kamiński
w swych wystąpieniach przemawiał językiem antysemickim, językiem
swoich wyborców z okolic Jedwabnego. No to mamy etykę partyjną na najwyższym szczeblu, czyli
we władzach ustawodawczych. Czy mamy się dziwić, że na wybory
przychodzi ok. 40% uprawnionych. Nie, bo naród, ten myślący naród
olewa takie „imprezy”. Wie, że obojętnie na kogo zagłosuje, to
wybrani migiem pobiegną się przedstawić osobiście biskupom i
proboszczom, po czym składając przysięgę poselską publicznie
poproszą Boga o pomoc w wykonywaniu obowiązków parlamentarnych.
Być może Bóg da, że nie złapią ich na przekrętach
delegacyjnych jak to się zdarzyło trzem budrysom z PIS. A dlaczego
się zdarzyło?, bo być może larum podniósł ktoś, kto nie prosił
Boga o pomoc i dlatego mleko się rozlało, ale jak wiadomo koniec
karier im nie grozi. Przejdą do innej pokrewnej partii by
kariery.... nie zakańczać.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
BRAWO MIESZKAŃCY SŁUPSKA
Wygrałem,
bo ciężko pracowałem. To powinien być optymistyczny sygnał dla
wszystkich, którzy chcą zmieniać swoje małe ojczyzny. Jak się
chce, to można góry przenosić - mówił w TOK FM Robert Biedroń,
nowy prezydent Słupska..
Aż
trudno uwierzyć. Sam start w wyścigu o najważniejszy urząd w
Słupsku wywoływał u wielu obserwatorów polityki niemałe
zdziwienie, ponieważ Robert Biedroń zwykle był na pół ironicznie
pokazywany przez polskie media jako ten osobą którego ta nasza
większość katolicko -narodowa może sobie rozweselać życie.
Owszem był zapraszany do różnych stacji telewizyjnych, ale zawsze
w zestawieniu w parze z zajadłym oponentem partii prawicowych.
Partia pana Roberta praktycznie upadła po ostatnich wyborach, jednak
On sam potrafił przekonać Słupszczan do siebie, ponieważ jest
człowiekiem otwartym na wszelki postęp nie tylko światopoglądowy,
ale też środowiskowy w wyrazie tolerancyjności i szeroko pojętego
humanizmu. Będę prezydentem wszystkich mieszkańców Słupska,
powiada i większość Mu uwierzyła oddając na Niego swój głos.
Przyznam, że chociaż nie mieszkam nad Słupią to Słupszczanom
zazdroszczę nowego prezydenta. Tą drogą gratuluję moim
przyjaciołom zamieszkałym w Słupsku, z którymi przez wiele lat
miałem wielką przyjemność współpracować. Robert Biedroń to
absolwent Uniwersytetu Warmińskiego w Olsztynie, ukończył też
Kurs w Szkole Praw Człowieka organizowany przez Helsińską Fundacje
Praw Człowieka. Działacz LGBT, doktorant wydziału nauk
politycznych Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Człowiek
wszechstronnie przygotowany do pełnienia każdej funkcji w państwie.
Publicysta Polityki, Trybuny i Gazety Wyborczej.
Uczestnik
wszelkich parad na rzecz tolerancji i świeckości w
Polsce,kilkakrotnie obrzucany kamieniami a nawet pobity przez
środowiska prawicowo-narodowe. Zawsze mimo to uśmiechnięty i
otwarty na ludzkie problemy. Chociaż gej, do czego sam publicznie
się przyznaje i ateista, to nie zamierza walczyć z Kościołem i
jego wyznawcami, chociażby nawet z tymi którzy są naszpikowani
oszołomstwem. Niech się kotłują między sobą, powiada, nie
zamierzam dolewać oliwy do tego ogniska. Ludzie sami muszą dojść
do słusznych wniosków i wyrzec się tej „inności”na rzecz
normalności i tolerancji i temu będę sprzyjał. A co?. Nowy Jork
ma burmistrza geja to dlaczego Słupsk nie miałby mieć podobnego
prezydenta. Na tle popisów prawicowych podczas obchodów święta 11
listopada, wystąpień telewizyjnych różnych Piłek, Kaczyńskich,
Błaszczaków i Sobeckich, jestem zdeklarowanym politycznym fanem
pana Biedronia, pani Grodzkiej, pani Płatek, pani Nowickiej wielu
innych postępowych, prawdziwie europejskich posłów. Panie
PREZYDENCIE ROBERCIE BIEDROŃ, dołączam się do gratulacji i ślę
życzenia wielu sił i mądrości w zarządzaniu tym blisko 100
tysięcznym miastem ku zadowoleniu jego wszystkich mieszkańców.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
WIARA I NAUKA
Te dwa wyrazy pasują do siebie jak wół do karety, a mimo to wielu, nawet dość wykształconych ludzi (w tym duchownych), popisuje się swoją er...


-
Termin, a jakże zapisany w wikipedii, a oznacza ostentacyjnie bierną, lekceważącą postawę wobec wszystkiego. Można ją określić odrętwiał...
-
To po prostu „dzień dobry” w języku naszych bratanków znad Dunaju. Oczywiście co ciekawe, taki grzecznościowy zwrot dotyczy tylko towarz...
-
Pytacie skąd bierze się tylu wyborców PiS, tylu prostackich dzbanów do których nic nie trafia mimo zapraszającego pustego wnętrza. Ano s...
