DOBRE CHWILE
"KAŻDY MA W ŻYCIU SWOJE DOBRE CHWILE". To cytat z żydowskiej Biblii zwanej Talmudem. Każda zaś religia
ma swoją Biblię, zawierającą w swych treściach tzw. mądrości biblijne, którymi
wierni starają się w życiu kierować. Zastanawiam się więc, ja człowiek osiemdziesięcioletni bez
mała, które chwile mógłbym zaliczyć do tych rzeczywiście dobrych. Urodziłem się
bowiem w drugim roku najgorszej w dziejach świata wojny zwanej drugą światową,
w polskiej rodzinie podczas szaleńczej okupacji hitlerowskiej. Analizując ów
biblijny zapis próbuję przeorać mózg by
wygrzebać swoją dobrą, a może nawet najlepszą chwilę z życia. Pomijam swoje
niemowlęctwo, bowiem trudno, by osesek wieziony nocą (zagrożenie życia) do parafialnego
kościoła w celu dokonania katolickiego obrządku zwanego chrztem pozostawił w swojej główce choćby
daktyloskopijny ślad lokujący się w pamięci. Jeżeli cokolwiek wiem, to z
relacji rodziców i trudno ten fakt zaliczyć do mojej dobrej chwili z życia.
Podobnie nie mogę doszukać się dobrych chwil w czasach gdy uczęszczałem kilka
kilometrów do szkoły podstawowej , bowiem
nauka wraz z dojściem w tę i z powrotem należała do milszej części dnia codziennego, jako że zaraz
po powrocie ze szkoły i spożyciu obiadu ja i moje rodzeństwo, niezależnie od
wieku byliśmy zmuszeni do prac w gospodarstwie, a konkretnie w sadzie owocowym,
w podwórzu albo na polu. Zatem nie doszukam się w tej części mojego życiorysu
żadnej dobrej chwili. Podobnie w szkole średniej, oddalonej od domu rodzinnego
ponad 100 kilometrów, w internacie w otoczeniu kolegów z tzw. „różnych” rodzin,
mimo że teoretyczną pieczę sprawował nade mną ksiądz, rodzony brat Mamy.
Dobrych chwil miałem na tyle niewiele, że maturę zdałem dopiero w trzeciej szkole,
za to z wyróżnieniem. Nie doszukałem się też tych chwil w dalszym życiu. Były
one ot, po prostu przeciętne i trudno by je podciągnąć pod zapis Talmudu,
Biblii albo Koranu. Ot, praca i rodzina w pojęciu świeckim, a nawet agnostycznym, czy też ateistycznym z pominięciem zachowań
wynikających z tradycji (chrzty, śluby, pogrzeby naszych bliskich). Nie
mogę odnaleźć zbyt wielu dobrych chwil w szeroko pojętym życiu rodzinnym. Cała
moja rodzina zarówno po mieczu jak i kądzieli to typowo polska, ściśle
katolicka, zatwardziała kamiennie w
dogmatach i bzdurnych, wręcz naukach m.in. tych którzy jedzenie mięsa w piątek
nazywają grzechem, zaś pedofilię zaliczają do uświęceń, byle była dokonana ręką
i fallusem duchownego. Jak powiadam, mój
wiek pozwala na dokonanie podobnego resume w sensie poszukiwań owych dobrych chwil. 45 lat pracy w różnych branżach, a najlepsze chwile odnajdywałem zwykle podczas odbioru pensji, Te prawdziwie najlepsze znalazłem niestety dopiero
kilka lat temu, u boku ukochanej
Małżonki, mimo ataku kilku ciężkich chorób i w
konsekwencji operacji. No cóż, te dobre chwile mogą być dobre nawet gdy
człowiekowi coś bardzo doskwiera, byle to się zdarzało w dobrym towarzystwie. Dzisiaj na emeryturze oboje „odnajdujemy”
swoich bliskich krewnych w kraju i szeroko pojętym świecie zwykle przy okazji rodzinnych uroczystości (pogrzeby), chociaż
niekoniecznie. Słowa pogrzeb i okazja brzmią jak oksymoron , w każdym razie
bardzo onirycznie. Tak czy inaczej oboje z Małżonką cieszymy się z tych rodzinnych
kontaktów. To jak miód na stare serce. Patriotycznie olewamy rządy PiS. Każdy tyfus i każda zaraza mija z latami, chociaż pozostawia ofiary. Może akurat na tym odcinku życia mogę
się doszukać tej dobrej, a nawet pewnie najlepszej „biblijnej” chwili. Borze
szumiący, co ja wygaduję. Ja, który się z dumą obnoszę ze swoim ateizmem.
Komentarze
Prześlij komentarz