MONETA
Opowiadanko szoste.
To
kolejna opowieść z serii, nazwijmy to, piwnej.
Jakoś
tak zaraz po Świętach Wielkanocnych, gdy lodówka jeszcze pełna
była smacznego jadła, a jej zawartość by spożywały wyłącznie
oczy, wybrałem się do pubu, w celu pobudzenia kiszek i soków
trawiennych do lepszej pracy. Spragnionych pełno. Trudno o
samodzielny stolik, ale jakoś się usadowiłem na zewnątrz w tzw.
wiosennym ogródku. W pewnej chwili podchodzi do mnie jakiś facet i
oznajmia, że z uwagą mnie obserwuje i dochodzi do wniosku, iż
tylko mnie może powierzyć swój sekret. Mianowicie udało mu się
przemycić z Egiptu, mimo ostrej kontroli celnej, szczerozłote
sygnety. Bieda go jednak na tyle dotknęła, że postanowił je
upłynnić za pół ceny. Mimo, że nie wyrażałem zainteresowania
owocami jego kontrabandy, gość rozkłada przede mną kilkadziesiąt
pierścieni i karze wybierać, zapewniając, że nie zedrze skóry.
Grube, lśniące cacuszko wycenia na trzysta nowych złotych, z tym,
że jeżeli wezmę dwa, to policzy mi po dwieście.
Po
kolejnym łyku złocistego płynu przemówiłem do niego w te słowy:
Kochany
cwaniaczku, widzę gołym okiem, że cacuszka są z tombaku i mnie,
chociaż jestem już po dwu kufelkach nie nabierzesz. Przemądry w
tych sprawach nie jestem, ale choćbym był po beczce piwa nabrać
się nie dam, spadaj.
To taki
wstęp, ponieważ ze złotem, a właściwie ze złotą
dwudziestodolarówką miałem inną przygodę, jakże budującą moje
doświadczenia życiowe. Otóż po wojnie, mój ojciec wraz z własnym
wozem konnym odgruzowywał Warszawę, o czym pisałem w jednym z
poprzednich postów. Zdarzał się tam tzw. szmugiel, czyli nie
zawsze legalne usługi i handel, a to za przewóz towarów, a to za
dostarczony z domu żywiec mięsny, a to w końcu przewóz sprzętu
domowego powracających do stolicy. Fakt, że zarobił kilka złotych
dwudziestodolarówek wybitych w USA w latach 1890-1905. Zachował je
wszystkie do lat siedemdziesiątych, a następnie każdemu z
dorosłych już dzieci, niejako na pamiątkę wydał po jednej. Tak
się złożyło, że jest nas czworo, co się pokrywało z ilością
ojcowskich skarbów. Pamiątka pamiątką, ale gdy zaszła
konieczność podreperowania domowych funduszy zdecydowałem się,
zresztą z bólem serca mój skarbuś upłynnić. O handlu złotem,
podobnie jak obcą walutą w PRL nie mogło być mowy. Nie bardzo mi
było na rękę rozpytywać ludzi, czy byliby zainteresowani zakupem
złotej monety, tym bardziej, że byłem żołnierzem, dla którego
prawo oznaczało prawo, a także myśl o tym, że właśnie mój
ojciec w wyniku dolarowej prowokacji UB w latach pięćdziesiątych
siedział za podobne oskarżenie w stalinowskim więzieniu. W myśl
obowiązującego prawa dolary nabyte np. w podarunku należało
wymienić na tzw. bony PKO, natomiast monety złote można było
sprzedać wyłącznie w Banku Centralnym w Warszawie. No cóż, skoro
bieda zmusza trzeba coś zaradzić. Wybrałem się zatem do stolicy,
ciągle pieszcząc w dłoni swój cenny jak na ów czas skarb. W
tymże banku zanim otworzono dział skupu podobnych monet, sprawdzam
na tablicy aktualną cenę. Dziś nie pamiętam czy była to kwota
duża, czy też mała. Jedno było pewne, że za uzyskane pieniądze
mogliśmy z rodziną przeżyć bodajże dwa miesiące, płacąc
jednocześnie raty w ORSie. Tymczasem czas oczekiwania na skup dłużył
się bardzo. W pewnym momencie podchodzi do mnie gość i proponuje o
około trzydzieści procent wyższą cenę za moją monetę.
A skąd
pan wie, czy moja moneta jest prawdziwa?. Pokaż pan. Nawet nie brał
do ręki i rzekł: zgadza się, biorę. Ja też wyraziłem ochotę na
ten pokątny handel.
Dobrze,
to chodźmy, powiedział. Idziemy. Myślałem, że gdzieś za gmach
banku, a tymczasem chłop mnie prowadzi z jednej ulicy na drugą,
podwórkami i przejściami między częściowo zrujnowanymi
kamienicami. Już miałem się wycofać z tej transakcji, bo
przypomniałem sobie ojcowskie opowieści z makabrą w tle, gdzie
ponoć cwaniacy z ludzi z domieszką wieprzowiny wyrabiali kiełbasy,
mocno wędzili, a następnie sprzedawali wygłodniałej ludności. Z
drugiej strony popychał mnie ten trzydziestoprocentowy zysk.
Tymczasem serce podchodziło mi do gardła. W tym ogromnym stresie
próbuję sobie wytłumaczyć, że od wojny upłynęło już tyle
lat, że to chyba tylko niezdrowe przewrażliwienie. Gość coś do
mnie mówi, a do moich uszu docierają tylko strzępy słów. Gotów
byłem mu chyba oddać tę monetę za darmo. Znaleźliśmy się na
którymś tam piętrze kamienicznej ruiny. Otworzył drzwi z kłódki,
wszedł pierwszy, przeprosił za bałagan, ponieważ wrócił późno
z ...już nie pamiętam, a mieszka sam po śmierci brata, którego
ktoś na Różyckiego zadźgał nożem. Zresztą brat zginął przez
pomyłkę za kogoś, jak to bywa w tym światku. Opowiada mi to, a
serce mi wali jak młotem. Proponuje coś do picia, odmawiam mówiąc,
że się bardzo spieszę na pociąg, że już mam nawet bilet.
Wreszcie wyjmuje on zza obrazu Matki Boskiej z Dzieciątkiem gruby
zwitek pieniędzy i zaczyna mi odliczać należność. Nie śledzę
nawet tej czynności, zgarniam banknoty do kieszeni i na wszelki
wypadek mówię, że dysponuję jeszcze wieloma podobnymi monetami,
które chętnie mu sprzedam. Mówię to, by ewentualnie zapobiec
próbie unicestwienia mnie na ciemnych, chwiejących się schodach,
by wzmóc u niego apetyt na dalsze spotkania. Oczywiście się
zgodził. Nawet chyba się umówiliśmy na konkretny termin. Wreszcie
wyszedłem z gotówką cały, ale chyba nie do końca zdrowy. Nigdy w
życiu nie uczynię już podobnego kroku. Szkoda serducha, które i
tak w owym momencie mocno nadwyrężyłem.
Ciekaw jestem, ile tak naprawdę można na lewo dostać za złota dwodziestodolarówkę, bo teraz złoto jest w cenie. Mam jeszcze świnkę carską, która ponoc stoi na rynku jeszcze wyzej. Kto wie niech się odezwie na tym forum. Miłego dnia. Gacek nocny, potajemny.
OdpowiedzUsuńNa podstawie tego opowiadania można wyciągnąc dwa ambiwalentne wnioski, albo morały: po pierwsze, ryzyko wsie oplacilo, bo wyzsza forsa, a po drugie to nie warto ryzykowac dla paru groszy bo szkoda zdrowia i zycia. Dobrze mówię?
OdpowiedzUsuńZa chińskiego boga nie zdecydowała bym sie wyjść z osoba mi nieznaną w celu marketingowym. Tym bardziej, że miala bym w kieszeni cos cennego.Wiadomo jak było w powojennej Warszawie, chociaz to juz lata siedemdziesiate, ale mimo wszystko.Mysle ze pan poraz drugi by sie juz nie skusil na cos podobnego.Mozna wyciagnac z opowiadania niezly moral.Nie wszystko złoto co sie swieci w kieszeni, bo sa inne wartosci.Amanda z Rzeszowa
OdpowiedzUsuńChyba tez napiszę jakąś bajkę, bo mam co do opowiadania.Moze mnie pochwali pan Torunczyk.Pozdrawiam.Amadeo.
OdpowiedzUsuńJa akurat chowam swoje oszczędności za obrazem Matki Boskiej Szkapleżnej i sie w tej chwili zastanawiam czy czasem ten gość nie ma racji. Coś mi sie wydaje, że matka Boska z Dzieciatkiem jest bardziej oszczędna w wydatkach, zaś hojna w wynagradzaniu.Dobra, rozejrze sie na bazarze za takim obrazem.A powaznie mówiąc to dzisiaj taka dwudziestodolarówka to skarb. Facet wiedział że robi majątek na stare lata.Gacek nocny tez wie co robi. Pozdrawiam pana autora.AaaA.
OdpowiedzUsuńNajlepsza jest matka boska kiepska.Ferdek od niej nic nie mógł wydebic.mariola Kiepska.
OdpowiedzUsuńMake your profile as appealing as you possibly can, use catchy
OdpowiedzUsuńphrases and avoid being boring. These scammers
usually only have one picture within their profile, thus it
could be the norm for the majority of experienced individuals who date
online to think that one picture profiles don't show the true person. You have complete control that you might
want to call and which team you need to block from.