WSI SPOKOJNA, WSI WESOŁA
Na dziś dosyć! Powiedziała Celina
obejmując wzrokiem przestrzeń pola niedawno odpisanego jej przez rodziców. Podciągnęła do góry spodnie watowane, oraz obciągnęła
dwa robocze swetry, które od lat miała przeznaczone do prac
polowych. Zaorana ziemia lśniła wilgocią, natrętne wrony
podchodziły blisko do ludzi, szukając w odwalonych skibach swoich
przysmaków. Słońce, nie przymglone żadnym obłokiem grzało jak w
maju, chociaż od Narwi dął zimny, ostry wiatr. Celina zacisnęła
pod brodą końce chustki.
-A dyć czemu dosyć, odezwała się
stara Grzymkowa, która miała u Celiny dość duży dług do
odrobienia. Przecie jeszcze słoneczko na niebie choćby nawet
niziutko.
Na dziś dosyć! Powtórzyła i
odwróciła się w stronę czerwonych zabudowań gospodarstwa. Mus mi
być w obejściu, bo maciora na wyprosieniu. Wiosną nie dałam baczenia przez to zadusiła dwa prosięta i je zżarła, piekielnica jedna.
Celina, a wy byście może dali mi
parkę prosiaczków, a ja z chłopem odrobimy je podczas omłotów,
przecie u was stodoła pełna, a grzechem by było zostawić snopki
na zimę myszom.
Dogadamy się Grzymkowa, jeno niech
odrobinkę podrosną, na pewno się dogadamy, po czym otrzepawszy
dłonie w spodnie ruszyła ku zagrodzie. To tyle rustykalnego wstępu, bo felieton dotyczy właśnie wsi.
Tak mniej więcej ludziom na wsi
zlatują dzionki. Między chatą i polem, między rynkiem i geesem.
Między odpustem i karczmą. Między niedzielną mszą, a często
sądem spadkowym.
I tak może się zaczynać każda
powieść, czy to Kraszewskiego, Reymonta, Orkana, a może i
Fleszarowej, ale też "inwokacja" do opowiadania wymyślona przeze
mnie (jak wyżej), bo to w końcu nie takie trudne. Nie, ani nie
myślę płodzić opowiadania, chociażem z roli, a zatem wiem co
„mnie boli”, jak mawiał Czarniecki, ale uważam, że dobrze
będzie, gdy napiszę kilka słów o życiu na polskiej wsi. O życiu
zrodzonych i wychowanych, aż do pełnoletności kolejnych pokoleń,
a nawet śmierci.
Fakt, mamy XXI wiek, przynależność
do Unii Europejskiej, w wielu domach można znaleźć internet i
plazmową telewizję, jednak pewne obyczaje, język międzysąsiedzki,
oraz mentalność chłopa (chłopki) zachowaliśmy jako Polacy z
ubiegłych wprost wieków, wręcz z zaborów, wieków pańszczyzny,
ogólnej biedy i nędzy i ciemnoty, a także przywiązania do
proboszcza i samej wiary naszych dziadów i ojców (jak powiadają.)
Mimo postępu cywilizacyjnego, wpływu prasy, telewizji i obserwacji
życia na co dzień, w wielu polskich obszarach, szczególnie na
Mazowszu, Podlasiu, a także terenach wschodnich i południowych,
zachowały się obyczaje z tamtych, często nawet właśnie jeszcze
rozbiorowych lat. Widać to podczas uroczystości związanych z
chrzcinami, weselami, odpustami, a także pogrzebami. Na nic się
zdały pokazowe przyjęcia weselne zwane wstrzemięźliwymi, bez
alkoholu. Oficjalnie dla kamery, która dzisiaj należy do
obowiązkowego obok kapel disco polo folkloru, goście popijają soki
i herbatki, natomiast na uboczu otwierane są butelki z tradycyjnymi
napojami. Wódka, wino, ewentualnie bimber, zresztą najbardziej
chwalony, jako alkohol po którym ponoć głowa nie boli. Problemowy
zwyczaj uroczystości bezalkoholowych upadł jak stonka po wykopkach.
Polakom to nie odpowiada. Przykładowo chrzciny muszą się odbyć z
hukiem, by wszyscy goście, w tym rodzice chrzestni zapamiętali, że
mają obowiązek
wychowawczego wpływu na nowonarodzonego. Podobnie
proboszcz, który często bywa zapraszany po świętym pokropku, musi
zachować swoją obecność w jak najlepszej pamięci rodziców i
chrzestnych, a wypić zwykle może dużo.
Podobnie wyglądają wesela, gdzie jest
zachowany dotychczas zwyczaj przeróżnych (w zależności od terenu)
błogosławieństw wszystkich czworga rodziców, smutnych, udawanych
oczepin a wcześniej targowisk obu stron w sprawie wian, czyli co do
nowej rodziny wniosą młodzi. Sam przebieg wesela, oczywiście z
udziałem „abstynenta księdza” ma charakter czysto polski.
Hektolitry napojów alkoholowych, żarcia jak z filmu Ferreriego,
skomponowanego z kilku zabitych świń, cielaków i masy drobiu,
wszystko to zostanie wchłonięte bezpośrednio po ślubie, albo na
tzw. poprawinach, bo wesele zwykle trwa na polskiej wsi dwa
do trzech
dni z udziałem ponad stu gości, za wyjątkiem Podhala, gdzie goście
bawią się, piją i jedzą dni kilka z rzędu, zdarza się że i
tydzień. Sam wytrzymałem na podobnym weselu tylko dwa dni niestety.
Z tym, że w górach panuje zwyczaj zapraszania na weseliska całych
wiosek, z wyjątkiem tych, z którymi jesteśmy skłóceni,
szczególnie sądownie. Alkohol który dzisiaj nie jest w żaden
sposób reglamentowany, jest podstawą udanej imprezy. Zdarza się,
że jeszcze po kilku dniach od ślubu niektórzy goście o słabych
głowach są znajdowani w stodołach pod kupą snopków zbożowych.
Jakże mogłaby wyglądać pierwsza komunia dziecka katolickiego.
Oprócz samych prezentów, które w dzisiejszych czasach są w
postaci bardzo drogich, bajeranckich przedmiotów, począwszy od
wyczynowych rowerów, a na quadach skończywszy, dzieciak musi mieć
się czym pochwalić w szkole, bo wronie spod ogona nie wypadł. To
nie szkodzi że tatuś z mamusią, albo rodzice chrzestni wzięli na
zakup prezentu, oraz przyjęcie pożyczkę w banku, to jakoś ją
spłacą. Polak musi wyznawać staroszlachecką zasadę „zastaw
się, a postaw się”, bo inaczej nie możesz oczekiwać znikąd
szacunku. Jakże mało od polskich zwyczajów pijackich odbiegają
uroczystości
pogrzebowe na wsi. Dzisiaj, gdy profesjonalne zakłady
pogrzebowe ścigają się między sobą o pierwszeństwo w obsłudze
nieboszczyka i natychmiast po śmierci zmarłego zabierają do
lodówki, obowiązek pogrzebowy rodziny zamyka się na dostarczeniu
ubrania, oraz uczestnictwa w samej uroczystości cmentarnej, a także
zamówienia kateringu w celu poczęstunku żałobników, szczególnie
przybyłych z daleka. Do niedawna, za PRL, sam pogrzeb zmarłych na
wsi wyglądał iście przytłaczająco jak to przedstawiał Reymont,
albo właśnie Kraszewski. Sam jako chłopak, przebywając na
wakacyjnym pobycie u moich dziadków spotykałem się z podobnymi
smutnymi zdarzeniami, które mimo, że nie dotyczyły mnie
bezpośrednio, a wydarzały się po sąsiedzku, ale też bardzo mnie
przytłaczały emocjonalnie. Dawny zwyczaj pozostawiania zmarłego w
domu przez zwykle trzy doby, nawet podczas upałów nie nastręczał
przyjemnej atmosfery. Nieboszczyk się po prostu psuł, co zmuszało
domowników często do wymiotów, tym bardziej, że przez wszystkie
noce zalegiwania zmarłego w domu, ludziska z całej wsi zbierali
się wokół trumny po to, by modlitwą utorować mu zbawienie
wieczne. Pamiętam doskonale, gdy moja babcia na całą noc poszła
na podobne egzorcyzmy do domu zmarłego sąsiada. Po powrocie rano
pytam ją, jak było?.
Oj, kochany wnuczku nie bardzo, bo było go już
mocno słychać. Jak to, pytam: to on się odzywał do was?. Nie, po
prostu już śmierdział, jako że słowo smród ludziska wyrażali
jak głos. Sam starałem się unikać takich smutnych uroczystości,
za wyjątkiem tych, które mnie dotknęły bezpośrednio. Chociaż,
większość uczestników żałobnych już zamieszkiwało w mieście
od lat, to mimo wszystko, spotkanie popogrzebowe musiało być
moczone alkoholem. Bo zmarzli na cmentarzu, bo przyjechali z daleka,
bo jest powód spadkowy, bo, bo, bo. Nikt nie protestował, zresztą
jak ja sam, chociaż zniewalały mnie toasty „za zdrowie
nieboszczyka”!. Chciałbym jeszcze dodać, że wielu naszych
wiejskich (rolniczych) obywateli nie zbyt mocno lęka się samej
śmierci, jako że po pierwsze, ma utartą poprzez modlitwę i sute
ofiary składane proboszczowi drogę prosto do nieba, a także
pobudowany za unijne pieniądze z dopłat dla rolników grobowiec,
często przypominający mauzoleum. To jest Polska. Wielka Polska
Katolicka, jak wrzeszczą „patrioci” przy każdej okazji.
Fotki od góry:
1. pejzaż polskiej wsi XVIII w.
2.Współczesny ślub na wsi.
3.Pierwsza komunia w górach.
4.Chrzest dziecka.
5.Pogrzeb wiejski XIX wiek
6.Niepokojący list od Szefa.
Gdy czytałem początek, myślałem ze to będzie takie sielskie, akurat na urlop opowiadanie, a tu tylko pijaństwo, modlitwa i wredna wiejska robota której nienawidzę. Fakt, ten post oddaje atmosferę wsi bo też pochodzę mniej więcej z takiej. Uczestniczyłem we wszystkich podobnych imprezach, ale pod snopkami nie spałem. Pani Celina jest w porządku. Pozdrawiam. Warszawski Słoik.
OdpowiedzUsuńA może pan pociągnie dalej to opowiadanie. Lubię te klimaty bo sama jestem ze wsi chociaż od wielu lat zamieszkuję w dużym mieście. Wyszukuję w bibliotece powieści gdzie akcja toczy się właśnie na wioskach czy tam dawniejszych dworach., a jestem po studiach. To taki atawizm z mojej strony. Będę zaglądać, bo blog jest interesujący .Maria Magdalena.
OdpowiedzUsuńUrodzilam sie w miescie, lecz juz od dziecinstwa ciagnelo mnie na wies.
OdpowiedzUsuńDo tego stopnia, ze po wielu zaklinan rodzicow, placzach udawalo mi sie ich przekonac, ze wakacje na wsi sa o wiele pozyteczniejsze, nizeli kolonie czy obozy. Przynajmniej dla mnie.
Dzisiejsza wies juz nie jest ta, ktora pamietam. Zniknely studnie raczace latem krystaliczna, chlodna woda, zniknely slomiane strzechy, przydomowe ogrodeczki pelne kwiecia w cudownym nieladzie, gdzie lilie wcale nie wstydzily sie sasiedztwa zwyklych malw czy dalii. Nie widac tez bosych dzieciakow pilnujacych krowy, kozy i gesi, z pajdami swojskiego chleba w rece, umaszczonego swieza, gesta smietana i posypana cukrem. Tej wsi juz nie ma. Moze dlatego tak kocham skanseny i chyle czola przed ludzmi, ktorzy za wszelka cene staraja sie te wspaniala spuscizne utrzymac dla potomnych - bez politycznych czy kosciolkowych gierek. Ot, tak po prostu.
A tak pozatym, to od razu przypomnial mi sie tekst piosenki:
Chcę wyjechać na wieś,
gdzie się zatrzymał w polu czas;
chcę w nieruchomym stawie
zobaczyć swoją twarz.
Chcę wyjechać na wieś,
dojrzałe wiśnie z drzewa rwać,
w glinianym piecu upiec chleb
ostatni może raz.
Pozdrawiam serdecznie i dziekuje za klimat
J.
Klimaty jakże miłe mimo tego wiejskiego bałaganu, zaśmieconych słoma podwórek, tych bosych dzieciaków z pajdą chleba posmarowanego smalcem lub śmietaną i cukrem etc. Pani Sipińska, poznanianka, bardzo nam się wstrzeliła z tematem. Pozdrawiam naprawdę serdecznie.
OdpowiedzUsuńBywałem na takich weseliskach mam co wspominać oj mam, aby się tylko żona nie dowiedziała.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
OdpowiedzUsuń