MOJE RODZINNE WSPOMINKI
Kondukt pogrzebowy zbliżał się do zardzewiałej furty starego, wiejskiego
cmentarza. Dzień był paskudnie wietrzny i dżdżysty. Czterech mężczyzn, w tym ja
ściągnęło z żuka trumnę i z obawy przed groźbą wywrotki nie pakowaliśmy jej na
ramiona, jeno trzymając za uchwyty wnieśliśmy na miejsce świeżo wykopanej
mogiły by tymczasowo spoczęła na dwóch
żerdziach, zanim zostaną odprawione obowiązujące egzekwie. Ksiądz proboszcz,
chowający się pomiędzy żałobnikami przed zacinającym deszczem, czynił wszystko
by jak najbardziej skrócić ten obrządek i udać się na plebanię, gdzie
oczekująca na niego z późnym śniadaniem pulchna gosposia mizdrzyła się przed
lustrem. Tymczasem księżulo, o którym krążyły
po całej parafii przeróżne pikantne opowiastki wydobył zza pazuchy metalowe
zastępcze kropidło i machając nim w kierunku trumny wymamrotał słowo amen,
niejako kończąc owo spotkanie rodzinne. Ponieważ pogrzeb zaliczał się do tych
jak najbardziej oszczędnych, bez fachowców zakładu pogrzebowego, za pasy
chwyciło kilku przyjaciół domu zmarłej, by po chwili nieboszczkę oddać w
objęcia matki Ziemi. Skacowany kościelny,
który poprzedniego dnia pobrał zaliczkę pogrzebową, ledwo ruszał łopatą, denerwując
tym żałobników. Przemarznięty do szpiku
kości mój ojciec krzyczał: Szybciej do cholery panie kościelny. Ja stary, gdyby
to nie chodziło o grzebanie mojej żony już dawno bym zawalił ten dół.
Kościelnego to nie ruszało, dalej z szacunkiem do nowo zakupionej łopaty,
powolutku napełniał ziemią dół wiecznego spoczynku. Dużo wnerwionych na pogodę
uczestników smutnej imprezy udało się w drogę powrotną do swych domostw, zaś ja
wraz z bliższą i dalszą rodziną do
miejsca poczęstunku zwanego stypą. Wszyscy niezależnie od płci, chcąc ratować się
przed ewentualną chorobą, trzęsącymi się rękami chwycili za szklanice z czystą
żytnią. Niech Jej ziemia lekką będzie, w gardła nasze i temu podobne zawołania
zamykały usta uczestnikom, którzy z przyjemnością pochyliły się nad parującym
rosołem z makaronem własnej roboty. Dzisiaj po
upływie kilkudziesięciu lat, gdy wiekiem już dawno „przerosłem” w swoim
czasie grzebaną mamę, od czasu do czasu, ze względu na własną niesprawność,
dzięki grzeczności członków rodziny staram się dbać o tenże grób rodzinny,
który wypełnił się moimi najbliższymi. Tymczasem proboszcza ze względu na uświęconą
chuć, biskup płocki zamienił z innym sukienkowym z nieodległej parafii. Poszedł
mu na rękę, bowiem w dotychczasowym miejscu ponoć "przeleciał" co ładniejsze
parafianki, z dumą chwalił się do powożącego go w ramach
tzw. kolędy. Wierzę w każde słowo, bo powożącym go był mój najbliższy członek
rodziny. Niestety też już od ponad dwóch lat spoczywa na tym samym wiejskim
cmentarzu. Zebrało mi się na wspomnienia zaraz po tym gdy telewizja pokazała
innego wypoczętego byczka "zaliczającego" wiejskie panienki i młode mężatki, torując im swym fiutem usłaną różami drogę prosto do nieba.
Komentarze
Prześlij komentarz