GAWĘDY ROZMAITE
No i patrzcie państwo, dalej jakoś żyję. Spodziewałem się
onegdaj, że jeżeli dociągnę jakimś cudem do osiemdziesiątki, to tylko Bogu, a
raczej naturze dziękować. A tu osiemdziesiątka mija jakby nigdy nic. Rozglądam
się każdego ranka szukając śladów, czy przypadkiem nie zakradała się do mojej
sypialni baba z kosą. Nie znajduję jednak najmniejszego, mimo żem rakowiec. Zatem myślę sobie, że
pozostały mi jeszcze pewne rezerwy na których „popylam”, niestety już tylko z
rozpędu nabranego przez ubiegłe lata. Lata dobre i lata złe. Lata piękne i
bardzo brzydkie. Lata biedy i obfitości, zależy od okoliczności, jako to
powiadają nasi następcy, którzy dywagowali: „Rok 2020 był to dziwny rok, w
którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i
nadzwyczajne wydarzenia”, a ponieważ mamy już rok 2030, przeto tylko możemy
powspominać w jakimże burdelu przyszło nam żyć i kto tym burdelem zawiadywał.
Wielu z naszych następców nie zapamięta, że jeszcze dekadę temu krajem rządził
niezbyt zdrowy fizycznie a i na umyśle niedopracowany przywódca zwany na wyrost
prezesem. Powiadam, na wyrost a nie wzrost. Wydawał on polecenia narodowi (bo wszystko
było narodowe) jak żyć i kiedy umierać, kiedy wchodzić na cmentarze komunalne,
parafialne no i oczywiście narodowe. A trzeba wiedzieć że trup w on czas ścielił się dość gęsto, o czym
przypominały codzienne komunikaty w TV. Dużo było dziwów. Najdziwniejsze w tym
było to że polecił w ramach antykovidowych zamknąć obok kin i teatrów sklepy
meblowe, a przecież wiadomo było że prawie każdy truposz potrzebuje żałobnej
jesionki, czyli mebla. Wiadomo również,
iż zarówno szafa jednodrzwiowa jak i trumna w swej materii powstaje w stolarni,
zaś każdy bowiem nieboszczyk oczekiwał wygody pośmiertnej, bowiem pandemia nie
odpuszczała. Oj działo się wtedy, działo, mój panie. Był to rok paskudny, w żadnym
razie nie podobny do lat poprzednich, kiedy to prezydent z bożej łaski mocno
zacieśnił stosunki polsko-amerykańskie. Wręcz ożenił nas z jankesami wnosząc na
ziemię ichniego prezydenta duże wiano w postaci m.in. kontraktów wojskowych.
Zobowiązał się też do zakupów od USA wszystkiego tego co im nie nadawało się do
użytku, płacąc każdą cenę podyktowaną przez sprzedającego. Gorzej mój panie, że
ukochany przez naszego prezydenta amerykański odpowiednik przegrał wybory, a
ponieważ zwycięzca reprezentował partię liberalną i lewacką wypiął się na
wypracowane dwustronne ustalenia z naszym krajem, mimo że to katolik cholera
jasna. Dużo, bardzo dużo działo się w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Może
nawet za dużo, bo nawet kler, dotychczas spokrewniony z partią rządzącą wyczuł
pismo nosem, że prezes prowadzi ich w maliny. Rodzice masowo wypisywali swoje
dzieci z lekcji religii, na msze niedzielne stawiało się zaledwie 25% polskich
katolików, księża podczas kolędy odbijali się nosami od zamkniętych drzwi.
Młodzi brali wyłącznie śluby cywilne, albo nie brali żadnych. Powiększały się
hordy dzieci nieochrzczonych. Cmentarze katolickie przeszły w zarządzanie
administracji gminnej. Nikogo nie dziwią, poza klerem spacerujące jednopłciowe
pary trzymające się za paluszki. Podobnie zresztą jak w Irlandii, Holandii,
Danii, Szwecji albo Francji. Wreszcie prawdziwa tolerancyjna liberalna
demokracja. Problem jeno w tym, co zrobić z powstałymi za rządów prezesa bandziorami
neonazistowskimi. Państwa nie stać było na
przesiedlenie ich gdziekolwiek, bowiem mieliśmy zadarte koty z Rosją,
która akurat jako jedyna dysponowała
obszernym areałem syberyjskim. Ale, ale, dzień po wyborach amerykańskich
wybuchła w polskim Kościele jeszcze jedna bomba. Z kardynałem Dziwiszem,
sekretarzem osobistym świętego Wojtyły w tle. Wybuchając spowodowała więcej smrodu
niżeli rozprute trzewia grubego zdechłego tydzień wcześniej dzika. Grubego, tak
mi się skojarzyło z kardynałem Dziwiszem, bo smród w przypadku obu istot byłby
jednaki. Tę uwielbianą przez polską katolicką gawiedź, i jednocześnie
znienawidzoną przez hierarchię za granicą postać, dzięki TVN24 obnażył
dziennikarz programu Czarno na Białym. Zionął smród, który pobudził moją
wyobraźnię w kwestii owego dzika. Okazało się, (o czym jako człek oczytany
wiedziałem od wielu lat) że Stachu Dziwisz (pozwólcie że nie ustroję go w tytuł
kardynała) to świnia. hodowlana, czy też dzika. Po prostu zakłamana, obrzydliwa
świnia chełpiąca się latami przyjaźni z Karolem Wojtyłą. Złodziej, który majątek
zbił na umożliwianiu kontaktów z papieżem za kwotę 50.000$, o czym opowiadali
świadkowie, oraz na ukrywaniu pedofilów (w randze biskupów i kardynałów) przed
wymiarem sprawiedliwości, a także handlu krwią JPII. Tylko kontakty z księdzem
Macielem, szefem Legionów Chrystusa (pedofil gwałcący nawet własne dzieci)
przysporzyły mu setki tysięcy dolarów z łapówek). Jedna świnia zwąchała się z
inną świnią. Ta audycja po raz pierwszy pokazała polskiemu narodowi oraz światu
degrengoladę Kościoła katolickiego począwszy od przysłowiowej parafii na
Podhalu, gdzie świnka się urodziła, aż po otchłań zła w Watykanie. Pytanie
tylko, ilu polskich katolików zechciało z własnej woli obejrzeć ten program,
jako że wśród polskiego ludu bożego panuje przekonanie iż każda krytyka księdza
jest wierutnym kłamstwem. A Państwo co o tym myślą? Wiem, wiem. Wiadomo zacz,
że Toruńczyk to komuch z krwi i kości.
Komentarze
Prześlij komentarz