ŚCIGANIE SIĘ Z PAMIĘCIĄ
Czterdzieści lat minęło, gdy użyłem elektronicznej,
enerdowskiej maszyny firmy robotron, by podsumować swoje pięćdziesiąt lat życia w
służbie dla rodziny i Ojczyzny. A że było to w czasie, gdy obowiązywały nasze
społeczeństwo odpryski stanu wojennego, przeto jakikolwiek wysiłek na rzecz
wydrukowania tego „dzieła” spełzły na niczym. Ograniczyłem się zatem do druku
kilku egzemplarzy, którymi to obdzieliłem kilkoro członków rodziny. Treści owej
książki nie wzbudziły zapewne u Czytelników pokusy do analiz literackich, za to
jej część druga, która to stanowiła zbiór ówczesnych, często pikantnych
dowcipów była, wydaje mi się bardziej wartościowa. Dzisiaj, tchnięty duchem
świętym (spirytus sanctus) ze
wskazaniem na spirytus, weną literacką, ale też luzem emeryckim, postanowiłem
ciąg dalszy poczynić,(górnolotnie powiem)… dla potomnych. Mam tu na myśli
szczególnie dowcipy, czyli moje zbiory zapisanego humoru. Bo wiadomo, panta rei, pamięć też. Przy tej okazji
zadaję sobie pytanie, czy pisanie moje nie pozostaje zbyt infantylne, a może
nawet irracjonalne, jakoby zwyczaje rybołówek, odbywających głupi lot z jednego
zimnego bieguna na drugi, jeszcze bardziej mroźny, bo przecież treści i klimat
tej książki muszą odbiegać od poprzedniej, chociażby z powodu, że świat i
Polskę inaczej dzisiaj postrzegam i to niekoniecznie w pozytywnym tego słowa
znaczeniu. A jednak można usprawiedliwić zwyczaje owych ptaków. Podobnie jak i
mój zamysł. Dzisiaj bowiem kończę lat siedemdziesiąt i kilka. Wiek okrąglutki
jak dziurawa piłka futbolowa. Materiały jakie zdołałem zgromadzić zabałaganiły
mój pokój, pokój w połowie emeryta energetyki polskiej, w drugiej zaś żołnierza
WP.
Usprawiedliwiam się tym, że to nic innego, jeno ferment twórczy. To takie
eleganckie słowo. Zdaję sobie też sprawę, że treści tej książki mogą być po
części zjadliwe i gorzkie. Sarkazm ten starałem się niwelować właśnie, anegdotą,
humorem i dowcipem. Tak postanowiłem., a tytuł książki brzmi "W oczekiwaniu na podagrę, czyli spostrzeżenia nie do końca stetryczałego emeryta" Dzisiaj po latach, moje skromne
słowotwórstwo chcę oprawić w wynalazek Gutenberga, ot i tyle. To mój rzekłbym,
emerycki dzihad. Zatem sądzę, że nikt
kto posiada chociażby średni IQ, nie dozna traumy na tyle, by wyzywać mnie na
pojedynek. Ponadto nie jestem gotów na umieranie, dopóki nie posiądę ars
moriendi, (sztukę umierania), do czego dążę całe życie. Nie spieszę się na
razie do Domu Ojca, chociaż znam drogę. Tak oto wygląda przedmowa do mojego
dzieła, które leży w szufladzie w oczekiwaniu na sponsora, który by pokrył
koszty wydania, w ostateczności na zainteresowanie któregoś z czworga wnucząt, ale to za lat kilkanaście, gdy mój
pobyt na ziemskim padole będzie już wyłącznie pojęciem historycznym, a one
dorosną. Ponoć dzieła sztuki (obrazy, książki, rzeźby) nabierają wartości po
śmierci ich autorów. W tym miejscu informuję nadto, że moja książka, to
lapidarne teksty informacyjne, częściowo pozyskane z liberalnej prasy,
literatury i mediów. Teksty okraszone moją własną opinią w której bohaterami są
zasadniczo postaci polityki, Kościoła oraz dziesiątki innych mniej lub bardziej
barwnych osób. Książka nie ma nic wspólnego z gatunkiem literackim, określanym
jako opowiadanie, kryminał, czy ogólnie biorąc, beletrystyka. Obok tegoż dzieła
zbindowałem dziesięć tomów (felietonów),
które również mogły by być wydane, gdyby znalazły ochoczego sponsora. Te akurat
każdy może znaleźć na moim blogu: www. abrozar.pl , lub skomentować na
tonizar67@wp.pl
Obrazki mówią za wszystkie komentarze. pozdrawiam.Lodzia
OdpowiedzUsuńJeżeli za darmo to chętnych będzie wielu. Bo dzisiaj to wiadomo, ze najwazniejsze są pieniadze.mateusz Oczko
OdpowiedzUsuń