MŁODYM BYĆ ...
Piosenkę śpiewał Fogg, a
dalej śpiewa ku pokrzepieniu serc tym wszystkim, którzy może nie
zawsze potrafili się cieszyć ze swojego szczenięcego wieku, Jerzy
Połomski. Młodym być, a kiedyż to było, grubo ponad pół wieku
temu. Mam na myśli owe lata szczenięce. Ciekawe, że im człowiek
starszy, im bardziej pochyla się ku drodze po której drepce do
apteki po leki geriatyczne, lub do pobliskiego sklepiku po twarożek,
mleko i płatki owsiane, tym bardziej odkrywa w zakamarkach pamięci
swoje dzieciństwo. Ze mną akurat tak jest. Jako dziecko w wieku
zobowiązującym do uczęszczania w progi szkoły podstawowej
praktycznie żyłem przy Rodzicach i Rodzeństwie. Dalej, to
wyłącznie w wakacje. Rodzice ani mnie, ani młodszego rodzeństwa
zbytnio nie oszczędzali. Zaraz po powrocie ze szkoły, do której
mieliśmy ok. trzy kilometry, zrzuceniu z pleców teczek i spożyciu
obiadu, maszerowaliśmy do prac w gospodarstwie. A gospodarstwo to
kilkanaście hektarów ziemi uprawnej i blisko trzy hektarowy sad.
Roboty dla nas więc było w bród, tym bardziej , że Ojciec musiał
zrezygnować z siły najemnej ze względu na ciążącą na nim łatką
kułaka, co wprost prowadziło do ubeckich wizyt w naszym domu. Mimo
to nie udało mu się do końca uniknąć „wypoczynku” w celi
stalinowskiej katowni. Na szczęście po pół roku wrócił, zasługa
Mamy i Jej pieniędzy. Chciałbym tu powiedzieć, że praca w
ogrodzie, chociaż nie należała do najlżejszych (przycinanie
drzew, karczowanie pieńków, orka między zagonami, dźwiganie
skrzynek z owocami) była dla mnie pewną lepszym wyborem. Może
dlatego, że osobiście nienawidziłem grzebania się w ziemi
bezpośrednio rękami.
Ogród, a raczej sad był poprzedzielany
alejkami (ścieżkami), które jednocześnie wyznaczały rodzaj
kultury agrarnej, ale też odmiany owoców. Z zamkniętymi oczami
trafiałem do wczesnych czereśni, albo innych owoców, do smaku
których organizm już tęsknił po zimie i wiośnie. Wiosna
oczywiście była cudowna. Patrząc z domowego strychu na ogród
widziało się ocean białych i różowych kwiatów uśmiechających
się do słoneczka, a zapach jakim owe drobne kwiatki generowały
wpadał do mieszkania, powodując natychmiastowy i do tego twardy sen
po ciężkiej całodziennej pracy.Pożnym wieczorem, szczególnie w czerwcu nie miałem odwagi sacerować po ogrodzie. Po prostu bałem się milionów chrabąszczy krążących nad nim. A lekcje niestety odrabialiśmy
też dopiero wieczorem przy naftowej lampie. Dzisiaj, chociaż sadu już
dawno nie ma, po przeszło pół wieku potrafię sobie odtworzyć w
pamięci wszystkie sektory sadu, w których rosły poszczególne
odmiany jabłoni, grusz, śliwek, a i krzewów porzeczkowych. Z
samego rana, gdy słoneczko wspierało się już na promykach,
biegłem pod smukłe i dostojne jak modelki na wybiegu grusze
salisbury, albo rozłożyste i rosochate, jak stare baby z
koszem jaj na prowincjonalnym targu, jabłonie koszteli, że
podeprę się damską metaforą, bo nas dzieciaków najbardziej
pociągały owoce słodkie.
Im bardziej słodkie tym bardziej
atrakcyjne. W sektorze grusz puszyły się też swoimi owocami bery,
klapsy, król Sobieski i inne, ale zielona i jednocześnie bardzo
słodka i soczysta salisbura była dla nas dzieciaków ponad
wszystko i tylko można było ją zastąpić blokiem z masy kakaowej,
albo chałwą. Podobnie szczęśliwym dla nas był czas dojrzewania
śliw, takich jak renkloda, czy
też ulena. W sektorze śliwek największą populacją
oczywiście były węgierki, chętnie nabywane przez
mieszkańców miasta , ale i wsi, bo w owym czasie nie było w
okolicy zbyt dużo dobrych sadów, a już na terenach Warmii i Mazur
szczególnie, dlatego większość owoców z naszego ogrodu była
wywożona na rynki Giżycka, Mrągowa i Szczytna. Oczywiście głównym
naszym produktem były jabłka, jak na owe czasy dość nowoczesnych
odmian. Niektóre spod ręki doświadczalnej profesora Pieniążka.
Nie wszystkie odmiany się do dzisiaj zachowały wśród producentów,
a były to jak sięgam pamięcią, grochówka, oliwka czerwona,
antonówka, glogierówka, grafsztynka, koksa, kosztela, kronselka,
malinowa oberlandzka, boiken, dwa rodzaje renet i jonatan.
Nasza piwnica, specjalnie do przechowywania owoców, zbudowana
jeszcze za pradziadka, a więc w latach odzyskania przez Polskę
Niepodległości składała się z trzech pomieszczeń wyposażonych
w długie półki na których rozkładano delikatnie na odpowiednią
wysokość jabłuszka, które co jakiś czas przebierano w celi
eliminacji tych które zdradzały oznaki nadpsucia. Okrywane
słomianymi matami mogły przeleżeć nawet przez srogie mrozy do
następnego lata. Każde wejście do owocowej piwnicy to uderzające
spotkanie z potężną falą przemiłych krzyżujących się
zapachów, podobnie jak wiosennego kwiecia na łąkach i polach
uprawnych łubinu, seradeli, albo innych pobudzonych do wydzielin
zapachowych przez pszczoły i chrząszcze. Pradziadek w moim
mniemaniu zasłynął z dwu powodów.
Po pierwsze, to przegrał w
karty z miejscowym proboszczem i szlachcicem pół gospodarki, po
drugie zaś dlatego, że zbudował w szczycie stodoły elegancką
sławojkę zanim premier Sławoj -Składkowski nakazał budowanie
wygódek w sposób obligatoryjny. Do dzisiaj ta „budowla” stanowi
relikt tamtych czasów. Nasz dom w okresie lata, chociaż stoi na
odludziu, nie był widoczny z drogi dojazdowej, bowiem całą swoją
bryłą tkwił w ogrodzie, jedynie jego front „spoglądał” na
podwórze, oraz duże inspekta, w których pod podnoszonymi oknami
wzrastały, w oczekiwaniu na klientelę rozsady kapusty, pomidorów,
całego zestawu włoszczyzny, ale też kwiatów, szczególnie
stokrotek i bratków, tak chętnie nabywanych dla upiększania
grobów. Oczywiście rosły tam też kwiaty wyłącznie dla domu, jak
lwia paszcza, lilie zwane smolinosami, róże, astry, chryzantemy, a
także inne byliny, których nazwy już nie pomnę. Zaraz za oknami
rosła maciejka.
Od strony południowej dom nakrywał częściowo
swoją czapą ogromny orzech włoski, kilka lat temu zniszczony
oburzonym na jego dostojność złośliwym piorunem. Tak oto
świdrując pamięć odnajduje swoją szumną i durną młodość,
którą wielu z nas wiekowych ludzi stara się przywoływać, a
rzeczywiście warto, bo każda młodość jest piękna, chociaż
często chmurna i durna.
PS: Bodajże dwa lata
temu w jednym z postów wyłuszczyłem wszystkie odmiany drzew
owocowych, bogactwo mojego rodzinnego sadu. Przepraszam zatem
jeżeli zanudzam bieżącym postem.
Fotki od góry:
1.Sad owocowy.
2.Ślinka cieknie.
3.Czereśnie, ach czereśnie
4.Tonie w kwiatach.
5.Orzech włoski.
Fotki od góry:
1.Sad owocowy.
2.Ślinka cieknie.
3.Czereśnie, ach czereśnie
4.Tonie w kwiatach.
5.Orzech włoski.
O ogrodach można dużo i pięknie zarowno mówic jak i śpiewać. Niezapominajmy o ogrodach bo tam jeden znajdzie ukojenie zas drugi wiele cieżkiej pracy. I jedno i drugie jest wazne spiewał Jonasz Kofta. Bardzo ciepły tekst, z przyjemnościa się go czyta. Prosimy o więcej. Ja mam maly sadek, ale dbam o niego jak o dziecko. Gdy przydzie zima to razem z nim zamieram i dopiero wiosna która go ukwieca budzi tez we mnie życie. Pozdrawiam. Magdalena z Brwinowa.
OdpowiedzUsuńJakos tak jestesmy skonstruowani, ze lubimy wracac myslami w te miejsca, gdzie czulismy sie szczesliwi i spotkalo nas cos dobrego. W roznych etapach naszego zycia sa to specyficzne "wycieczki" w przeszlosc: w mlodosci wspominamy ciekawie spedzone urlopy, spotkania z przyjaciolmi przy ognisku lub przegadane noce, w dojrzalszym wieku siegamy pamiecia do czasow dziecinstwa. W sumie to tak, jakbysmy stale mieli nadzieje, ze ktos lub cos jednak na nas tam czeka. Z reguly sa to momenty zapierajace dech w piersiach, chociaz wtedy wcale tego nie bylismy w stanie zarejestrowac. Chwala wiec, ze bedac juz dojrzalszym nagle potrafimy przywolac kolory, smaki i zapachy z przeszlosci, tak bardzo cenne i nas ksztaltujace.
OdpowiedzUsuńCzy Pan nas zanudza? Nie. Pana wpisy sa o wiele budujace nizli jakies rekolekcje, za ktore w niektorych parafiach dzisiaj nawet placic trzeba.
Pozdrawiam
J.
Chcemy czytac podobne teksty zawsze bo one uspakajają. Odmiany owoców i kwiatów komponuja się z przyjemnymi myslami. Sam próbowałem podobnie pisac tak do szuflady ale zmiłuj się Boze. Pan torunczyk nam sprawił prezent. Nam ludziom skołatanym kłopotami dnia codziennego. Pozdrawam Pana i gratuluje.Amadeo
OdpowiedzUsuńJestem mile zaskoczona, bo zwykle pan torunczyk nastawial się na zreszta bardzo słuszna krytykę Koscioła. Powtarzam, bardzo słusznie bo nieraz po człowieku przechodzą ciarki gdy słyszy o tym zakłamaniu i złodziejstwie kleru. Ten post osładza te poprzednie wpisy, niestety nie jest to zasługa koscioła że niby się nawrócił na człowieka, to pomysł pana torunczyka na piekno i mu za to dziekuję.Lodzia
OdpowiedzUsuńBraaaawooo. Bisssss!. Polka z Wwy . Chcę jeszcze dodac, że życie blogera jest tajemnicze i zagadkowe. Im dluzej jest sie blogerem tym wiecej tajemnic i zagadek"
OdpowiedzUsuńChłop a pisze takie liryczne teksty. Mazgaj czy co?.Gustaw.
OdpowiedzUsuńNie wiem jakimi uczuciami w zyciu kieruje się komentator Gustaw. Byc może to nasz rodzimy kibol,którego uczucia są ubogacone twardymi wyrazami na H,k, p, albo wręcz blokers z podwórek praskich, któremu natychmiast nawala wzrok gdy musi przeczytac chocby zdanie z gazety, nie mówiac juz o literaturze.Nie gniewam sie absolutnie, bowiem podobny folklor w przekroju spoleczenstwa jest nam potrzebny jak nawóz do uprawy zbóż.Dziekuję wszystkim za wpisy.Szczególne dzięki kieruje do Polaków zamieszkałych na dalekiej Syberii, bowiem blisko 50% czytelników mojego bloga to ONI.Trzymajcie sie ciepło.Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMłodym być.. jak to łatwo powiedzieć i do tego zdrowym jak rydze które rosną w moich stronach. Mam też swoje lata i tez tęsknię do młodości, która już nie wróci. Dlatego dużo czytam na starość, pański blog tez. Podoba mi się chociaż nieraz się wkurzam na pana, ale niech tam. Pozdrawiam. Józefina z Andrychowa.
OdpowiedzUsuńA ja wolę czytac prawdziwą poparta przykładami krytyke naszych władz uwiązanych na sznurku do sutanny prymasa i jego calej 130 osobowej hordy biskupów.Jestem po studium katolickim, ale dokladnie zgadzam sie z pańskimi tekstami.Jezeli chodzi o ogród to tez mam, ale maleńki, kilka drzewek tych raczej nowych odmian. Przyznam ze stare które pan wymienił są równie smaczne i może nawet atrakcyjniejsze. Jeszcze można tu i ówdzie spotkac na rynkach.miecio44.Lublin.
OdpowiedzUsuńZnam Miecia, rzeczywiscie walęsa sie po wszystkich rynkach Lublina.Nigdy bym nie pomyslal ze za starymi odmianami jabłek.Pozdrawiam cie Mieciu. Sasiad Sk. z przeciwka.
OdpowiedzUsuńPanie torunczyku, teraz o pięknie lasów proszę.Czytelniczka.
OdpowiedzUsuń