TERMINATORZY




Terminator, słowo przywołujące w mojej świadomości tytuł filmu amerykańskiego, z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej w reżyserii Jamesa Camerona. Dzisiaj, gdy się zastanowić, to tenże jakże praktyczny termin „terminator” mógł w przeszłości, a nawet w teraźniejszości pasować do wielu odniesień. Mam bowiem na myśli sposób i przebieg studiów na tzw. prywatnych uczelniach. Tu i ówdzie słuchy mnie dochodzą, a i czytam w adekwatnej prasie, że wystarczy się zapisać na obojętny kierunek w takiej uczelni, gdzieś np. w Ostrołęce czy innym Pierdziszewie, by po upływie zaplanowanego czasu studiów opuścić ją z dyplomem magistra. Warunek sine qua non, to sumienne opłacanie czesnego, bo samą pracę magisterską można kupić na rynku albo zerżnąć z internetu. Takie szkolnictwo jest bardzo dochodowe. W zależności od popularności kierunku i tzw. obłożenia, trzeba zapłacić kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych za semestr. Uczestnictwo, a dokładniej uczęszczanie systematyczne na wykłady nie jest bezwzględnie konieczne. Wykładowcy też mało znani, bowiem jeszcze do niedawna trzymający się w kilku uczelniach na ćwierć etatu, nie mogli pozwolić sobie na kilkugodzinne przebywanie na jednej uczelni i wikłaniu się w egzegezy i zawiłości nauki. Czas ich poganiał na kilka innych, gdzieś tam do Supraśla lub Garwolina, na których też mają po ćwierć etatu. To się im bardzo opłacało finansowo i organizacyjnie, chociaż nie zawsze zgodnie z prawem, jako że łatwo było uniknąć części należnych podatków. Terminatorzy o tym doskonale wiedzą i wykorzystują tenże uczelniany bajzel. Wiedzą, że profesor zanim wpisze do indeksu w czasie zaliczeń ocenę niedostateczną, mocno się zastanowi, bowiem relegowanie studenta z różnych powodów (chociażby za brak należytej wiedzy) przyczynia się do zubożenia kasy uczelni, a więc i jego uposażenia. Student zatem by zdobyć wyższe wykształcenie odbywa „termin”, a sam staje się przysłowiowym właśnie „terminatorem”. W Polsce jest ponad 150 takich „wyższych” uczelni, wiele z nich o proweniencji katolickiej, chociażby uczelnia Rydzyka w Toruniu, w których tryskają „wulkany wiedzy” empirycznej. Na świecie jedynie dwa polskie państwowe uniwersytety, UJ i UW notowane są gdzieś na pozycji między czterysta a pięćset. Uczelnie które „terminują” studentów nie są w ogóle odnotowywane w żadnym katalogu. Absolwent opuszczając mury takiej uczelni z dyplomem w kieszeni ambiwalentnie spogląda na swą przyszłość. Cieszy się, że od tej chwili zaliczył się raz na zawsze do tej części społeczeństwa, która górnolotnie lokuje się w grupie ludzi wykształconych, nieważne na ile wykształconych, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że takiego absolwenta jak on, nie zatrudni żaden szanujący się zakład pracy. Trzeba liczyć wyłącznie na tzw. plecy albo inne znajomości, co u nas w Polsce jest absolutnie naturalne, słuszne i zbawienne. Magistrów terminatorów się po prostu odrzuca, szczególnie teraz w okresie tak dużego bezrobocia. Wydawałoby się, że należy się cieszyć z tylu studentów i uczelni, bo tym podnosimy ogólną kulturę i mądrość narodu. Niestety jest to wciąż niezauważalne.

 
Kilkanaście lat temu, gdy sam pracowałem w dziale pracowniczym (kadry) w bardzo interesującym i bardzo potrzebnym społecznie zakładzie pracy, w przypadku gdy trzeba było uzupełnić lukę po tych co odeszli na emeryturę, byli zwolnieni dyscyplinarnie, albo po prostu porzucili pracę, odwoływaliśmy się do ogłoszeń w prasie by szukać następców, oczywiście z wyższym wykształceniem, czyniliśmy zastrzeżenia, iż chodzi o absolwentów uczelni państwowych. Podania i CV wszystkich terminatorów były odrzucane bez zawracania sobie głowy. I tak jest do dzisiaj. Absolwent „terminu” plus znajomości, to dopiero jest coś, to daje jakąś tam gwarancję zatrudnienia, oczywiście jeżeli „terminator” sprosta obowiązkom na powierzonym stanowisku pracy. Ale, ale.

 
Terminator kojarzy mi się z czasami już zamierzchłymi, gdy w celu przysposobienia do zawodu oddawało się do terminu syna lub córkę (częściej syna) do krawcowej, kowala, rzeźnika, czy też szewca. Opowiadał mi Dziadek, że aby syn z biednej rodziny w przyszłości zdobył zawód kowala musiał terminować w kuźni, z tym że pierwsze pół roku musiał siedzieć w koszu podwieszonym pod sufitem i obserwować werbalnie roboty kowalskie wykonywane przez majstra i jego czeladnika. Oczywiście nie cały czas przebywał w koszu, bowiem wtedy gdy majster miał przerwę, czekała na niego inna praca, np. pomoc pani „kowalowej” przy obrządkach zwierząt, szorowaniu podłogi, obieraniu ziemniaków i innych. Po upływie pół roku schodził z kosza i oficjalnie pomagał kowalowi podtrzymywać miechem palenisko, a także tłuc w rozpalone żelazo młotkiem. Do kosza wchodził nowy terminator. Ten który odchodził z terminu otrzymywał tytuł czeladnika. Może to śmieszne, ale myślę, że wielu opuszczających polskie prywatne uczelnie miast tytułu magistra (mistrza) mogłoby szczycić się podobnym, adekwatnym tytułem.

Komentarze

  1. Przyjmuje się,panie torunczyku, że na uczelniach 40% prac przedkładanych przez studentów, czy to magisterskich czy licencjackich, jest plagiatami.Wiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem absolwentem jednej z takich uczelni. Rzeczywiście pracy od trzech lat nie mam, pewno wyjade do zwykłej roboty w Anglii, tylko jest mi bardzo przykro, bo rodzice placili mimo że sa stosunkowo biedni.Absolwent

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba przyznać że wiele z tych ponad 100 prywatnych uczelni zasługuje na pochwalę. Niestety tak jak pan pisze krzywdząca ocena absolwentów wszystkich tych uczeni dotyczy każdego.Tak krzywdząca przy poszukiwaniu pracy. I to też jest prawda. Szkoda. Lodzia

    OdpowiedzUsuń
  4. Od czasu powstanie tych uczelni po kraju chodzi już dziesiatki absolwentów. Są dumni że maja dyplomy, chociaz wiadomo że te 40% to fałszywki czyli kupione lub plagiaty. Nie maja pracy to trudno ich wybór. Jestem pewna ze większość angielskich zmywaków jest obsadzone właśnie takimi zadowolonymi magistrami. Ich sprawa, ale trzeba o tym glosno mówić aby maturzysci mimo wszystko starali się dostac na prawdziwe uczelnie które zapewnia im pracę w kraju na dobrych stanowiskach. Duzo tych pseudo magistrów znalazła swoje miejsce w korporacjach gdzie liżą tylki przelozonym. Ach nie chce się pisac o tym. Michar.com.

    OdpowiedzUsuń
  5. A GÓWNO MNIE TO OBCHODZI. I TY SOBIE ODPUŚĆ NA ZDROWIE.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ukończyłem Wyższą Szkołę Komunikacji Społecznej, Jestem dumny, gorzej, że mało jest zainteresowanych mną i moim wykształceniem. Dlatego, ponieważ mam dopiero 24 lata planuję od nowa studiować na którejś uczelni państwowej. Rzecz tylko w tym że już powinienem wykorzystywać swoje umiejętności gdzieś w pracy bo już mam żonę i dziecko. Nie uderzał bym tak mocno we wszystkie szkoły prywatne, ale jest dużo racji, chociażby w tym że każdy kto zapłaci to szkolę ukończy, a prace magisterską napisałem sam dzięki pomocy ze strony niektórych asystentów, ale to wszystko kosztuje, dlatego bardzo sceptycznie zapatruję się na te dalsze studia. Przeczytałem pański post przypadkowo. Ogólnie dużo racji dlatego pozdrawiam. Victor z białostockiego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj tam, oj tam Panie Torunczyku!
    Zawsze mozna zostac katecheta w jakiejkolwiek szkole. Koniuktura jest, popyt rosnie. :)

    J.

    OdpowiedzUsuń
  8. @J.Bardzo mi sie podoba ta konkluzja.Brawooooo!.

    OdpowiedzUsuń
  9. Prywatne "uczelnie" i przekonanie rodziców i dzieci przez p. Handke, że każdy może ukończyć studia skutkują:
    1 upadkiem szkolnictwa zawodowego - maturę potrzebną do studiowania najłatwiej zdobyć w "ogólniaku", więc uczniowie mądrzy, średniomądrzy i głupi idą do "ogólniaka", a reszta do szkół zawodowych.
    2 Przy skończonej liczbie maturzystów, uczelnie z prawdziwego zdarzenia musiały drastycznie obniżyć wymagania, a więc i poziom kształcenia, chcąc utrzymać ilość studentów.
    W sumie mamy pseudo-magistrów nie tylko po "uczelniach", ale i po uczelniach, i totalnie rozwalone szkolnictwo zawodowe ( z g.. bata nie ukręcisz).
    I tylko "dziennikarze" pokazują młodego "magistra" i boleją nad tym, że mamy "świetnie wyszkolonych" bezrobotnych.
    zaem

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE