ŚWIĄTECZNE REFLEKSJE


Naszła mnie psia mać refleksja. Spowodowana atmosferą świąteczną, a też emitowanymi programami w dostępnych kanałach telewizyjnych. Obok wszelkiego rodzaju głupawych jasełek dla myślących inaczej, także moda, ciepły, mało polityczny, mało zadziorny temat, ocierający się też o świąteczną atmosferę źłóbkową i stricte kościelną, jako, że widzę również na wybiegu przystojniaków w koloratkach. Staram się nie popaść w nerwicę eklezjogenną, więc, jak rzadko kiedy jednym okiem spoglądam na owe wybiegi, na których prezentują się eleganckie, wychudzone do granic możliwości dziewoje, oraz wymuskani młodzieńcy, drugim zaś na szklankę z whisky. Starzy, których na tym świecie bez liku, a którzy przecież też na co dzień nago nie chodzą, na wybiegu nie mają swych wzorców. Odbieram to zatem bardziej ze względu na urok prezenterów niżeli na ciuchy, które dyktatorzy na nich pozawieszali. Jestem w pełni świątecznie usatysfakcjonowany (a nawet przesadnie nieco), o czym daje znać zarówno żołądek jak i wątroba o dość już dużym „przebiegu”. Przeto pokaz mody zmusza mnie do owej refleksji. Staram się odtworzyć na tle własnego życiorysu okrycia wierzchnie jakie zawieszali na moim przez lata dorastającym młodzieńczym szkielecie moi rodzice, a i ja sam też w latach po szczenięcych. Kto z nas w Polsce pod protektoratem politycznym Kremla, w czasie gdy ważniejszym było tworzenie wiejskich spółdzielni produkcyjnych, czyli ustrojstwa siostrzanego kołchozom, gdy hasła odbudowy stolicy przypominano nam w szkole, w której obok mnie siedmiolatka zasiadał czterdziestoletni sąsiad w ramach walki z analfabetyzmem, gdy prawie z każdej rodziny był ktoś w więzieniach ubeckich, mógł być poinformowany, że gdzieś tam na świecie ludzie się ubierają u Diora, Yves Saint Laurenta, Pierre Cardina, czy Armaniego. Nawet w stołecznych towarzystwach z kręgu kultury kobiety ubierały się na tzw, „ciuchach” przemycanych ukradkiem z Zachodu, lub za pośrednictwem paczek z USA czy Anglii. Powstawały rodzime zakłady krawieckie, które tworzyły nowości z niczego na skromną skalę zachowując przy tym preferencje człowieka socjalizmu, a więc dbając wyłącznie o wygodę przy wytężonej pracy na rzecz odbudowy ojczyzny. Oczywiście z biegiem dni, z biegiem lat, szczególnie gdy następowało rozweselanie naszego baraku politycznego wśród „szczęśliwych” narodów, dzięki buntom na Węgrzech, w Poznaniu, a następnie nieco później w Ursusie, Radomiu i Gdańsku, polskie damy i dostojni kawalerowie mogli już skorzystać z polskich, rodzimych projektów mody. Kolejno powstawały jak grzyby po deszczu domy mody Grażyny Hase, Barbary Hoff, Jerzego Antkowiaka, Ewy Minge, które to do dzisiaj dyktują naszym rodaczkom i rodakom jak ubrać się do pracy, na bal, do teatru czy nawet na odpust. Zamyśliłem się trochę patrząc swym już kaprawym wzrokiem na te róże, fiolety, czerń, biel i czerwień i przed oczyma stanąłem sam sobie jako chłopak w wieku szkolnym. Wraz z bratem z powodu kłopotów zaopatrzeniowych w polskim handlu, byliśmy ubierani u wiejskiej krawcowej. Ubranka z wykładanymi kołnierzykami koszul i krótkimi spodniami na szelkach . Spodnie zaopatrzone były w klapy na tyłku, zapinane na guziki w przypadku udania się na stronę w związku z nagłą biologiczną potrzebą. Ponadto do szkoły, do kościoła i na wizyty nosiliśmy pończochy podtrzymywane gumką (chyba od wecków). W czasie mrozów wciągaliśmy na nogi pończochy podwójne i raczej grubsze. Buty, raz na dwa lata ojciec nam obstalowywał u znanego na okolice szewca. Były to tzw. kozaki. Pierwej musiał gdzieś tam na bazarze Różyckiego kupić odpowiednią skórę. W lecie na nogi wciągaliśmy pepegi, jedyny wciąż dostępny produkt, niekoniecznie dyktowany modą. Te ówczesne „adidasy” przetrwały do lat dzisiejszych, mimo że producent czyli grudziądzkie zakłady Stomil już dawno się przebranżowiły na produkcję pontonów ratowniczych dla marynarzy. Spodnie długie rodzice mi zafundowali dopiero przy okazji wyprawki do liceum, bo to jednak już miasto, no i osiągnąłem wiek, który pozwalał zaufać młodzieńcowi, że wie on jak nosić coś takiego. Z biegiem lat upodobniałem się w ramach posiadanej kasy do innych, którzy ubierali się w spodnie z kloszami, uszyte z twardego materiału namiotowego, często ufarbowane w ultra marinie lub w soku z buraków ćwikłowych. Potem nastały czasy non ironu (ach, jaka wygoda, bez prasowania), damskie czasy crempliny, ortalionu i wielu innych wynalazków, najczęściej przywożonych z zagranicy przy okazji wycieczek z Orbisu czy też Gromady. Zaczynaliśmy być dumni ze swych strojów, szczególnie po powrotach z wycieczek pociągami przyjaźni z ZSRR. Tam mimo, że inostrańcom nie pokazywano tego, za co nawet nie potrafili się do końca wstydzić, to owi my inostrańcy widzieliśmy kobiety w kufajkach pracujące na torach przy wyładunku wagonów, oraz niechlujnie ubranych przeciętnych obywateli miast. Egzotycznie jakoś postrzegałem człowieka w waciaku z kompletem złotych zębów, w bądź co bądź bardzo ładnym moskiewskim metrze. Objeździłem ten kraj od Kijowa, przez Moskwę, Tbilissi, Petersburg, Taszkient, aż po Irkuck -to wiem. Oglądając zabytki i ciekawostki kraju szczęśliwości, najbardziej musiałem dbać o swoje odzienie, bowiem na każdym dosłownie kroku spotykałem się z propozycjami odsprzedaży adidasów (chińska podróbka), spodni, marynarki ze sztruksu, a nawet gaci, o które pytały etażowe w hotelach. Dlatego mimo, że nie byliśmy prawie w niczym podobni do zgniłego Zachodu, to np. dla żołnierzy radzieckich pełniących służbę wojskową na zachód od Bugu i ich rodzin, Polska to absolutny kapitalizm. Dzisiaj widzę w reportażach telewizyjnych że bracia Moskwianie, a nawet Kazachowie, dzięki namiastkom demokracji potrafią się upodobnić do narodów najbardziej cywilizowanych na świecie, szczególnie ci ... nowobogaccy. Ambicją każdego męża było ubranie swojej żony i córki w futerko lub kożuszek. Do kina i do pracy chodzimy w garniturach, co oczywiście ludzie młodzi uważają do dziś za obciach, a krawat dla nich jest symbolem zniewolenia. Tak oto zleciał mi jeden dzień świąteczny. W dniu następnym, ubrawszy się zgodnie z obowiązującą modą, podawszy małżonce łokieć, udałem się na długi, wyczerpujący spacer, przy okazji lustrując stroje innych. No cóż, wsio normalno, jak powiadają starożytni Rusini. Jesteśmy przecie już od kilku lat w Unii Europejskiej, w najbardziej ekskluzywnym towarzystwie świata. Jak dobrze, że już po świętach.



PS. Sam się sobie dziwię, że ani raz nie wymieniłem nazwiska Kaczyński, ale czy na długo?.



Uśmiechnij się:
Nowobogacki Rosjanin ze złamaną ręką udaje się do chirurga.
Lekarz po obdukcji powiada: No cóż, założymy panu gips
-Jaki gips, jaki gips!. Marmur kłaść!.

Komentarze

  1. panie autorze kochany.Pisze pan o krotkich spodniach z klapą dla wiadomych celów. A co musiał pan i pana rówiesnicy poczynić gdy zachciało sie siusiu.Wyciagaliscie przez nogawki?, a co zrobić jak ktoś ma zbyt krótkiego, czy też siadaliscie jak dziewczynki. A tak w ogóle to z mojej strony wszyscy zdrowi nawet po świętach.Pozdrawiam, Krakus spod Gdyni.

    OdpowiedzUsuń
  2. W odpowiedzi panu Krakusowi: Nasze spodnie (te krótkie)tak jak kazde inne wyposażone były w rozporki z guzikami (chyba były metalowe).Też pozdrawiam. Autor.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przed świętami wróciłem ze służbowej wyprawy do Petersburga.Dzisiaj juz nikt z Rosjan nie kupi od nas żadnych ciuchów.Na wszystkich rynkach pełno Chińczyków i innych azjatów z podróbkami najlepszych rzeczy nawet amerykańskich, że trudno odróżnić od oryginału.Zgadzam sie z panem. W tamtych latach należało dobrze pilnować swoich ubrań bo bardzo się podobały we wszystkich republikach ZSRR. Potwierdza to moja mama. Też tam bywała,,,, po złoto.Ryszard III-ci Najstarszy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE