AUTOIRONIA



Całe moje dotychczasowe życie (8 krzyżyków) starałem się być zabawnym. Jednych to rajcowało, znajdowałem u nich tak zwany poklask, innych z kolei doprowadzało do szewskiej pasji. A tak w ogóle to wierzcie mi, że bycie zabawnym to harówa. Trzeba nieustannie trenować. Swego czasu, zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego zebrałem kilkaset dowcipów na przeróżne tematy, które umieściłem w książce na potrzeby absolutnie prywatne którą zatytułowałem „Retrospekcje w cieniu życiorysu”. Prywatne, ponieważ wydanie podobnego, nędznego dzieła naruszałoby moje ego, moją autoironię właśnie, ale też represję ze strony wówczas rządzących, jako że dowcipy w swej zasadniczej części dotykały ich bezpośrednio. Nie tylko ich, również, a może jeszcze bardziej ich towarzyszy z  Moskwy i Watykanu. Przykładowo: Wieczorem wraca po pracy bardzo zmęczony grabarz. Żona przekonana iż przyniósł dobrą wypłatę przeszukuje mu kieszenie. Znajduje raptem 50 złotych. To gdzie się aż tak zmęczyłeś? pyta.- Moja kobieto, chowaliśmy dzisiaj jednego komunistę. Gdy opuszczaliśmy  trumnę rozległy się rzęsiste oklaski. Musieliśmy bisować osiem razy. Przy  okazji zaznaczam, że to nie dotyczy posła Cymańskiego, jako że pan Tadeusz rzeczywiście przez kilka lat trudnił się pogrzebami zanim Kaczyński nie przywołał go w swoje szeregi. Nigdy nie starałem się naśladować Bałtroczyka albo Laskowika, bowiem pojemność mojej pamięci jest stosunkowo niewielka. Dlatego nosiłem w portfelu karteczkę na której odnotowałem wcześniej słowa-klucze  w miarę pozyskiwania nowych dowcipów.  Nie wiem czy słusznie, bowiem dzisiaj moje zachowania lokuję wśród tych, które nazywam kabotyńskimi. Szczególnie po kilku kielichach koniaku jakim częstował mój wujek ksiądz kanonik Tadeusz P., proboszcz parafii w S. brat matki. Znał moje przekonania lewicowe, ale nigdy nie próbował mnie „nawracać”. Chętnie za to słuchał moich kawałów, mimo że często one uderzały w kler i prawicę. Przypuszczam że z kolei on dzielił się  nimi z swoimi przyjaciółmi. Ot, chociażby tym: 
Proboszcz jednej z parafii skarży się swojemu biskupowi, że jego parafianie źle  zachowują się podczas nabożeństw. Rozmawiają,  czytają książki i gazety, nie uważają w czasie kazań itp. Biskup pomyślał i rzekł: ja też tak miałem, ale sobie z tym poradziłem. Otóż w czasie kazania powiedziałem, słuchajcie, skupcie się chociaż przez chwilę: „Zakochałem się. Zakochałem się w kobiecie. W mężatce. Mężatce z dzieckiem, a jej imię to Maryja”. Proboszcz pomyślał i na najbliższej mszy rzekł: Słuchajcie, słuchajcie, uciszcie się do diabła: Posłuchajcie coś wam powiem. Otóż nasz biskup się zakochał. Zakochał się w kobiecie, sam mi opowiadał.  W mężatce z dzieckiem. Ale jak ona ma na imię?, to ze łba mi jakoś wyleciało. Najlepsze dowcipy pozyskiwałem na spotkaniach prywatnych, ale i służbowych. Wszelkiego rodzaju naradach i odprawach. A ponieważ słuchaczy najbardziej rajcowały dowcipy polityczne i antyklerykalne, przeto ubogacałem swoje zbiory z ochotą. Dzisiaj one już dla mnie sflaczały, zapomniałem często ich treści i dopiero gdy ktoś z lekka nawiąże tematycznie  do starych moich zasobów to otwiera mi się odpowiedni kanał. Cóż, starość  nie radość, jak powiadają  wiekowi emeryci, do grona  których się wpisuję. 
I na koniec jeden z dowcipów  z ław rządowych: Pisowski minister wraca z urlopu i pyta sekretarkę: Zosiu, co słychać?. Są dwie wiadomości panie ministrze. Jedna dobra druga zła. Zosiu to najpierw ta zła, mów. Był telefon z gabinetu premiera Morawieckiego. Od dzisiaj jest pan zdymisjonowany. - A ta dobra Zosieńko?. -Będziemy oboje mieli dzidziusia.

                                                                                                   

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE