Z OKOLIC WARIATKOWA




Wołam ci ja żonę, która akurat przebywa w sąsiednim pokoju.
Nie mogę teraz, czytam książkę, odpowiada.
Ale tylko na chwilkę, upieram się.
Nie, naprawdę nie mogę, tę książkę się czyta jednym tchem, nie oderwę się.
To „Kolekcjoner kości” Deawera.
Co to znaczy jednym tchem, a co z innymi. A gdy ci go zabraknie, jak to bywa w uniesieniu albo wzruszeniu, to grozi ci po prostu uduszenie, lub zawał. Staraj się uruchomić ich więcej.
Czego, pyta zakłopotana, a może nawet zastraszona możliwością nagłej i nieoczekiwanej śmierci.
No mówiłaś o jednym tchu, dobrze by było mieć ich więcej na podorędziu.
Ale czego?, bo już przez ciebie zgłupiałam.
No tych tchów, techów, dechów, no tych co to używasz do czytania. Za chwilę sam się zastanowiłem, co też ja plotę, ... a właściwie jak naprawdę mówi się o tchu w liczbie mnogiej?. Zaglądam więc do encyklopedii, a następnie do Wikipedii, ale odpowiedzi jasnej nie dostaję. Przecież nie będę późnym wieczorem zawracał głowy panom Miodkowi, czy też Bralczykowi, ale w sposób kategoryczny nakazałem żonie oszczędzać ten jeden, jedyny tech. Chyba przekroczyłem granicę puryzmu. A niech tam.
***

Swego czasu, jeszcze w latach szczenięcych podczas upalnego lata u progu burzy, do mojego pokoju wpadła jaskółka. Zaplątała się biedna w firankę, więc łatwo było ją złapać. Była bardzo przestraszona, serduszko jej biło mocniej, niżeli moje podczas trwożnego snu. Od razu przypomniała mi się piosenka Stana Borysa o uwięzionej jaskółeczce.
-To jerzyk, powiada ojciec, który akurat wszedł do pokoju.
Jaki tam jerzyk, to jaskółka, bo w kolorach raczej zakonnych, czyli czarno-białych, upieram się. Do tego samiczka.
A po czym poznajesz?
-A po tym, że kobiety są bardziej ciekawskie i bardziej chętnie zaglądają do cudzych okien.
No dobrze, niech ci będzie, w każdym razie zanosi się na deszcz bo tych jaskółek nisko latających widzę zatrzęsienie. Wiesz o tym, że gdy jaskółki latają nisko to zwiastują ulewę.
Tato, a ja słyszałem, że jaskółki spodziewają się deszczu w chwili, gdy widzą jak ludzie im się przyglądają i wtedy umykają do swoich gniazd. Trzeba dodać, że podobnie jak psy i koty, są one bardzo przywiązane do człowieka. Gniazda budują pod oknami i okapami budynków gospodarczych. I dobrze, bo dzięki ich obecności otacza nas dużo mniej owadów uprzykrzających życie. Żywią się bowiem muchami, komarami i wszelkim innym kąsającym świństwem. . Na zimę odlatują, bo czymże by się odżywiały.
***
Czy ktokolwiek z państwa wie co to jest skapnik. Na pewno nie i nie znajdziecie, przynajmniej na razie tego terminu w żadnej encyklopedii, a skapnik istnieje w przyrodzie. To jest po prostu najdłuższy włos na damskim łonie, po którym spływa ostatnia kropelka wydalanej uryny. Skąd to wiem? Ano stąd, że termin ten swego czasu sam wymyśliłem. W służbie wojskowej bawiliśmy się z kolegami w krzyżówki. Nie było wtedy w kioskach takiego wyboru rozrywkowego jak dziś, chyba poza jedyną właśnie „krzyżówką”. Po prostu nawzajem układaliśmy je sobie po to, by coś tam wygrać, najczęściej „cosik do picia”
Pewnego razu, gdy już kończyłem redagowanie kolejnej krzyżóweczki, ostał mi się jeden wyraz, którego nijak nie mogłem spasować z innymi. Był to nic mi nie mówiący wyraz :skapnik. Koledzy, którzy rozwiązywali moje dzieło zatrzymali się na owym słowie i z rezygnacją poddali się.
Dla obrony honoru, musiałem im powiedzieć co „oznacza” ów skapnik i że można go znaleźć tam i tam. W jednym momencie wymyśliłem wytłumaczenie, że w socjalistycznym kraju wyrazów okołowaginowych, ze względów moralnych nie umieszcza się nawet w encyklopedii, co oczywiście przyjęli do wiadomości ze zrozumieniem, a słowo to spodobało się wszystkim, którzy je usłyszeli na tyle, że było przekazywane z ust do ust. Dzisiaj, po wielu latach jestem pewien, że akurat słowo to jest znane aktualnym wojakom tego pułku, bo takie rzeczy przekazuje się z pokolenia na pokolenie, a i rzeczywiście taki włos upiększa ów wycinek kobiecego ciała i służy wyłącznie … dobru. Żywię nadzieję, że przyjdzie taki czas, gdy wypełni się luka encyklopedyczna pod literką S, a autor zostanie sowicie wynagrodzony.
***

W czasach, gdy dane mi było wykonywać obowiązki w zakładowych ośrodkach wczasowych nad Bałtykiem, a konkretnie na terenie Nadmorskiego Parku Krajobrazowego miałem do czynienia z dziwakami, ale też z ludźmi na swój sposób zabawnymi.
To była głęboka cicha noc. Do drzwi recepcji stuka wczasowicz i powiada że jego żona czegoś tam się najadła w czasie wyprawy do lasu, a teraz mocno cierpi, aż wije się z bólu. Oczywiście dałem co tam miałem od bólu żołądka z apteczki, zaznaczając jednocześnie, że jeżeli te leki nie pomogą, to proponuje wykonać telefon na pogotowie.
Ależ panie kierowniku, coś pan, z takim głupstwem lekarzom głowę zawracać i to po nocy?. Ja, ja sam ją wyleczę, niech się tylko bardziej rozwidni, bo panie jest takie przysłowie: od czego zachorowałeś, tym się lecz. Tymczasem moje leki pomogły, ale tylko jako tako. Kobiecinka skrzywiona chodziła po ośrodku, ale jakby mocno z dala od ludzi. Jej mąż zaraz po śniadaniu udał się do Parku i po dwóch godzinach wrócił z jakimś zielskiem. Preparuje je na swój sposób, a następnie w postaci nalewki spirytusowej podaje chorej. Okazuje się, że małżonka wyzdrowiała, jakby ręką odjął. Pytam się owego gościa, co to za preparat wypróbował na swojej żonie.
Popierdnik proszę pana, najlepsze zioło jakie znam na bóle brzucha.
Co za popierdnik, pytam coraz bardziej zaciekawiony.
Ano popierdnik, po łacinie fuj fuj. Działa tak, że przez jakiś czas wynosisz się pan z domu by nie psuć rodzinnej miłej atmosfery, bo gazujesz pan jak silnik od malucha, ale choróbsko ustępuje. W tym czasie unikasz pan przebywania w zgromadzeniach partyjnych i modlitewnych. W dalszej wymianie zdań poinformował mnie ten pan, że w przyrodzie występuje popierdnik zwyczajny i nadzwyczajny. Ten drugi jest lepszy, odwrotnie jak w hierarchii profesorskiej proszę pana. Na wszelki wypadek wziąłem od „zielarza” kilka liści popierdnika, gdyby coś się podobnego zdarzyło. Liście zasuszyłem, a po powrocie do domu zapytałem znajomej zielarki czy zna ów kawałeczek flory.
Tak, Oczywiście, to glistnik, zwany jaskółczym zielem. Dobry na dolegliwości żołądkowe i inne schorzenia układu pokarmowego, szczególnie na jego końcowym odcinku.
Bo widzi pani, gość, który uleczył żonę tym zielem zwie je popierdnikiem.
Uśmiała się bardzo, ale wie pan ta ludowa nazwa bardzo pasuje akurat do glistnika jaskółczego ziela, ponieważ po jego zażyciu nie sposób nie popierdywać. Na zdrowie.


Zdarzenie owo przypomniałem sobie po napisaniu tych kilku słów o jaskółkach. 

Komentarze

  1. Dzięki. Ubawilem się.Poszerzyłem swoja wiedzę z anatomii i ziołolecznictwa.AA

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy raz słyszę, ale podoba mi sie szczególnie ten skapnik.Muszę go znaleźć u siebie, chyba że juz "wyłysiał" sobie.Pozdrawiam. Lodzia

    OdpowiedzUsuń
  3. Skapnik to taka miska do samowara, natomiast nigdy nie słyszalem o jakims tam popierdniku.To jakas nazwa regionalna, jezeli w ogóle autor nie zmyslił sam.Wcale bym sie nie zdziwił.Axel/rose.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pdziekowac panu autorowi za lekkosc palcow w obsludze klawiatury. :)))
    Juz widze spekulacje na temat, do jakiego cechu Pan Torunczyk sie zapisal; szeptuchow, ginekologow czy tez jezykoznawcow. ;)))))

    Pozdrawiam

    J.

    OdpowiedzUsuń
  5. Byc moze skapnik, tak jak twierdzi Axel/rose, to miska do samowara, moze tez byc miska do oleju spuszczanego z silnika itd.Skapnik może miec przerózne zastosowania, Cieszę sie, że pobudził zmysly.Mój post ma tytul " Z okolic wariatkowa", a wiec i tekst niestety nieco zwariowany.Waaaażne!.Zdarzyło sie naprawdę.Za tę prawdę biore odpowiedzialność.Pozdrawiam. Torunczyk.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam pytanie do autora zagadkowicza: Czy nasi przodkowie jaskiniowi najpierw jedli mięso pieczone na ogniu, czy tez gotowane?. ja wiem, ale nie powiem.Sałata Maciek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Maćku Sałato: Nawet gdyby archeolodzy twierdzili po swojemu, to przypuszczam, a nawet moje przypuszczenie jest na granicy pewności, że najpierw jedli mięso pieczone, bowiem takie sprzety jak garnki wynaleziono chyba duzo później, po kole - jako że garnki i kotły też są okrągłe.Pozdrawiam pana zartownisia. Torunczyk.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE