ROZMOWY Z OJCEM


W tym roku mija 96 rocznica urodzin mojego Ojca Piotra Zygmunta. Planowałem ten post napisać w okrągłą setną rocznicę, ale nikt z nas nie wie, czy dane mi będzie dożyć owego jubileuszu, przeto popełniam ten felieton już dziś, co nie znaczy, że go kiedyś nie powtórzę, bo dla mnie naprawdę warto.
Z Ojcem poznaliśmy się w dniu moich urodzin, to znaczy On z racji ojcostwa zapoznał się ze mną pierwszy. Na rewanż znajomości z mojej strony nieco musiał poczekać, dopóki nie pocznę rozpoznawać otoczenie. Ojciec był raczej wesołego usposobienia. Codziennie podśpiewywał pod nosem ulubioną „Piosenkę o mojej Warszawie” Mieczysława Fogga, co pozostało Mu z kilkutygodniowej podwody, kiedy to odgruzowywał stolicę. Gdy coś zepsuło Mu humor potrafił artystycznie, wręcz koncertowo kląć, przy czym przekleństwa budował bardzo ... piętrowo. Ze względów higienicznych nie będę ich tu przytaczał. Za każdym razem wtedy Mama posyłała Go do spowiedzi przy okazji niedzielnej mszy.
Muszę szczerze i nieskromnie powiedzieć, że mimo, iż było nas rodzeństwa okrągła czwórka, to ja bywałem troszkę przez Ojca hołubiony, jako że wiązała nas pewna pasja. Mianowicie obaj lubiliśmy politykę, historię i geografię, szczególnie ten trzeci temat. Nigdy nie poruszaliśmy tematów dotyczących religii. Wiadomo, ksiądz w rodzinie, a i Mama byłaby niepocieszona. Zatem ten drażliwy temat stanowił tabu.
Cieszył się więc bardzo z każdego mojego przyjazdu do rodzinnego domu przy okazji wakacji, a później urlopów. Nie, nie rozsiadaliśmy się przy kawusi czy piwku, by delektować się ciekawostkami z życia postaci, które zapisały się w historii lub wydarzeniami politycznymi na naszym globie. Pracy w naszym rolniczo-ogrodniczym gospodarstwie było na tyle multum, że nikt pozostający aktualnie w domostwie nie mógł sobie pozwolić na dłuższe biesiadowanie, przeto moje „rozmowy z Ojcem” były prowadzone przeważnie przy okazji wykonywanych robót. Zatrudniał mnie blisko siebie, by można było pogadać nie „marnując czasu” poza małymi przerwami na papieroska. Rzeczywiście Ojcu, jak i całej Rodzinie praca, mimo szykan ze strony władz dawała niebywałe efekty. Rodzice wybudowali dwie wille córkom w nieodległym mieście, a i sam postawił nowy rodzinny dom po zaistniałym pożarze. O mnie też oczywiście nie zapomnieli.
Ojciec, jak już pisałem ukończył szkołę rolniczą im. Aleksandra Świętochowskiego w Gołotczyźnie jeszcze przed wojną. Szczycił się poziomem nauczania w tym przybytku nauki i miał ku temu powody jako, że rzeczywiście mnie zaskakiwał swoją wiedzą. Na bieżąco uzupełniał swe iście koherentne zasoby wieczorami tkwiąc oczami w gazetach. Marudził, gdy listonosz nie dowiózł na czas prenumerowanej prasy. Na książki niestety już nie miał czasu bo, by sprostać utrzymaniu gospodarki na wysokim poziomie musiał się też jako tako wysypiać, tym bardziej, że do roku 1960 nie mieliśmy w domu prądu elektrycznego. Musiały mu w tym względzie wystarczać rozmowy ze mną, w których, jak powiedziałem się lubował. Podkreślał, że jedynie ze mną może pogadać o tym co go interesuje. Z kobietami nie można o niczym porozmawiać. Matka jest zapracowana w kuchni i ogrodzie. Z nią można się tylko pomodlić szepcząc „zdrowaśki”, które słyszę zarówno podczas przebierania owoców, pielenia w inspektach, albo przy dojeniu krów, powiadał. O moich siostrach, czyli „dziewuchach”, jak je nazywał pieszczotliwie miał opinię jako o tych, co to mimo ukończenia szkół pozostawały w kręgu zainteresowania ciuszkami, „drogerią”, plotkami i ewentualnie miłostkami. Nigdy z nimi nie poruszał prawdziwych tematów z kręgu Jego zainteresowań. Brat mój z kolei, nie garnący się zresztą z miłością do wiedzy jako takiej, był od młodości przygotowywany do objęcia gospodarki po rodzicach. Interesowała go wszelka mechanika rolnicza oraz motoryzacja. Następca „tronu” jak znalazł, cieszyli się Rodzice odpłacając się dziękczynieniem w kościele.
Znając ojcowskie upodobania, zwoziłem więc Mu przeróżne atlasy z aktualnie rodzącymi się nowymi państwami, często w wyniku przewrotów ustrojowych. Globus miał na stole i w głowie. Można by powiedzieć, że jego głowa stanowiła globus. Z zamkniętymi oczami pokazywał na nim choćby najmniejsze wysepki, zatoki, stolice, rzeki, góry i księstewka z jednoczesnym określeniem panującego tam ustroju, a często przywołując nazwiska prezydentów lub premierów. Zatem najczęściej interesowały go aktualne wydarzenia polityczne w świecie. Wydarzenia, które przeorientowywały dotychczasową Jego wiedzę na poruszany temat. Zawsze go przede wszystkim ze wszech miar interesowała Wielka Rosja. Od caratu aż po Jelcyna, bo później już Mu zdrowie nie pozwalało na uprawianie umiłowanej tematyki, mimo pozostawania na emeryturze i „zdaniu” gospodarki w dobre synowskie ręce. Jego pragnieniem było odbycie podróży koleją Transsyberyjską z Moskwy do Władywostoku, z zamiarem wysiadania nie tylko w kolejnych republikach po drodze, ale i w ciekawszych miastach. Taka podróż trwałaby około dwóch - trzech miesięcy. Niestety nie wyobrażał sobie pozostawienia gospodarki na tak długi czas, a ponadto nie wierzył, że może dostać od władz rosyjskich pozwolenia na taką „samowolkę”. Wiadomo, że Rosjanie innostrańców wpuszczali tam gdzie nie było powodu do wstydu. Zazdrościł mi więc odbytej wycieczki od Kijowa, aż do Irkucka i innych stolic „republikańskich”, o których na łamach bloga już pisałem. Proponowałem mu, że gotów jestem mu towarzyszyć powtórnie na ten daleki rosyjski wschód. On niestety mimo ogromnych pragnień odmawiał. W wolnej Polsce zrozumiałem, iż wcześniej bał się tego, że przy okazji starań o paszport wypłynie na wierzch sprawa jego przynależności do AK. Zatem Ojciec musiał się zadowolić werbalną wiedzą o tejże wielkiej Rosji. Nasze dyskusje nie interesowały pozostałych członków rodziny. Często Mama się buntowała słowami: „Ojciec, a dajże spokój z tą waszą pieprzoną polityką. Chłopak tak rzadko zagląda do domu, opowiedziałby lepiej o rodzinie i pracy. A swoją drogą to trzeba też znaleźć czas na modlitwę, bo ten miesiąc jest różańcowy, inny z kolei modlitw majowych itp.” My jakoś zręcznie omijaliśmy owe bogobojne propozycje, kontynuując dywagacje z kręgu polityki i historii najnowszej. Dzisiaj wspominam te pogaduszki z wielką nostalgią, bo rozmowa z Ojcem, nie przesadnie religijnym katolikiem, umiarkowanym antykomunistą, wielbicielem sanacji i Piłsudskiego, a jednocześnie też i Gierka za jego posunięcia w sprawach rolniczych dawały mi niebywałą satysfakcję. Bo rzeczywiście Gierek wprowadził rolnicze emerytury, dźwignął przemysł, dawał kredyty na unowocześnienie gospodarek, a następnie w dużej części je umarzał. Co by nie mówić ten malowany komunista a przy tym patriota, potrafiący lawirować między Moskwą, Zachodem i Ameryką, a nawet Watykanem ma swoje zasługi dla kraju. Moim zdaniem mimo wściekłych ocen ze strony prawicy, zasłużył na chociażby wdzięczną pamięć, tak zresztą jak i mój Ojciec w moim życiorysie. Przynajmniej współcześni wielbiciele Balcerowicza mieli i w dalszym ciągu mają co sprzedawać pod płaszczykiem prywatyzacji. Często szybko i za bezcen, byle nie przypominało im to czasów PRL.
Od wielu już lat mój Ojciec nie żyje. Wprawdzie nie wierzę w żadne życie pozagrobowe, ale jeżeli bym się mylił, to powiem: Tato nie martw się. Mam z kim kontynuować rozmowy, na wszystkie, w tym nasze tematy. Bowiem obok mnie jest najukochańsza kobieta. Mila, mądra, tolerancyjna i współczująca wszystkim tym, którzy doznają krzywd na tym padole.

Komentarze

  1. No, no, brawooooooooooooo.Amadeo

    OdpowiedzUsuń
  2. Są w polskiej blogosferze wpisy, które już od pierwszego zdania czyta się z zapartym tchem, ze złudną nadzieją, że ów tekst nigdy się nie skończy. Mam na myśli te, w których nawet interpunkcja ocieka emocjami... To właśnie jeden z nich. Gratuluję. Cieszę się, że mogłem poznać Pana bloga (przy okazji pozdrowienia dla Pani J. który ma w tym niewątpliwy udział)

    OdpowiedzUsuń
  3. Owszem,komentarze Pani J. bardzo sobie cenię za trafność wypowiedzi.Czytam też pańskiego bloga i mam akurat podobne skojarzenie. Bardzo celne myśli i do tego podparte adekwatnymi rysunkami.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie kazdemu jest dane moc rozmawiac z ojcem. Mam na mysli prawdziwe, cieple rozmowy, a nie konwersacje prowadzone tylko i wylacznie z obowiazku badz uszanowania, ktore nigdy sie tak nie wgniota w pamiec, jak te naprawde osobiste. Pan, Panie Torunczyku mial i chyba nadal ma szczescie. Czytam pomiedzy wierszami, ze Pana ojciec nie zaniechal zawczasu dac Panu odczuc, iz jest Pan osoba wyjatkowa, nawet nie czytajac Pana bloga. Ilez to warte !
    Rowniez przeczytalam jednym tchem.Gratuluje wyczucia, jednoczesnie dziekujac obydwu Panom za pozdrowienia i mile slowo.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dołączam sie do gratulacji dla autora.Jednoczesnie wyrażam zdrową zazdrość, że miał Pan taką możliwość dialogu z bliskim, który z przyjemnościa wspomnina po latach, tym bardziej, że starość też upływa Panu w atmosferze ciepłej wzajemności.Pozdrawiam.AA

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz czas na "rozmowę z matką". O kosciółku, o dobrodziejstwach modlitwy różańcowej itd.Kamas.

    OdpowiedzUsuń
  7. W odpowiedzi Kamasowi: Oczywiscie , że swoją Matkę bardzo szanowałem i wiele mądrości od Niej przyjąłem, ponieważ jak każda matka dla mnie i mojego rodzeństwa była nie tylko skarbicą domowej wiedzy ale i "naczyniem" miłości.Z Mamą nie było w zasadzie jako takich rozmów-debat. Należało jednak wysłuchać Jej monologu i przejść do porządku dziennego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE