MOJE LATA
Nie w sensie mojego wieku. Nie te, które wpisujemy w rubrykę
pytającą o wiek właśnie. Mam na myśli te, które następują zaraz po wiosnach,
otwierających gardła miliardom ptaków wołających o pokarm, ale przede wszystkim gotowych do chóralnych, śpiewnych treli. Gdy skiby rozoranej ziemi pachniały świeżo upieczonym razowcem. Otóż moje
lata miały przeróżne barwy i odcienie, bo nie oceniam je jako czas wakacji,
kanikuły, czy wreszcie bezterminowego leniuchowania, pozwalającego na izolację
myśli o książkach, rannym wstawaniu z łóżka i wszystkich tych obowiązkach
spoczywających na młodym chłopaku. Oceniam je w sensie innych obowiązków
wynikających z posiadania rodziny (brzmi jak przysięga ślubna). Rodziny zamieszkującej
na mazowieckiej wsi. Rodziny chłopskiej w posiadaniu której były od
niepamiętnych czasów hektary ziemi ornej, ogród owocowy, inspekty, oraz zwierzęta
hodowlane. Byłem (oczywiście nadal pozostaję) najstarszym dzieckiem z czwórki
mojego rodzeństwa. Mądrzy, pracowici, a jednocześnie bardzo bogobojni rodzice
przed sześćdziesięciomaczteroma laty, a więc w okresie szalejącego stalinizmu
wysłali mnie do liceum z nadzieją, że po latach zostanę księdzem lub chociażby
kimś zbliżonym środowisku ludzi „zacnych”. Swój punkt widzenia na moją
przyszłość i życie ustalili z księdzem, miejscowym proboszczem, a także z moimi
dziadkami, równie, a może jeszcze bardziej ortodoksyjnymi katolikami, którzy
akurat zdążyli ulokować swojego syna (mojego wujka) w płockim seminarium
duchownym. A czasy były iście „romantyczne”. W klasach szkolnych, w urzędach, a
nawet w gminnej spółdzielni skupu żywca wisiały portrety generalissimusa
Stalina, a obok nich facjaty naszych rodzimych kacyków. Miejsce skupu świń
wyjątkowo pasowało dla ich lansu. Grasowały bandy wyklętych, ale i innych przeklętych.
Pisałem o tym kilka miesięcy temu. Czyż można było w takich okolicznościach przyrody,
delektować się śpiewem ptaków, urokiem rozwijających się pąków kwiatowych w
przydomowych ogródkach, zapachem zbożowych
łanów, albo chociażby powiewem spódniczek szkolnych koleżanek?. W liceum, z
dala od rodziny wstrząsał mną strach o najbliższych, tym bardziej, że ojciec w
wyniku prowokacji został aresztowany przez UB i osadzony w ciechanowskiej
katowni. Piszę o moich latach, tych
latach wyczekiwanych kończącym się rokiem szkolnym. Wydawało by się radosnych.
Niestety, bo poza tym, że jawiły się one w czasach stalinowskich, to dodatkowo
zaprzęgały one mnie, nieco później również rodzeństwo do ciężkiej pracy w
gospodarstwie, jako że nie można było liczyć na pomoc kogokolwiek z zewnątrz.
Kułakom patrzono na ręce, a ojciec zgodnie z teorią komunizmu do takich
należał. Dopiero w kilka lat po śmierci „ukochanego” Józefa Dżugaszwili i
otwarciu bram katowni mogliśmy nabierać powoli oddechu.. A każde następne
lato, choćby deszczowe i wietrzne, oraz mimo że generowało ono multum
obowiązków i ciężkiej pracy bardzo nas wszystkich cieszyło. "Wstrętny" PRL
pozwolił mi poszerzyć horyzonty na tyle, że obecnie, w czasie gdy wyczerpują się
moje, biologicznie określone lata potrafię ocenić ich wartość i oddzielić prawdziwe
dobro od zła. Dzisiaj pozostają tylko wspomnienia.
Dziadkowie, rodzice, oraz ich
rodzeństwa już dawno spoczęli na cmentarzach, zaś najmłodsze pokolenia nie chce
nawet słuchać naszych wspomnień. Uznają je za bajki z okresu dinozaurów. A
przecież upłynęło zaledwie siedemdziesiąt lat, gdy padł stalinowski, prawdziwy
komunizm. Siedemdziesiąt lat, czyli, dwie trzecie z setki, gdy Polska odzyskała
niepodległość. Jak się okazuje, skoro w tym roku minie 100 lat od jej
ODZYSKANIA, to hipokryzją jest twierdzenie, że w okresie PRL Polska była pod
jakąkolwiek okupacją, a tym bardziej, że nie istniała. Do pana mówię panie Morawiecki. Byliśmy biednym, ale dość wesołym barakiem. Najweselszym
z wszystkich krajów obozu moskiewskiego. Szkoda że tę wesołość daliśmy sobie
zabrać populistycznej i jednocześnie antyeuropejskiej partii Jarosława Kaczyńskiego.
Nie ma co. To wszystko tylko zmyślenia bo Polski nie było według idiotów z PiS.Były dzikie pola nadwiślanskie i kupa księży, którzy Polskę wskrzesili z pomocą Boshobory z Afryki.Miła opowieść panie torunczyku. Pozdrawiam.Bożena z Płońska
OdpowiedzUsuńTwoje lata, moje lata, a czymże się one rozniły. Miejscem pobytu (zamieszkania),bogactwem rodziców. Za to ustrój mielismy wspolny, w kazdym razie bardziej zjadliwy od dzisiejszego, chociaz to socjalizm bez perspektyw.
OdpowiedzUsuń