WIO KONIKU, WIO.


Miałem sen. Za tym pięknym cytatem z przemówienia pastora Luthera Kinga opowiem swój. Otóż śniły mi się wozy drabiniaste, wypełnione naszymi ministrami, udające się w kierunku Zaleszczyk. Na zydlu jednego zasiadał, zgodnie z wykształceniem, minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, na drugim zgodnie z parytetami machała batem była premier Szydło, która akurat także wywodziła się z rustykalnego towarzystwa bazarowego. Zamiast słowa wio, pokrzykiwała, że należy nam się taka przejażdżka. Konie innych wehikułów popędzali pozostali mniej ważni. Zaraz po błogosławieństwie biskupa wypoczęte rumaki z Janowa Podlaskiego, rącze araby niczym harty rwały w kierunku Rumunii, a prosty lud cieszył się mylnie rozumując, że jadą turyści i zostawią dudki. Tymczasem Macierewicz, otoczony swoim sztabem mózgów ulokowanych w głowach Misiewiczów i Kownackich nie zasypiał gruszek w popiele. Już w podróży planował schemat rządu na uchodźstwie. Cieszył się, że zabrakło miejsca na wozie dla prezydenta Dudy, do którego nie miał serca. Uśmiechnął się i pomyślał, że w końcu ktoś musiał zostać by zarządzać tą masą upadłościową. Przez moment zgubili drogę a pytać spotkanych nie mogli, bowiem cała wyprawa okryta była ścisłą tajemnicą państwa. Po to właśnie wybrali ów środek lokomocji, by gawiedź pomyślała że jadą do żniw, bo przecie każda para zdrowych rąk się liczy, a rzepak już dochodzi. Było gorąco, z nieba lał się żar. Pod Tarnopolem kolumna fur zatrzymała się przed wiejskim sklepem, by nabyć napoje. Okazało się, że nic z tego, bo co prawda ich kieszenie były wypełnione pieniędzmi z obfitych nagród, ale niestety nie w walutach przydatnych na całym świecie. Co robić, zachodzili w głowę, tym bardziej, że naczelnik narodu coraz bardziej pojękiwał z powodu nie do końca wyleczonego kolana. Do Ukraińców bali się zwracać o pomoc mając w pamięci zaszłości historyczne.
Najbliżej, choć jeszcze dość daleko, mieli do Orbana, który im w ramach wiecznej przyjaźni zapewne udzieli pomocy. Wymieni  nam te miliony, które rozpychają nam kieszenie deformując garnitury, chociażby na forinty. Niestety radość była krótka, bo podobnie jak nasz rząd, cała rządząca partia zwana Fideszem udała się w nieznanym kierunku. Ponoć na północ do Polski, powiadają przypadkowo spotkani Madziarzy. Kaczyński obiecał nam udzielenie pomocy gdyby coś było nie tak jak trzeba, mówili. Natychmiast zawracamy, zarządził naczelnik IV RP. Victor nie może czekać, obiecałem mu to, a u mnie słowo droższe od tych szydłowych pieniędzy. Wszyscy, jak jeden mąż, ze złości zaczęli rwać naszą walutę na kawałeczki i ścielić umykającą za nimi drogę. Obudziłem się spocony jak mysz, czując podświadomie ścinki banknotów na całym ciele. Spocony, bo do kolejnej emerytury pozostało jeszcze pół miesiąca. Jasna cholera, dobrze że wrócili, o czym upewniłem się otwierając telewizor. Spiker z uśmiechem zapraszał na powtórkę meczu Hiszpania-Portugalia.

Komentarze

  1. Szkoda że to tylko sen.Ja taką furmankę poszczuł bym psami.Ojtam,ojtam,

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech jadą i nigdy nie wracają. Chocby takimi wozami.Ja tez bym spusciła psy.Lodzia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo śpię ale takich wspaniałych snów nie mam. Może coś na temat naszych orłów od nogi się coś lepszego wyśni bo w życiu na jawie jakoś nie widać że będzie super! Śpioch

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE