CO NA OBIAD?
Dylemat,
ciągły dylemat, co na obiad?. Oboje z Małżonką jesteśmy
emerytami, bez tzw. dorabiania na boku do niewielkiej, comiesięcznej
należności ze strony ZUS. Mamy więc dużo czasu na wszystko w tym
na gotowanie ulubionych obiadów. Nie wymyślamy cudów, jakiś
nowości kulinarnych, o których pełno w internecie i w innych
mediach. Jesteśmy stosunkowo staroświeccy pod tym względem. Bardzo
rzadko korzystamy z restauracji z wyjątkiem urodzin któregoś z
nas, ale też z uwagi, że obiad przyrządzony w domu jest dla nas
obojga najlepszy i najbardziej smakowity. Dzielimy się robotą
kuchenną. Generalnie zupy gotuje moja Małżonka, która wkłada
wiele serca w dobór smaku i wonności, także owoc jej pracy podany
na stół bodaj przyciąga wszystkich którym on zapachnie po
sąsiedzku. Większość dań mięsnych natomiast przyrządzam ja
osobiście. Nie chwaląc się, jako mężczyzna ponoć mam bardziej
wyostrzone kubki smakowe, ale tylko w stosunku do mięcha. Pierwsze
słyszę. Nie żadne tam wyszukane w stylu włoskim czy francuskim,
absolutnie nie. Jesteśmy już w takim wieku, że z ochotą nasze
gary zmuszamy do przyrządzania takich posiłków jakie gotowały nam
babcie a potem rodzice, czyli polskie, powiedziałbym narodowe,
(chociaż to słowo bardzo źle nam się kojarzy) a nawet regionalne.
Nie znaczy to, że jeżeli mamy taką okazję to próbujemy przysmaki
innych narodów. Z przyjemnością więc konsumuje bawarską golonkę
z piwkiem, czeskie knedliczki, rosyjskie bliny i pielmieni, o
węgierskich pieprznych przysmakach nie wspomnę. Akceptuję
japońskie suszi, bo surowe mięso, w tym ryba tez przechodzi mi
przez gardło, szczególnie z „popitką”. Zwykle tygodniowy
jadłospis obiadowy wygląda tak, z małymi odstępstwami:
poniedziałek zupa pomidorowa i i coś mącznego (naleśniki albo
placki ziemniaczane). Wtorek, zupa strączkowa (grochowa lub
fasolowa) gulasz wołowy lub bitki. Środa z zupą bisujemy plus
gulasz z kopytkami. Czwartek zupa jarzynowa, lub jakaś pochodna,
oraz kotlecik schabowy. Piątek też jarzynowa oraz dla zdrowotności
ryba. Jeżeli słodkowodna to pstrąg, natomiast jeżeli morska to
panga. Jest smaczna, białe mięso i ładnie pachnie, mimo złej propagandy. W sobotę
gotujemy rosołek z mięsa mieszanego tzn: część wołowiny i część
z drobiu. Rosołek tak pachnący i smaczny aż język się do
podniebienia przykleja gdy przechodzę koło kuchni. Drugie danie to
mięso z rosołku, ziemniaczki, surówka itp. Z rosołku w
poniedziałek robimy pomidorówkę, której starcza często i na
wtorek. Oczywiście są dni że zachce nam się np. zupy gulaszowej
po węgiersku, albo przykładowo barszczyk czerwony. Nie muszę
spoglądać w kalendarz aby odczytać dzień tygodnia. Dni odczytuje
po zapachu i smaku. Osobiście z powodów zdrowotnych nie bardzo
mogę biegać po mieście, co najwyżej do lekarza lub po gazetę,
ale akurat najlepsze zakupy robi moja ukochana „połóweczka”.
Okazuje się, że czas emerycki można wypełnić nie tylko czytaniem
książek i prasy, nie tylko gapieniem się w telewizję,
sprzątaniem, robieniem codziennych zakupów, albo pisaniem bloga,
ale i pracą w kuchni.
Najbardziej wtedy gdy gramy na tej samej nucie smakowej, mamy podobne zainteresowania, i darzymy się wzajemnym szacunkiem, o uczuciach wyższych już nie wspominając. Gdy jest nas tylko dwoje to podział codziennych obowiązków jest słusznym posunięciem. Ja osobiście nakrywam do śniadania. Małżonka za to podaje kolację. Potem tylko zerknięcie w telewizor na wybrane audycje i to co najfajniejsze, czyli czytanie prasy i książek aż do czasu gdy sen stanie się marzeniem chwili. Ten post o posiłkach nie bardzo pasuje do tematyki mojego bloga, chyba żebym pisał o smakach Kaczyńskiego albo abp Głódzia, którego upodobania znane są nam wszystkim, ale skoro w internecie znajduję setki przeróżnych wypowiedzi na tematy kuchenne, to pomyślałem, że nie popełnię zbyt wielkiego faux pa, jeżeli uchylę moim Czytelnikom rąbka tajemnicy z mojej kuchni, bo jakaż to tajemnica?. A nuż ktoś wiedziony zapachem wspaniałego rosołku lub wonnego gulaszu, zawita do mojego (naszego) domu, który zawsze stoi otworem dla przyjaciół, bo tylko takich mamy. A może ktoś chętnie podzieli się swoimi ulubionymi smakami?. Pozdrawiam wszystkich głodomorów.
PS.Zapewne wielu obywateli zauważyło wyraźne podniesienie standardu życia naszych najważniejszych osobistości. Z łatwością dostrzegam powiększające się krągłości pani premier Szydło jak i jej koleżanki Kempy. Nie jest to opuchlizna. Pani Pawłowicz powiększa swą tkankę tłuszczową nawet w sali sejmowej podczas obrad.
Ciekawym jak wyglada u tych pań kuchenny kalendarz. Ta opinia nie wynika z mojego mizoginizmu, bo płeć piekną (powtarzam: piękną) lubię, a panie te reprezentują nas w Europie (tzn. w Watykanie).
Najbardziej wtedy gdy gramy na tej samej nucie smakowej, mamy podobne zainteresowania, i darzymy się wzajemnym szacunkiem, o uczuciach wyższych już nie wspominając. Gdy jest nas tylko dwoje to podział codziennych obowiązków jest słusznym posunięciem. Ja osobiście nakrywam do śniadania. Małżonka za to podaje kolację. Potem tylko zerknięcie w telewizor na wybrane audycje i to co najfajniejsze, czyli czytanie prasy i książek aż do czasu gdy sen stanie się marzeniem chwili. Ten post o posiłkach nie bardzo pasuje do tematyki mojego bloga, chyba żebym pisał o smakach Kaczyńskiego albo abp Głódzia, którego upodobania znane są nam wszystkim, ale skoro w internecie znajduję setki przeróżnych wypowiedzi na tematy kuchenne, to pomyślałem, że nie popełnię zbyt wielkiego faux pa, jeżeli uchylę moim Czytelnikom rąbka tajemnicy z mojej kuchni, bo jakaż to tajemnica?. A nuż ktoś wiedziony zapachem wspaniałego rosołku lub wonnego gulaszu, zawita do mojego (naszego) domu, który zawsze stoi otworem dla przyjaciół, bo tylko takich mamy. A może ktoś chętnie podzieli się swoimi ulubionymi smakami?. Pozdrawiam wszystkich głodomorów.
Proszę podać adres, jeżeli nie będzie za daleko to przyjeżdżam z siedmioosobową rodziną. Ja, żona czwórka dzieci i babcia. Zaliczam się do pańskich przyjaciół, czytam pana i podziwiam pańską wiedzę polityczną. Zabierzemy ze sobą tylko gorzałkę i ogóreczki swojsko kiszone. Możemy jechać do 100 km, nie dalej, bo mało opłacalne. Pozdrawiam. Roch z Wrocławia.
OdpowiedzUsuńPanie torunczyku, zapraszam do siebie może wymienimy się smaczkami. Lodzia.
OdpowiedzUsuńCzyli prochu pan nie wymyślił. To są podstawowe dania obiadowe spożywane przez wiekszość Polakow na codzień.Mysle, ze podobne zestawy jemy wszyscy.Natomiast ma pan racje w sprawie tuczenia sie pań na stanowiskach rządowych. Na szczęście krawcow maja one z urzedu na miejscu.Niech jedzą ile im dusza zapragnie.Suweren zapłaci bo ich kocha.Ja
OdpowiedzUsuńWidze, ze Pan Torunczyk jest bardzo dobrze zorganizowany, jezeli chodzi o odzywianie i planowanie tygodniowego menu. Ja jakos tak nie potrafie. Kieruje sie w naszej kuchni "dyktatura" pory roku i podazy rynkowej. W tej chwili jest wspanialy sezon na kapuste wszelakiego rodzaju, w tym kalafior, brukselka no i oczywiscie nasza ulubiona dynia. Jeszcze mozna dostac fasolke szparagowa, wiec naprawde zyc nie umierac.
OdpowiedzUsuńMieso jemy coraz rzadziej, jako iz stwierdzilismy, iz jakosc komercyjnie sprzedawanego miesa jest coraz gorsza. Za to rybki jak najbardziej, i to w kazdej postaci. W sumie jednak chodzi o to, zeby smakowalo i zebysmy zdrowi byli.
Pozdrawiam
J.
Dobrze wiedzieć co inni jadają.. Też to lubię a najbardziej gulasz i schaboszczaki. Pani J. Pisze że lubi kapustę. Owszem ale tylko ewentualnie na surówkę, bo gotowana za bardzo śmierdzi. Mam rację, co nie?. A ryby tak, każde rybki same mi wpadają do gąbki, nawet szproteczki wędzone. Pozdrawiam.Victoria..
OdpowiedzUsuńDla mnie wystarczą placki ziemniaczane albo kiszka pyrczana ze skwarkami. oczywiscie pod setkę.Mikołaj z Lublina.
OdpowiedzUsuńTrudno uwierzyć ze tak bardzo sie do państwa ludzie walą ze wzgledu na zapachy. Ja tez dobrze gotuje a tylko psy sie zlatują. Pozdrawiam.Axel/rose.
OdpowiedzUsuń