MAM SWOJE ZDANIE
Cóż
może być radośniejszego niżeli wybory ogólnopolskie. Bo przecie
wybory to narodowe święto demokracji, prawda?. Prawda, ale nie
całkiem. Do świąt ludziska się przygotowują powiedzmy
z radością, ale nie wszyscy tę radość uwypuklają na swoich
twarzach, bowiem uwypuklenie na twarzy oznacza zwykle wklęsłość w
portfelach. Ile nas Polaków będą kosztowały te najbliższe
wybory, tego nikt nie wie. Dużo, bardzo dużo i dużo za dużo.
Spoty, bilbordy, autokary, wywiady medialne, spotkania z mieszkańcami
rejonów i miast, wreszcie krawcy, fryzjerzy, manicurzystki,
ochroniarze, asystenci i doradcy, że nie wspomnę o zamawianych na
tę okoliczność mszach i innych imprezach z Kościołem w tle.
Kosztuje to setki milionów złotych z podatków tych, co to mają
być uszczęśliwieni, a uszczęśliwia się nas wyborców
najprzeróżniejszymi obiecankami składanymi przez
kandydatów
wszystkich startujących partii. Rozdawnictwo wirtualnych pieniędzy
trwa przy każdej okazji i w każdych ilościach. Skoro jedna partia
obiecuje, że po wygranych wyborach najniższa stawka godzinowa
pracownika ma wynosić 12 złotych, to inne natychmiast „dają”
14, 18, a nawet 20 złotych. Nie mówię tu o innych obiecankach
związanych z podatkami, uszczęśliwianiem rodzin wielodzietnych,
górników, rolników, emerytów, nauczycieli i cyklistów. Tylko ani
słowa o duchowieństwie. Rząd i opozycja milczy w tym temacie, tak
jak zresztą milczy kler, bo obie strony wiedzą, że akurat Kościół
niezależnie kto w Polsce będzie u władzy, to swoje ponad 11
miliardów złociszy rocznie dostanie.
Dostanie, bo jakby mogło być
inaczej skoro przez dwadzieścia pięć lat dostawał co chciał, a
nawet więcej. Nie godzi się być aż tak małostkowym względem
przewodniej siły w Polsce. Święto radosne, wybory do parlamentu.
Uszczęśliwimy 460 nowych (albo starych) posłów i 100 senatorów
do sali dumania. Jak się zanosi większość z nich podziękuje
Stwórcy (nie wyborcom) za mandat, pozostając z Nim w kontakcie
absolutnym słowami ślubowania „tak mi dopomóż Bóg”, po czym
natychmiast uda się do kasy po pierwszą wypłatę kilkudziesięciu
tysięcy złotych, bo im się należy zapłata z góry, czyli
dosłownie za słowo ślubuję plus owa prośba do Boga. To jest
dopiero stawka, a nie jakieś tam 12 złotych za godzinę. Tylko
akurat mnie to święto nie cieszy w ogóle. Nie dlatego że jak się
zanosi, do władzy dojdzie antyeuropejska, antydemokratyczna,
antyspołeczna partia Beaty Szydło z premierem in spe Kaczyńskim.
Nie mam powodu do radości, bo mnie
nie cieszą żadne święta z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą
włącznie. Pamiętam z lat młodzieńczych, że gdy zbliżała się
Wielkanoc to zaczynało się żebractwo. A to jakieś tam wypominki,
a to zamawianie mszy za dusze tego czy innego krewnego, którego duch
już od dawna umościł sobie gniazdko w niebiosach, albo został
strącony w czeluście ognia piekielnego. Bywają też takie dusze,
które po wieki wałęsają się w przestworzach międzyplanetarnych
w ramach karnego kodeksu czyśćca. Takie dusze szczególnie należy
wykupować datkami mszalnymi. Przed dniem rezurekcyjnym na podwórka
wjeżdżały pojazdy konne funkcjonariuszy parafialnych, czyli
organistów i kościelnych, którzy w ramach wspomożenia ich
egzystencji
zbierali od ludzi przeróżne datki jak mięso, (bo ludzie na święta bili wieprzki), wędliny, jaja, ziemniaki, ziarno, pieniądze, a nawet snopy zboża. Z kolei święta Bożego Narodzenia, były nieco bardziej znośne, bowiem wiązały się zwykle z długo oczekiwanym mrozem i śniegiem, co umożliwiało harce na sankach i łyżwach, ale też niespodzianki znajdowane pod choinką, często w postaci nowej poświęconej książeczki do nabożeństwa. Z tych świąt zapewne nie cieszyły się nasze matki i babcie, które nie dosypiając starały się sprostać tradycji. Pitrasiły więc i wypiekały przeróżne smakołyki, by chociaż poprzez uśmiech wywołany łaskotkami podniebienia wprowadzić radość przy stole wigilijnym i w dniach samych świąt. Aby jednak oddać szacunek i cześć Nowonarodzonemu Dziecięciu, wszyscy, jak jeden mąż udawali się na uroczyste nabożeństwo, gdzie z gardeł całej populacji parafialnej wykrzyczeć radosne „Bóg się rodzi, Alleluja.”, przy czym właśnie w tym dniu, proboszcz z tacą wolno się przeciskał pomiędzy wiernymi w towarzystwie ministranta z workiem, który jednocześnie toruje księdzu drogę. Worek ów służy jako zsyp napełnionej tacy, bo akurat w tym radosnym dniu ludziska są jakby bardziej hojni. Proboszcz też jest bardziej uśmiechnięty, toteż z rozkoszą gładzi dziatwę po główkach ku zadowoleniu rodziców i zazdrości sąsiadów. Zaraz po świętach tenże dobrodziej i pasterz parafialnych dusz, wraz z asystą w postaci ministrantów, którzy kiedyś wyrosną na ministrów najczęściej w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, udaje się na żebraninę zwaną kolędą, a według niego wizytą duszpasterską. Nie zadowoli się on jajkami, czy podobnymi darami. Zbiera pieniądze, najlepiej w dużych nominałach. Zwykle dostaje datki w złotówkach ale też innej walucie. Znałem starszą parafiankę, która zbierała złotówki za sprzedawane jajka w skupie, by przed kolędą zamienić je na „dularki”, bowiem proboszcz wybiera się do Lourdes, czy tam Santiago de Compostela, aby u stóp Niepokalanej Dziewicy wyprosić dla mnie zdrowie, bom pokrzywiona przez reumatyzm, opowiadała mi miła staruszka w chwilach szczerości. Oczywiście często sąsiedzi prześcigali się w wysokości datków podczas rzeczonej kolędy. Dlatego czas kolędowania, to czas żniw, po których proboszcz zmienia samochód na lepszy rocznik i nowszy model, a często zrzuca sutannę, koloratkę i poświęcone gacie, by udać się na zasłużony urlop do Włoch, Hiszpanii czy południowej Francji. Tam łącząc spa z rozrywką, często cielesną, ładuje akumulatory zdrowotne do walki o dobro polskiej prawicy. Gdzieś przy okazji za grosze kupi obiecane badziewie dla hojnej parafianki i można oczekiwać następnych świąt albo parafialnego odpustu.
zbierali od ludzi przeróżne datki jak mięso, (bo ludzie na święta bili wieprzki), wędliny, jaja, ziemniaki, ziarno, pieniądze, a nawet snopy zboża. Z kolei święta Bożego Narodzenia, były nieco bardziej znośne, bowiem wiązały się zwykle z długo oczekiwanym mrozem i śniegiem, co umożliwiało harce na sankach i łyżwach, ale też niespodzianki znajdowane pod choinką, często w postaci nowej poświęconej książeczki do nabożeństwa. Z tych świąt zapewne nie cieszyły się nasze matki i babcie, które nie dosypiając starały się sprostać tradycji. Pitrasiły więc i wypiekały przeróżne smakołyki, by chociaż poprzez uśmiech wywołany łaskotkami podniebienia wprowadzić radość przy stole wigilijnym i w dniach samych świąt. Aby jednak oddać szacunek i cześć Nowonarodzonemu Dziecięciu, wszyscy, jak jeden mąż udawali się na uroczyste nabożeństwo, gdzie z gardeł całej populacji parafialnej wykrzyczeć radosne „Bóg się rodzi, Alleluja.”, przy czym właśnie w tym dniu, proboszcz z tacą wolno się przeciskał pomiędzy wiernymi w towarzystwie ministranta z workiem, który jednocześnie toruje księdzu drogę. Worek ów służy jako zsyp napełnionej tacy, bo akurat w tym radosnym dniu ludziska są jakby bardziej hojni. Proboszcz też jest bardziej uśmiechnięty, toteż z rozkoszą gładzi dziatwę po główkach ku zadowoleniu rodziców i zazdrości sąsiadów. Zaraz po świętach tenże dobrodziej i pasterz parafialnych dusz, wraz z asystą w postaci ministrantów, którzy kiedyś wyrosną na ministrów najczęściej w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, udaje się na żebraninę zwaną kolędą, a według niego wizytą duszpasterską. Nie zadowoli się on jajkami, czy podobnymi darami. Zbiera pieniądze, najlepiej w dużych nominałach. Zwykle dostaje datki w złotówkach ale też innej walucie. Znałem starszą parafiankę, która zbierała złotówki za sprzedawane jajka w skupie, by przed kolędą zamienić je na „dularki”, bowiem proboszcz wybiera się do Lourdes, czy tam Santiago de Compostela, aby u stóp Niepokalanej Dziewicy wyprosić dla mnie zdrowie, bom pokrzywiona przez reumatyzm, opowiadała mi miła staruszka w chwilach szczerości. Oczywiście często sąsiedzi prześcigali się w wysokości datków podczas rzeczonej kolędy. Dlatego czas kolędowania, to czas żniw, po których proboszcz zmienia samochód na lepszy rocznik i nowszy model, a często zrzuca sutannę, koloratkę i poświęcone gacie, by udać się na zasłużony urlop do Włoch, Hiszpanii czy południowej Francji. Tam łącząc spa z rozrywką, często cielesną, ładuje akumulatory zdrowotne do walki o dobro polskiej prawicy. Gdzieś przy okazji za grosze kupi obiecane badziewie dla hojnej parafianki i można oczekiwać następnych świąt albo parafialnego odpustu.
Osobiście jak wielu Polaków nie znoszę
świąt, podczas których do rodzinnego gniazda zjeżdżała się
cała rodzina. Te opłatki i inne poświęcone jajka, które służyły
za rekwizyty wzajemnej życzliwości były dla mnie wyłącznie
chwytem marketingowym. Przy stole zwykle królują sztuczne uśmiechy,
dyskusje polityczne raniące uczucia tych co inaczej mają w głowach
poukładane, albo kabotyńskie dowcipy moralnie uzależnione od
ilości wypitej gorzały. Po świętach rozjeżdżamy się do swych
domostw, zapominając często, że gdzieś tam mieszka ktoś bliski,
z którym kilka miesięcy temu się obcałowaliśmy składając sobie
najsłodsze życzenia. Tak to moi Rodacy, trudno się cieszyć ze
święta polskiej demokracji zarówno w aspekcie wyborów, jak i
zbliżających się za kwartał świąt Bożego Narodzenia, pierwej
upstrzonych tysiącem przeróżnych pajaców w czerwonych myckach z
pomponami. Głupi naród to kupi, jak powiadał spin doktor Kurski, a
potwierdzi w dniu Wielkanocnym pieśnią „Wesoły nam dziś
dzień nastał”, na który to jeszcze poczekamy do wiosny.
Fotki od góry:
1.Moje motto.
2.Oj, jeszcze nami porządzą.
3.Gałczyński moja milość.
4.Tu hartowala się "moja stal"
5.Moherowe marzenia wielu Polaków.
Ja też cholernie nie lubię świąt, no chyba tylko je znoszę bo mam wolne od roboty, ale te uroczystości, te przymilanki, te ploteczki, te spotkania,ta obłuda, a idżcie mi w diabły z nimi. Rekin z Poznania.
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z panem rekinem, oczywiście tylko częściowo, bo święta z prezentami są mi miłe, ale łażenie po nabożeństwach już nie.Lodzia
OdpowiedzUsuńOkazuje sie, ze wszystkie swięta, które pan ująl w poscie sa dobre i żniwne dla niewielu. Te okołowyborcze ustawiaja na cale zycie wybranych na posłow i senatorów, ktorzy rzeczywiscie zaraz po słowach tak mi dopomoż Bóg ida do kasy po pierwsze duże kwoty. Z kolei święta koscielne Bożego Narodzenia i Wielkanocy to obfite zniwa dla kleru ale tez marketów oraz wszelkiego rodzaju sklepikow z pierdółkami nadajacymi sie na prezenty dla dzieci.Vive la fete.Pozdrawiam Amadeo.
OdpowiedzUsuńMa pan moje zdanie, albo ja mam panskie.Święta są dla nierobów i fałszywych swiętoszków.Zarabiają ci drudzy tak jak mówi Amadeo.
OdpowiedzUsuńSpieszę się, bo lecę do kościółka, więc tylko powiem ze sie zgadzam z tym artykułem.Przeciętna Polka.
OdpowiedzUsuńSzczera ta przecietna Polka, ale prawdziwa, bo u nas jedno sie mówi a co innego robi. Ta Polka pójdzie do koscioła wysłucha ksiedza który namawia do głosowania na PIS, a nastepnie w drodze powrotnej spotka koleznke albo sąsiadkę której jest winna pare złotych i od razu bedzie popierac jej racje. Obłuda prosze społeczenstwa jest u nas przeolbrzymia.Znam takie Polki, nawet po sąsiedzku i w rodzinie. Milczek.
OdpowiedzUsuń