CZARNA POLEWKA JEST OK.
Pominąwszy
telewizyjne stacje nadające programy polityczne, przyrodnicze,
sportowe, czy też rozrywkowe, prawie na wszystkich pozostałych
można się natknąć na audycje promujące (demonstrujące) jakoweś
kucharskie, a powiedzmy szerzej kulinarne poczynania ludzi ubranych w
białe kitle i takowe czapki. Z całej Europy i świata. Pan Robert
Makłowicz, mądry kulinarny dziennikarz z polskiej telewizji,
lubiany za inteligencję, znajomość języków oraz historii
poszczególnych narodów robi na mnie, człowieku zaliczającym się
do smakoszy, najbardziej miłe wrażenie. Wrażenie pobudzające moje
kubki smakowe możliwie najintensywniej. Jego ciekawe demonstracje
przy garnkach i patelniach, upiększone przeróżnymi anegdotami i
ciekawostkami związanymi z miejscem pokazów, przywiązują mnie do
fotela przed telewizorem do ostatniego jego słowa i końcowych
napisów.
Inni telewizyjni kucharze nie robią na mnie większego
wrażenia, choćby to byli mistrzowie kuchni z samego Paryża, a tacy
też są. A dlaczego tak jest?. Ano dlatego, że ja absolutnie jestem
smakoszem wyłącznie starej polskiej kuchni, tej ponoć mało zdrowej. Z francuska cuisine polonais. Tej z terenów Polski
wschodniej (zabór rosyjski), południowej (zabór austriacki) i
centralno -zachodniej (zabór pruski). Kuchni każdej z tych „Polsk”
popróbowałem i każda odpowiada moim wysublimowanym smakom. I ta wschodnia
mięsno pierogowa, i ta zachodnia mięsno ziemniaczana i ta centralna
o pomieszanych już przepisach kulinarnych. Nie szaleję za owocami
morza. Nie szaleję za japońskim suszi (sushi), francuskimi
ślimakami, ani hiszpańskimi tapasami. Kilkanaście lat temu,
podczas podróży po Włoszech podano mi ogromny talerz z owocami
morza, na wierzchu którego leżał duży czerwony homar. Mimo, że
byłem głodny to z wielkim oporem coś tam spróbowałem. Dobrze że
byłem z synem, który poratował mnie, pierwej "załatwiwszy" swój
talerz. Także w oczach kelnera nie wypadłem najgorzej. Innym razem
na wyspie Krk w Chorwacji podano nam (byłem w towarzystwie
przyjaciół) na stół zupę z owoców morza, (krewetki),
wyglądającą jak rosołek z drobiu, gotowany co najmniej trzy
godziny na maleńkim ogniu. Była klarowna, przejrzysta jak Adriatyk otaczający
ową wyspę i oczywiście smaczna. Mimo wszystko to nie był rosołek
który warzy się u nas w domu, albo w domu mojego dzieciństwa na
Mazowszu.
Na naszym podwórku, w gospodarstwie składającym się z
sadu oraz kilku ha ziemi, zawsze biegał drób. Same kury trudno było
zliczyć, bo Mama brała wiosną z wylęgarni minimum 200 kurcząt,
były też kaczki, kilka gąsek a i indyk się znalazł. W takiej
menażerii z łatwością pożywił się lis, kuna i tchórz, ale
mimo to i dla nas właścicieli starczało. Pamiętam, że
najbardziej częstym posiłkiem obiadowym był drób w postaci
rosołków, pomidorówek, ale też czernin, przez niektórych zwana czarną polewką, którą uwielbiałem. Na
inne wymyślne posiłki z drobiu nie było po prostu czasu.
Oczywiście rodzice chowali ponadto świnki i krówki, no bo jak to
żyć bez schabowego, golonki, oraz szklanki mleka prosto od krasuli.
W stajni zawsze stał porządny koń. Porządny w sensie bardzo
zdrowy umięśniony, który nam służył nie tylko do przejażdżki
na oklep, ale przede wszystkim do prac polowych, oraz przewozu owoców
na rynki. Oczywiście do czasu gdy w garażu nie pojawił się
samochód oraz traktor, ale mimo tego Ojciec jeszcze długo trzymał
swojego gniadosza, chociażby po to by się nacieszyć jego
towarzystwem. Także z urozmaiceniem polskiej kuchni w zasadzie
spotkałem się dopiero od lat licealnych gdy zamieszkiwałem na
stancjach, a potem gdy już sam założyłem rodzinę i
zamieszkiwałem w kilku stronach naszego kraju. A to w Wielkopolsce,
a to na Pomorzu, oraz na Podlasiu. Dzisiaj wraz z Małżonką, która
jest bez wątpienia artystką kulinarną, obdarzoną niebywałym
wyczuciem smaku (nie tylko ust), na emeryturze przywołujemy owe
dawne wspomnienia poprzez pitraszenie tego na co nabieramy
najprawdziwszej ochoty.
Prawda, że nie jesteśmy alfą i omegą, bo
pamięć już nie taka, ale od czego jest internet, na który można
coraz bardziej liczyć, bowiem jego zapisy są uzupełniane. Zakończę
wobec tego ten post słowem, smacznego. Obyśmy zdrowi byli.
Obrazki od góry:
1.Pieczone kurcze
2.Rosołek z wołowiny
3.Polskie gołąbki
4.Pasztet z zająca
Obrazki od góry:
1.Pieczone kurcze
2.Rosołek z wołowiny
3.Polskie gołąbki
4.Pasztet z zająca
Zupa z kaczej krwi, ale tez z krwi innych ptaków (już gorsza w smaku) to danie które podawano w dawnej Polsce kawalerowi, który przychodził w konkury do córki, a który był źle widziany. Dzisiaj się mówi po prostu żegnaj albo spieprzaj gościu. (Po LK, spieprzaj dziadu). Córka nie dla ciebie łachmyto. Szkoda kaczki. A tak na poważnie to ja też lubię podobne posiłki i nie przepadam za kuchnią włoską albo francuską. Pozdrawiam. Amadeo.
OdpowiedzUsuńJa jako wschodniak białostocki zawsze lubiłem ruskie bliny. To danie polskiej szlachty zamieszkałej na terenach dzisiaj nam zabranych. Czernina też owszem, ale nie przepadam a dodatkowo trzeba umieć ją dobrze ugotować. Co tam dużo gadać. Nie ma jak dziczyzna. Aleksy
OdpowiedzUsuńPrzydał by się post poświęcony kuchni plebanijnej. Co te pasibrzuchy jedzą i czym popijają. Szczególnie w kuriach biskupich. Już widzę ten przepych na stołach. Te kuropatwy, te przepiórki, te szynki parmeńskie, te alkohole wykwintne po kilkaset złotych butelka. Warto by do nich zajrzeć przez dziurkę od klucza.
OdpowiedzUsuńWszyscy chyba znamy powiedzenia "Smakuje jak u mamy" czy "Czym skorupka za mlodu nasiaknie..." Tak wlasnie mamy z preferencja kulinarna. Zawsze, obojetnie w jakim kraju sie urodzimy, bedziemy wracac do kuchni rodzinnej. To, ze jakos ludzie nie tesknia do kuchni innych krajow, ma tez wedlug mnie aspekt kulturowy. Wiele ludzi bedzie sie zaklinalo, ze nigdy by nie wzieli do ust slimaka, "Bo paskudztwo",dopoki nie wiedza, co jedza.
OdpowiedzUsuńJa osobiscie juz z natury jestem ciekawa i w sumie probuje wszystko. Czasami potrzeba mi dwoch czy trzech podejsc, ale probuje, bo tylko wtedy moge powiedziec, czy mi smakuje czy nie.
Wszedzie gdzie jestem, zawsze sklaniam sie do kuchni regionalnej. Bedac np. na Mazurach wszyscy zamawiali schabowego - ja musialam kartacza czy kiszke kartoflana. Trzeba sie tylko otworzyc na cos nowego. Takie maale cwiczenie na przelamanie bariery zakodowynych smakow dla naszych kubkow smakowych. :)))
Prosze mi wierzyc, kazda kuchnia ma w sobie swoiste skarby - i ta wloska i francuska, polska, czeska, chinska, niemiecka czy kreolska.
Nie darmo w dawnej polskiej kuchni znajdowaly sie slimaki, owoce morza i inne specjaly, ktore dzisiaj uchodza za "beeee".
Nawet protoplasta bigosu nie posiadal w swoim skladzie ani miligrama kapusty. Czy dzisiaj moglby ktos to sobie wyobrazic? Ja osobiscie nie, ale fakt pozostaje faktem.
Lecz tak, jak Pan pisze - obysmy zdrowi byli.
Pozdrawiam
J.
@J. Wzbudzila mi Pani wyciek slinki na tą kiszkę kartoflaną nadziewaną dodatkowo skwarkami z boczku.Zawsze ją zamawiam u kelnera gdy wojażuję po Mazurach oraz gdzies po Polsce przygranicznej. Dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń@Autor
OdpowiedzUsuńKiszka bez skwareczek to jak piwo bez piany badz seks bez ekstazy. :)))
J.
Czytam podczas marnej kolacji a pan o takich dobrych, smacznych rzeczach, no nie.
OdpowiedzUsuńZ czarnych polewek lubię tylko piwo irlanckie o które jest bardzo trudno.Nie słyszałam o czarninie a poza tym wszystko lubię bardzo.Maryśka zza Uralu.
OdpowiedzUsuń