MELANCHOLIA Z NUTKĄ OPTYMIZMU





Luty. Chyba jeszcze nie przedwiośnie, ale na pewno już przedsionek. Kalendarzowo jeszcze zima. Ale co to za zima bez odrobiny śniegu, zima wręcz wirtualna. Prawdziwe zimy bywały za naszej wczesnej młodości, gdy z domu do drewutni szło się tunelem wykopanym w śniegu na wysokość chłopa. Tymczasem słoneczko rozsiewa promyki zwiastujące nadzieję tym, którzy oczekują prawdziwego przedwiośnia, podobnie jak literacki Cezary Baryka szklanych domów. Nie jest to słoneczko z intensywnie nasyconymi promieniami. Wydawałoby się, że wstydliwie, a w każdym razie nieco skrępowanie, próbuje szukać u ludzi zrozumienia, że nie z jego winy na kilka miesięcy oddaliło się od nich. W końcu nie ma za co przepraszać. Musi odpocząć, bowiem intensywnie przez większość roku rozleniwiało miliony powalających się na plażach, zachęcało kwiaty do rozchylania kielichów ku radości właścicieli ogródków, pobudzało zasiewy do wegetacji, przyspieszało dojrzewanie owoców i winorośli. Tymczasem jest luty. Spoglądam przez okno i widzę ludzi ubranych niestety w zimowe ciuchy, mimo słoneczka zawieszonego stosunkowo jeszcze dość nisko na firmamencie. Aliści luty to nie jest jeszcze najgorszy czas w kalendarzu, chociaż już oczekujemy na pierwszy świergot ptaszków, tych co to wracają z krajów cieplejszych niżeli Polska, ale też tych, co to jakimś, im tylko wiadomym sposobem udało się przetrwać mroźną zimę nad Wisłą, często dzięki pomocy człowieka (karmniki wypełniane ziarnem, szpyrki słoniny podwieszane na drzewach, ulubiony pokarm sikoreczek). Dla mnie, ale zapewne nie tylko, jednak najgorszym miesiącem jest listopad. Zimno, plucha, walające się zbutwiałe liście, przykrywające resztki co jaśniejszych placyków, a także cmentarnych grobów, tych co to rodziny wysprzątały na Święto Zmarłych. Chodząc po cmentarzach (szczególnie starych), co jest moją ulubioną czynnością, z powodu zamiłowania do historii, zauważam, że tabliczki nagrobne pokazują, że najbardziej śmiercią ludzi obdarzał listopad. Nie lubię go, podobnie, jak moja ukochana wrażliwa i krucha Połówka, cywilnie tytułowana Małżonką. Dzisiaj stan zdrowotny nie pozwala mi na wojaże, ale gdy tylko uda się przezwyciężyć chorobę, w każdy listopad udamy się choćby w polskie góry. To czas gdy poza odgłosami jesiennych ptaków i szumem jodeł nie uświadczysz przewalających się w tą i z powrotem tłumów turystów. Co prawda dolinami Kościeliską i Strążyską spacerowaliśmy w kwietniu. Słoneczko słało złote promienie przez jeszcze drobniutkie liście buków, a biegnący opodal strumyk górski olśniewał niemal włoskim lazurem. Milutko. Ot tak mi się zebrało na wspomnienia. Listopad, ten listopad melancholijny, który nie bez kozery Mickiewicz wykorzystał bodaj we wszystkich częściach „Dziadów”, gdy los się do nas uśmiechnie, wykorzystamy na dalsze górskie (ale przyziemne) wędrówki, tam gdzie osobiście byłem i skąd wracałem oczarowany.
 


Musimy dowlec się do Doliny Pięciu Stawów, gdzie bodajże na polanach najszybciej pokazują się światu krokusy, fiołki i szarotki. Zapewne nie wybiorę się już po raz drugi piechotą na Kasprowy Wierch, bowiem szczególnie ostatni odcinek jest przynajmniej dzisiaj przeze mnie, nie do pokonania. Co innego moja przyboczna „kozica”, ale przecież nie odważy się beze mnie na solowe rajdy, chociaż podczas ostatniej wyprawy w Tatry, gdy zbyt się zmęczyłem nie darowała sobie i pofrunęła dalej, zostawiając mnie za obopólną zgodą na przydrożnej prowizorycznej ławeczce. Mam nadzieję, że pochodzimy więc jeszcze np. Doliną Chochołowską, ewentualnie wyprawimy się, przynajmniej częściowo piechotką do Morskiego Oka, bo przecież nie ma nic bardziej romantycznego niżeli włóczenie się z kimś bliskim, kochanym ścieżkami górskimi, przy których można spotkać przydrożne maleńkie kościółki, wręcz kapliczki, przy których prosty naród góralski znajdował upragnione ukojenie. Żałuję, że skończył się czas, gdy bez większego wysiłku łaziłem po Czerwonych Wierchach, do Doliny Pięciu Stawów, czy też na Zawrat. Dzisiaj tylko ten czas można powspominać przy kawce i kropli dobrego winka. A wspomnienia budzą się właśnie teraz, już w lutym, gdy słoneczko jakby prowokuje i generuje ochotę na dalsze wyprawy... tylko to zdrowie. Cóż, pożyjemy, zobaczymy, jak powiadali ... starożytni Rosjanie.


Foto: kwiaty Tatr polskich i słowackich.

Komentarze

  1. Niepojęte, jakże mimo choroby która pan torunczyk opisywał w kolejnych postach, potrafi dzisiaj także z miłą nutka i rzeczywiście nostalgią opisywać rzeczy byłe i marzyc o tym co może nastapic. Warunkiem sine qwa non jest zdrówko. Tego panu zyczymy z całego serca, bo czytamy wszystko co wychodzi spod pańskich palców na klawiaturze. Serdecznie pozdrawiamy. Lodzia z rodzinką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładnie i tak serdecznie.Pozdrawiam.Giga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Torunczyku,
    z przyjemnoscia przeczytalam te notke. Az mi sie normalnie nastroj udzielil i chcialoby sie laknac wiecej tego typu tekstow. W gory pewnie nie pojade, ale nad Baltyk? Dlaczego nie?
    Nie nalezy zalowac niczego, bo gdy sie wyjdzie poznym wieczorem przed dom stwierdzi sie fakt, iz nie ma tak ciemnej nocy, zeby nie dojrzec ani jednej gwiazdy. Zawsze sie znajdzie chociaz jedna godna zauwazenia i zachwytu. Wiec sadze, ze nawet gdyby to zdrowie nie bylo takie, jak 30 lat temu, to siedzac gdzies na laweczce na tle masywnych Tatr,dojrzy Pan szczegoly przynoszace radosc. Prosze mi wierzyc, sa kwiaty, ktore potrafia kwitnac rowniez w listopadzie. :)
    Dziekuje serdecznie za ten wpis.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja dziękuję wszystkim Państwu za ciepły odbiór tekstu. Też pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też lubię chodzic po cmentarzach, szczególnie starych, natomiast nienawidzę pogrzebów. Podobnie ma mój ojciec. A post mi się podoba.Ale co ma się nie podbać jak w tekscie obok kwiatów górskich występuje panska osobista kozica. Pozdrawiam pana i przyboczną kozicę.Axel/rose.

    OdpowiedzUsuń
  6. Żeby wejść na Kasprowy nie trzeba się tak mocno męczyc. Z Kuźnic piechotką jakieś 2 godzinki z tym ze ostatni odcinek jest nie lada trudny. Moja dziewczyna nie wlazla mimo że miala dobre buty.Musiałem ją nieść. Tyle że mi wynagrodziła wieczorem. To tez moja kozica, taka więcej powolna. Gzik

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE