OD NAŁĘCZOWA DO KAZIMIERZA
Może
dla wielu to będzie zbyt trudne do przełknięcia podczas lektury,
ale muszę się wyspowiadać z mojej (wspólnie z Małżonką)
wyprawy na ziemie po której od dawna stąpali nasi pozytywiści, a
dzisiaj właśnie tam wielu polskich artystów malarzy, reżyserów,
aktorów i całej plejady ludzi polskiej kultury za zaszczyt
poczytuje sobie właśnie tam być, podobnie jak muzułmanie w Mekce
czy Medynie. Bo Nałęczów to miasto ogród, miasto Prusa i
Żeromskiego. Pisarz, chociaż Warszawiak urodzony w Hrubieszowie,
upodobał sobie nałęczowskie uliczki biegnące na przemian w górę
i w dół, żydowskie budownictwo, oraz stary rozłożysty
drzewostan, gdzie specyficzny mikroklimat rodzi zjonizowane
powietrze. Nałęczów to perła naszej ziemi, pisał autor
Emancypantek i Faraona. Powiadają, że człowiek wyjeżdża stamtąd
lepszym.
Dziś
Nałęczów to miasteczko zamieszkałe zaledwie przez ok. 5000
stałych mieszkańców, ale obiekty sanatoryjne przysparzają miastu
dalszych 10000. Zresztą nie tylko sanatoria,
bo właśnie ten klimat
pozwala dochodzić do zdrowia dotkniętym przeróżnymi schorzeniami,
szczególnie zaś sercowcom. Może też dlatego na każdym prawie
kroku można spotkać sprzedawców miodu pszczelego, jakże
zdrowotnego produktu pożytecznych owadów. W tym oto miasteczku
próbowali podleczyć swoje wątłe zdrowie nie tylko Bolesław Prus,
którego ślady znajdujemy na każdym dosłownie kroku. Bywali tu też
Stefan Żeromski, Henryk Sienkiewicz, Zofia Nałkowska, Stanisław
Witkiewicz i wielu innych parających się m.in. piórem. Autor
„Lalki” i „Placówki” przez dziesięć lat od roku 1900
zamieszkiwał w pensjonacie EWELINA, do którego dzisiaj chociażby
na filiżankę dobrej kawy lgną ludzie kultury, w tym sztuki
pisarskiej. Obok wielu znakomitości, prawie na stałe można tam
spotkać m.in. panią Marię Szyszkowską, prawnika, filozofa i
pisarkę. Jak powiedziałem, Bolesław Prus, dzięki pobytowi w
Nałęczowie, zapewnił temu miasteczku swoisty, unikatowy klimat.
Jest tam urzekający park zdrojowy, wiele cichych,
kameralnych
kawiarenek, ale też restauracji na wysokim poziomie. Wszystkie one
szczycą się panem Bolesławem Głowackim (Prusem) prezentując Jego
popiersia lub okolicznościowe portrety. A przecież wiemy, że Prus
pomieszkiwał m.in. też w Warszawie, Milanówku, Lublinie, Puławach,
a nawet u swojego brata w Siedlcach. Pochowany na Powązkach, a na
płycie nagrobnej można przeczytać sentencje „serce serc”, bo
Prus był bardzo wrażliwy na ludzką krzywdę, przeto polska bieda
rysowała się w wielu Jego powieściach. Ciekawostką jest nazwa
miasteczka, która wzięła się od nazwiska właściciela ziem,
Stanisława Małachowskiego, herbu Nałęcz. Było to w roku 1772, a
więc w roku pierwszego rozbioru Polski. Wcześniej współczesny Nałęczów nazywał się Bochotnicą.
Jako,
że do Kazimierza Dolnego z Nałęczowa jest żabi skok, była okazja
by odwiedzić miejscowość do którego lgnie cała polska bohema,
tym bardziej, że w galerii sztuki współczesnej „Dom Michalaków”,
po raz bodajże trzeci miała swój wernisaż znana toruńska
malarka, absolwentka wydziału sztuk pięknych UMK, nasza
przyjaciółka Maria
Szurmiej. Z zaproszenia więc skorzystaliśmy i
bardzo z tego powodu jesteśmy szczęśliwi, bo obok wyrażonego
podziwu dla nowych dzieł rodzących się spod Jej pędzla, miło
było spotkać po dłuższym okresie przyjaciół i koleżeństwo.
Maria
uprawia
malarstwo sztalugowe, malarstwo na tkaninach (odzież), małe formy
na papierze w technikach mieszanych, projektuje znaki graficzne,
okładki płyt muzycznych, proporce, sztandary. Jest członkinią
Związku Polskich Artystów Plastyków (ZPAP). Jej prace były
wystawiane w wielu galeriach w kraju i zagranicą. Ponadto obrazy
naszej Marii zdobią prywatne domy w Niemczech, Norwegii i USA. Jeden
z nich od lat zaszczyca moje mieszkanie. Ta
wystawa była poświęcona zmarłemu przed trzema laty mecenasowi Jej
twórczości Andrzejowi Ściepuro. Andrzej to wieloletni dyrektor
muzeów toruńskich. Osobiście wspominam Go jako mądrego, bardzo
inteligentnego i do tego przyjacielskiego kompana.
Była
to dość krótka wyprawa, ale jakże budująca nasze wnętrza.
Spokojny prawie zawsze Nałęczów i dla odmiany zaludniony „po
brzegi” Kazimierz Dolny. Na szczęście na
każdym kroku można się natknąć na inne zaproszenia, na przeróżne wystawy i występy twórców nie tylko zawodowych, ale też tych spod polskiej strzechy, po prostu wszelakiej „cepelii”. Znudzonych z kolei kuszą niezliczone kawiarnie, restauracje i puby. Z jakże miłymi wrażeniami wróciliśmy do „bazy” w Nałęczowie. Jedno jest pewne, że lata nie udało nam się zatrzymać. Pada ... za to będzie urodzaj grzybków.
każdym kroku można się natknąć na inne zaproszenia, na przeróżne wystawy i występy twórców nie tylko zawodowych, ale też tych spod polskiej strzechy, po prostu wszelakiej „cepelii”. Znudzonych z kolei kuszą niezliczone kawiarnie, restauracje i puby. Z jakże miłymi wrażeniami wróciliśmy do „bazy” w Nałęczowie. Jedno jest pewne, że lata nie udało nam się zatrzymać. Pada ... za to będzie urodzaj grzybków.
Fotki od góry:
1. Pensjonat EWELINA, miejsce pracy Prusa 1900-1910
2.Jeden z budynków sanatoryjnych
3.Domek Żeromskiego
4.Obraz pt. PLUSK i jego autorka
5.Stado metalowych kaczek.
5.Stado metalowych kaczek.
Miasteczko aniołów. Tak o Nałęczowie pisała Ewa Szelburg Zarembina – pisarka związana z tym miejscem. Nałęczów to uzdrowiskowe miasteczko na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego położone na trasie prowadzącej do Lublina i ja się z tym zgadzam.Pozdrawiam. Amadeo
OdpowiedzUsuńO Kazimierzu chyba napisano juz wszystko.Piekny zakątek kraju, moze właśnie dlatego ze było to miasteczko absolutnie zydowskie.Dzisiaj naród tamtejszy nienawidzi Żydów i nie moze zrozumiec że zawdziecza swój dobry los włśnie im.Polskie piekiełko.Dobrze że chociaz artysci sobie upodobali ten zakątek dla siebie.Ładnie to pan ujął bo oba miasteczka ą sobie warte.Lodzia.
OdpowiedzUsuńNie znam tej artystki ani jej dzieł.A może szkoda .Axel/rose
OdpowiedzUsuńBrawo Maria. Twój sąsiad.
OdpowiedzUsuńMiła wycieczka połączona z obcowaniem z kulturą.Nigdy nie byłam w tamtejszym sanatorium, a szkoda. Może jeszcze sie wybiore jak mi NFZ przydzieli skierowanie.Pozdrawiam ,Terenia, cierpiąca na migotanie komór sercowych.
OdpowiedzUsuńA nie lepiej było jechać do Ciechocinka. Tam przynajmniej jest wesoło i romantycznie. Baby same włażą do łóżek, ale pan toruńczyk był z żona to o czym tu mowa. Zgryz.
OdpowiedzUsuńTe kaczuszki to na cześć Jarosława, czy tez jest to obiekt sanatoryjny dla członków PIS?.Tylko pytam z ciekawosci.
OdpowiedzUsuń