ZANIM SIĘ URODZIŁEM (BEZ CIENIA IRONII)

Będąc już człowiekiem bardzo, ale to bardzo dorosłym, a nawet jeszcze bardziej, poddaje się przeróżnym rozmyślaniom, szczególnie, gdy po doskonale przespanej nocy próbuję sobie odtworzyć kolejne sny. Powracam do lat, gdy z ciekawością wysłuchiwałem odpowiedzi na moje pytania stawiane rodzicom, ale i dziadkom. A dziadków praktycznie miałem tylko dwoje, bowiem rodzice mojego ojca pomarli jeszcze przed wojną na początku lat trzydziestych. Dlatego nie mogłem, jak w przypadku milczenia matki, zweryfikować szczątkowych opowiadań ojca . Ojciec wraz z rodzeństwem, osierocony już jako chłopak kilkunastoletni pełnił obowiązki gospodarza na kilkunastu hektarach ziemi, częściowo obsadzonych drzewami owocowymi dość dobrych odmian jak na owe czasy. Mimo prac gospodarczych wykonywanych z pomocą rodzeństwa był uczniem średniej szkoły rolniczej w Gołotczyźnie. Tam na trzecim roku nauki poznał, a właściwie zaprzyjaźnił się z ładną koleżanką szkolną Marysią P., pochodzącą z sąsiedniej wsi. Jak to często bywa, przyjaźń przerodziła się w miłość, także oboje poprzysięgli sobie małżeństwo z chwilą opuszczenia murów szkolnych, czyli w roku 1939.
Marysia pochodziła z domu dość wysoce szanowanego, jako że jej matka, a moja babcia Aleksandra Franciszka miała korzenie szlacheckie, którymi się zresztą wcale nie chełpiła. Owszem, była w miarę możliwości ( jak to na wsi mazowieckiej) dystyngowana, widać było u babuni najlepsze maniery, które zwyczajnie kontrastowały i właściwie mało pasowały do otoczenia sąsiedzkiego. Opowiadała chętnie o swoim panieństwie, o latach, gdy po nią w soboty przyjeżdżali na koniach młodzi oficerowie carscy w lśniących butach z cholewkami, by za pozwoleniem jej rodziców zabrać ją na bale dworskie. Dziadek mój, Józef P., w bliżej mi nie znanych czasach przywędrował z terenów bodajże okołolitewskich, by tu na Mazowszu nabyć, czy też wygrać w karty wielohektarowe, w zasadzie mało urodzajne gospodarstwo wraz z dość dużym lasem. Choć nie szlachcic, to jednak spodobał się Aleksandrze Franciszce na tyle, że wkrótce popełnili  mezalians. Był bardzo przystojny i miał duże wąsiska dokładnie podgolone i wypielęgnowane henną, co zresztą dodawało mu splendoru męskości. W tym oto małżeństwie urodziło się kilkoro dzieci, w tym dwie dziewczynki. Wspomniana Marysia oraz młodsza Józia. Rodzina była bardzo religijna, co zaowocowało w przyszłości, że najmłodszy z trzech synów imieniem Tadeusz został księdzem. Ale wróćmy do roku 1939. W nagrodę za dobrze ukończoną szkołę panna Marysia wraz z koleżankami wybrała się w góry do Zakopanego. Tam się bardzo przeziębiła, jako że wycieczka trafiła na fatalną


pogodę. Skutek to zapalenie płuc i ciężka choroba. Wojna która miała wybuchnąć na dniach przyspieszała plany. Mój ojciec Zygmunt już szykował dom i mościł łoże małżeńskie, gdy tymczasem owa choroba (nie było wtedy antybiotyków) przykuła chorą na stałe do łóżka. Ślub stanął więc pod znakiem zapytania, tymczasem gospodarka niedoszłego pana młodego potrzebowała gospodyni, tym bardziej, że z chwilą wybuchu wojny Niemcy, zaanektowali większość naszego domu dla potrzeb Wermachtu, zostawiając do dyspozycji gospodarzy jedynie dwa pokoje z kuchnią. Z tego powodu całe rodzeństwo Zygmunta rozjechało się do różnych pociotek. Zygmunta też nie było. Na rowerze wyjechał wraz z innymi sąsiadami na Wschód, by uniknąć aresztowania, po tym, gdy szkopy rozstrzelali w sąsiedniej wsi kilku Polaków. Dojechali bodajże do Tarnopola. Gdy nastąpił atak wojsk radzieckich na Polskę, porzucili rowery i nocami przedzierając się polami i lasami, chroniąc się też przed bandami ukraińskimi, w ciągu trzech tygodni wrócili do swych domów, powiadając Niemcom że wracają z demobilu. Tymczasem choroba Marysi postępowała w powolnym tempie, ale na tyle, że dziewczyna, chociaż zakochana w swoim chłopaku, poprosiła o podanie jej nożyczek, którymi obcięła swój długi piękny warkocz, a wręczając go swojej mamie powiedziała: Ja niedługo umrę, a ty mamo zachowaj go na pamiątkę, bo w trumnie mi nie będzie potrzebny. Zygmunt niech poślubi moja siostrę Józię. Niestety o cztery lata młodsza Józefka w żadnym wypadku nie myślała o żadnym chłopaku, a tym bardziej małżeństwie. Stroskany Zygmunt, któremu z kolei obiecano rękę młodszej niespełna szesnastoletniej siostry nadal często odwiedzał ten dom. Ponieważ babcia widziała absolutną konieczność wydania Józi za mąż, po to, by tak eleganckie gospodarstwo z ogrodem nie wpadło w inne ręce, przeto przeróżnymi metodami zmuszała Józię do zgody na zamążpójście. W końcu na upartość Józefki babcia znalazła sposób. Ponieważ dziewczyna była wychowywana w atmosferze fundamentalizmu katolickiego, przeto bała się ciemności i duchów. Babcia o tym wiedziała, dlatego zamknęła ją na noc w ciemnej komórce przystajennej aby skruszała w swoim
postanowieniu. Oczywiście spłakana i roztrzęsiona z samego rana wyraziła zgodę na zamążpójście. Bardzo cichy "okupacyjny" ślub odbył się w listopadzie 1939 roku. W sierpniu roku 1940 urodziłem się ja, jako pierworodny. Byłem ponoć tak słabiutki i nie rokujący dalszego życia, że rodzice musieli mnie sami ochrzcić zwykłą wodą, po to, by zabezpieczyć mi furtkę do nieba. Oseskiem zaopiekowała się babcia i chora Marysia, bo swoim płaczem przeszkadzałem niemieckim "gościom". Wyrosłem jednak na chłopa o dość dobrej prezencji (przechwałka), a do nieba nie spieszno mi nadal. Ciocia zmarła w 1942 roku. Pochowana w Łopacinie w grobie rodzinnym.

Zawsze byłem dumny, że mam tak młodą i jednocześnie ładną czarnowłosą jak tatarka matkę. Dodam, że po śmierci Marysi, mojej ciotki, zabrano mnie do domu.
Cały ten epizod z uwięzieniem szesnastoletniej Józi był trzymany zasadniczo w tajemnicy, chociaż przecieki były, chociażby ze strony brata Józi, czyli mojego wujka, któremu pomagałem w wakacje przy żniwach i miodobraniu. Mama nie chciała o tym rozmawiać, dziadek, który stosunkowo wcześnie zmarł na wylew, a z którym miałem bardzo dobre stosunki także. Dopiero mój ojciec dosłownie na kilka dni przed swoją śmiercią, podczas moich odwiedzin, opowiedział mi szczegóły tych wydarzeń sprzed 66 lat..

Wszyscy wymienieni z imienia w tej opowieści już od lat nie żyją. Pamięć o Nich zachowam na zawsze, zaś pojutrze wyruszamy z małżonką w podróż, by odwiedzić Ich groby.

Fotki od góry:
1.Średnia szkoła rolnicza dzisiaj.
2.Założyciele szkoły.
3.Wybuch wojny-Gdańsk.

Komentarze

  1. Takie historie zdazaja sie równiez w literaturze, kiedy kawaler ze wzgledu na tragedię dostaje siostrę zamiast pierwotnej ukochanej.W tym przypadku akurat nastapiło zmuszenie do małżenstwa. Młodzi po jakims czasie mimo braku sympatii sie pokochują i mają dzieci, czego przykładem jest sam autor.Gratuluję odwagi na opowieść, jest bardzo ładna. Pozdrawiam.Amadeo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tylko nadzieje, ze zmuszeni do malzenstwa mlodzi naprawde sie pokochali, jak twierdzi pan Amadeo.
    W przeciwnym wypadku doskonale rozumiem milczenie w rodzinie.
    W sumie jakby kolejny przyklad, ze katolicyzm wcale tak bardzo nie rozni sie od islamu. Moze dlatego sie tak zwalczaja?

    Pozdrawiam i dziekuje czastke interesujacej historii rodzinnej.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochali sie oj kochali ... i modlili, a takze dbali o dobro Koscioła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie autorze Torunczyku.Historia opisana przez pana a dotyczaca pana rodziców jest dość czesto spotykana. Podobna wydarzyła sie w mojej rodzinie, a konkretnie mnie osobiście.Mój brat planował slub z dziewczyną na Wielkanoc. Wszystko było przygotowane na tip top.Gdy jechał do Urzedu Gminy dowieżć potrzebne dokumenty do udzielenia slubu i zaklepania daty zawarcia zwiazku małżeńskiego cywilnego, zdarzyl sie tragiczny wypadek. Zderzył sie on z tirem a w wyniku tego poniósł smierc na miejscu.Ponieważ narzeczona była już w ciąży, ja osobiście zdecydowałem sie na slub i zabezpieczenie ojcostwa, czyli brat za brata.Dzisiaj oboje sie kochamy, mamy wspaniałą córeczke Janeczkę, której dalismy imię po ojcu biologicznym. Także, gdy przeczytalismy z żoną ten panski post to jakby w nas drgnęły serca. Serdecznie pozdrawiamy.Janusz z Kujaw.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne jeżeli prawdziwe.AaaA

    OdpowiedzUsuń
  6. Obyczaje, jak to przed wojną. Liczy sie skutek, a w końcu pańska mama mogła trafic gorzej. Takie czasy.AA

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobre.Poxdrawaim.Kopec.

    OdpowiedzUsuń
  8. A co tu jest dobrego, panie Kopec?.Takie rzeczy w samej rzeczy sie zdarzaja w rodzinach. Axel/rose.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE