POGADUSZKI PRZY GUINNESSIE



Opowiadanko siódme
Historyjka, prawdziwa jak wszystkie dotychczas opisane na moim blogu, chociaż mało jest związana z tytularnymi „Opowiastkami przy kuflu”, ale z piwem i owszem. Tego dnia, jak mi tygodniowy emerycki plan nakazywał, udałem się w miejsce oddalone nieco od cyklicznie odwiedzanych pubów. Przygnała mnie tu oto taka okoliczność, że musiałem się pokazać z powodów nazwijmy to socjalnych w moim byłym zakładzie pracy, a skoro proszą, to idę, a co?, mam swój honor.
Warto było. Obok mnie urlopowany kolega z tej samej półki, czyli roku. Dywagujemy obaj co robić z tak pięknie rozpoczętym dniem, gdzie się zahaczyć, kogo zaszczycić naszą obecnością, bo w gruncie rzeczy co mi zostało, biednemu polskiemu okradanemu przez kolejne rządy lewicowe i prawicowe nieszczęśnikowi, losowo zmuszonemu do okazywania czci listonoszom. Idziemy Tadziu na guinnessa?, zagadnąłem.
Pewno że idziemy, nie jest przecież znowu tak późno, dziesiąta przed południem. Zahaczyliśmy się w „Pod bażantem”, jedynym pubie w okolicy, w którym z beczki rozlewano ten irlandzki napój. Kelnerka zjawiła się natychmiast po eksplozji naszych uśmiechów, skierowanych raczej do tryskającego białą pianką nalewaka. Uwerturę towarzyskiego posiedzenia stanowiły lampki whisky.
Jesteś tu częstym gościem Tadziu?
Raczej tak, bo mi po drodze. Ta codzienna marszruta mocno uszczupla mój portfel, bo akurat to piwko nie należy do najtańszych, ale co mam sobie żałować. Wnuków nie mam, a w końcu ile jeszcze człowiek pożyje pod rządami kaczego duetu, w okowach prokuratora Ziobry?.
No to już trochę wydeptałeś swoją ścieżkę, bo o ile się nie mylę, to od co najmniej trzech lat powinieneś kwitować comiesięczne zusowskie wspomożenie zwane dowcipnie emeryturą.
Masz rację, na emeryturę mógłbym przejść już trzy lata temu, ale wiesz jak to jest na tym świecie. Nikt mnie na nią nie wyganiał, być może dlatego, że elektromonterów wysokich napięć zawsze im brakowało, chociażby w momentach powodowanych strat podczas wichur, śnieżyc czy też innych boskich dowcipów. Mam zaliczone kolejne egzaminy kwalifikacyjne, a poza tym boję się emerytury i to niekoniecznie ze względu na niższy standard życia, ale jest coś dla mnie bardziej strasznego.
A co Tadziu?, teściowa, żona z wałkiem w ręku, czy jeszcze coś potworniejszego?.
-Nie, teściową pochowałem już ponad dziesięć lat temu, żona w zasadzie nie wtrąca mi się do niczego, a dzieci daleko poza domem.
No więc o co chodzi?.
Boję się śmierci. Wierz mi, jak ja się boje własnej śmierci, a tym bardziej, iż mówi się, że na emeryturze ludzie umierają.
Tadziku mój, a kiedy mają umierać?. W szkole, w pracy, na wczasach, w delegacji, no kiedy i gdzie?, przecież tylko na emeryturze i niech tak pozostanie wyłącznie!.
Nie wiesz o co mi chodzi, mruknął. Widzisz, ja się boję śmierci jako takiej. Boję się cierpienia, boję się niedołęstwa, boję się tego pioruńskiego piórnika, który skręcą śrubami i wrzucą do zalanego wodą doła.
Dlaczego do zalanego wodą?, pytam, bo przez moment pomyślałem, że Tadziu należy do jakoweś sekty praktykującej mokre dyngusowe grzebanie zmarłych.
A bo widzisz, odparł po namyśle. W mojej rodzinie wszystkie pogrzeby, a było ich wiele, a to rodzice, a to teściowie, a to starsze rodzeństwo, odbywały się w strugach deszczu i zanim trumny zmarłych łapiduchy opuścili do grobu, były one pełne brudnej wody. Nie wiem, to chyba jakieś fatum, jakieś okropne przeznaczenie.
Nie sądzę, odrzekłem po łyku ciemnej ambrozji. Zwykły zbieg okoliczności, ot wszyscy w rodzinie trafiacie na ten pioruński niż, który być może ma inne przesłanie, nie wiem. Może wskazuje, że winniście się wszyscy skremować, skoro jesteście tak uczuleni na wilgoć, a i może dokucza wam rodzinny reumatyzm. A odnośnie cierpienia, to skoro znaleźliśmy się w Unii Europejskiej, to wprowadzą nam (daj Boże) standardy europejskiego opuszczania tegoż padołu bez cierpień, czyli eutanazję na żądanie. Poczekaj trochę.
To znaczy co?, mam dać się spalić?, wykrzyczał wręcz.
Dosłownie. Sam już wydałem odpowiednie instrukcje mojej rodzinie, jak mają postąpić z moim zimnym jestestwem. Zresztą tę formę utylizacji zagwarantowałem sobie w notariacie.
Tak postanowiłeś? Zapytał, coraz bardziej marszcząc czoło.
Tak, i to ostatecznie. Sucho, względnie tanio i bardzo higienicznie.
No, ale w płomieniach, czy ty sobie wyobrażasz?
No to nie wiem jak ci dogodzić mają. Za mokro nie, za sucho też nie. Chłopie ależ ty jesteś marudny jak rozkapryszony wnuczek, którego nie masz. A skoro pytasz czy ja sobie cokolwiek wyobrażam. Otóż wyobraźnię, wraz z pozostałymi odczuciami, zmysłami i instynktami będę miał wyłączoną na … amen. Nastąpiła cisza, po czym
przeliczywszy zasoby kieszonkowe drobnych, poprosiliśmy jeszcze o dwa kufelki.

Od kilku lat mieszkam w innym, mocno oddalonym mieście. Tadziu zapewne rozważa dalej swój dylemat już w pojedynkę, bo guinness „Pod bażantem” leje się nadal, ten pub ma podpisaną bezterminową umowę z irlandzkim dystrybutorem. Pod tym względem, zgodnie z wyborczą zapowiedzią Donalda Tuska, mamy drugą Irlandię, tym bardziej, że ponad pół miliona naszych, szczególnie młodych obywateli wyjechało, najczęściej tam na stałe by pomagać m.in. w produkcji guinnessa.


Komentarze

  1. Pozdrawiam pana Tadzia i autora.Miła rozmowa.Axel.rose.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też bardzo lubię ginesa, ale jeszcze bardziej whisky.o ten gość tak się wpatruje w tyleczek zielony, co on tam widzi?.

    OdpowiedzUsuń
  3. Napiszę wprost,ja jestem za eutanazją.Jestem facetem po 50 i nie wiem jaka czeka mnie starość i mogę się znaleźć pod aparaturą podtrzymującą życie.I będę wdzięczny jak jak rodzina wyrazi zgodę żeby mnie odłączyć.Pozdrawiam.Mirek60

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiadzcie, gdzie w Pruszkowie mozna napić sie guinnessa?.Jestem chetny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE