Z KĄCIKA CIEKAWOSTEK


Zapoznałem się z tą ciekawostką lat temu 20. Tak, bodajże w roku 1992, jako ,że w ramach wykonywanych przeze mnie obowiązków służbowych, m.in. odpowiadałem za uruchomienie na czas letniego sezonu zakładowego ośrodka wypoczynkowego nad polskim morzem w miejscowości K. Ten dość atrakcyjny obowiązek spoczywał na mnie przez okres 13 lat z rzędu. Jak każdego dnia, prace przebiegały zgodnie z zaplanowanym harmonogramem i wytycznymi na kolejne dni. Każdy z tzw. „fachowców” (sprzątacze, stolarz, hydraulik i elektryk) krzątał się by zdążyć na dzień otwarcia ośrodka zgodnie z przyjętym terminem. Ja osobiście w tym czasie , obok lustracji wykonanych prac i wykonywania zadań administracyjnych, udawałem się na długie spacery wzdłuż rozległej plaży oraz , jak co roku nowych, naniesionych lub wypłukanych przez sztormy zimowo-wiosenne wydm. Zapuszczałem się więc w kierunkach miejscowości sąsiednich, odległych o kilka kilometrów, głęboko oddychając morskim słonym powietrzem. Przez te kilka dni miałem bowiem darmową szansę częściowej regeneracji płuc palacza. Widziałem, że tu i ówdzie przechadzało się stadko sarenek, a nawet swój wielki łeb pokazał na chwilę prawdziwy łoś. Gdy zbliżał się czas obiadu, lub zaistniała konieczność szybkiej mojej obecności w ośrodku, zwykle skracałem sobie drogę idąc przez las oddzielający wydmy od głównej drogi. Razu pewnego zainteresowałem się czymś mało spotykanym. Mianowicie wśród karłowatych, powykrzywianych podmuchem wiatrów morskich sosen stanowiących część krajobrazowego parku nadmorskiego posadowiona była mogiła, normalna ludzka mogiła. Była przyozdobiona świeżym kwieciem. Był (przypuszczam, że nadal jest) kształtny grobowy kopiec bardzo uporządkowany, a na nim dużo wypalonych zniczy. Wokół cisza, jeno cicha muzyka wiatru poruszającego gałęzie drzew i od czasu do czasu krzyk mew, lub trzepot skrzydeł jastrzębia uganiającego się za nimi. Zdumiałem się bardzo tym zjawiskiem, jako że można spotkać kopce mogił bezimiennych najczęściej partyzanckich, ale zwykle zapomnianych i porośniętych zielskiem i leśnym runem. Ten był inny, jakby świeżo przeniesiony z parafialnego cmentarza. Przez kilka dni leśna zagadka nie dawała mi spokoju. To jak grób Jana i Cecylii Bohatyrowiczów z powieści „Nad Niemnem”, pomyślałem. Różne myśli i skojarzenia mi nachodziły do głowy, w tym związane z powstaniami, ale tutaj na Kaszubach?. No nie!. Postanowiłem popytać miejscowych, a popijając sobie po pracy piwko w osiedlowym pubie próbowałem dociekać wywiadowczo, czy mają jakąkolwiek wiedzę na temat owego dla mnie zagadkowego grobu. Nic nie wiedzieli, ale ja nie rezygnowałem i drążyłem temat przy okazji spotkań następnych z innymi piwoszami. Po bodajże dwu tygodniach dociekań, jeden ze starszych wiekiem Kaszubów, za cenę ufundowania mu dodatkowego kufla piwa z browaru gdańskiego, był gotów opowiedzieć mi historię, której długość mierzona była następnym strumieniem złotego napoju moim kosztem zresztą.
Otóż mój panie. Był rok 1940. Okupant hitlerowski zmuszał mieszkańców do podpisywania tzw. volkslisty. W zależności jakie były pokrewieństwa krwi niemieckiej po mieczu a szczególnie po kądzieli były to listy grupy I, II, lub III, a nawet czwartej. Dzisiaj znamy to z przypadku dziadka Donalda Tuska. Wielu zakwalifikowało się do grup ważnych dla armii niemieckiej, a więc I i II. Ci po powołaniu do armii mogli awansować na stopnie podoficerskie, ewentualnie mogli wstąpić do SS, natomiast ci z grupą III zwykle byli szeregowymi żołnierzami Wermachtu. Wiem nie od dziś, że każda odmowa podpisania na tych terenach volkslisty, a tym bardziej buntowania innych do podobnego sprzeciwu kończyła się pobytem i śmiercią w obozie koncentracyjnym Stutthof (Sztutowo). Osobiście takich znałem, niestety biologia już się upomniała o ich życie. Zdarzyło się to na początku marca 1940 roku, kontynuuje mój kompan. W deszczowy dzień esesmani zabrali z domów ponad dwudziestu mężczyzn, tych, co to nawoływali innych do odmowy w kwestii podpisywania list narodowościowych. Przywieziono ich do owego lasu. Tam obnażonych do bielizny, powiązanych drutem ustawiono w szeregu. Następnie w ciągu godziny przyjechała drużyna kilku wermachtowców z Pucka, (nazywał się wtedy Putzig), wśród których był żołnierz o nazwisku bodajże Jędraszk Jatzke, miejscowy 19 letni Kaszub. Dowódca tych wydarzeń, esesman w stopniu unterfuhrera (podporucznik), wydał rozkaz rozstrzelania szeregu nieszczęśliwców. Po komendzie „gotuj broń”, czy jakoś tak, gdy strzelcy skierowali broń na cel, on karabin ustawił przy nodze. Esesman pyta go co się z nim dzieje. Panie unterfuhrer, ja nie będę strzelać do moich sąsiadów i kolegów ze szkoły, to są porządni ludzie, nikomu nie wyrządzili żadnej krzywdy, a jeden z nich należy do mojej rodziny. Oficer ponowił rozkaz, a gdy żołnierz ani nie drgnął, wyciągnął z kabury parabellum i strzelił mu prosto w głowę za odmowę wykonania rozkazu. Po tej masakrze miejscowi ludzie wywieźli ciała pomordowanych na cmentarz, na który zresztą z ciekawości osobiście pojechałem, by zapalić znicz na zbiorowej mogile, natomiast kaszubski żołnierz Wermachtu Jędraszk Jatzke spoczywa samotnie w lesie na wydmie, co roku podskubywanej przez bałwany morskie. Spoczywa sam, ale jest zapamiętany na zawsze już przez kolejne pokolenia. W rocznice wybuchu II wojny światowej, w rocznicę jego śmierci, w rocznicę zakończenia wojny, oraz w Dniu Zmarłych, zawsze płoną tam otulone mchem znicze i leżą świeże kwiaty. Zadałem mojemu rozmówcy pytanie: Dlaczego na tym samotnym grobowym krzyżu brak tabliczki z nazwiskiem tego dobrego chłopca. Widzi pan, odpowiedział: To wynika z tego, że jednak był to żołnierz Hitlera, źle się kojarzy, o czym wszyscy chcieli by na zawsze zapomnieć. Niech tak pozostanie jak jest. Jego postawa i śmierć, jako naszego obywatela budzi do dzisiaj uczucie podziwu. Pomyślałem, że chyba ma rację, bo rzeczywiście drobiazgowość w tym temacie byłaby zbyt kazuistyczna. Z chwilą gdy ustąpiło moje zatroskanie, przekazywałem rozwiązanie owej zagadki wczasowiczom z całej Polski, którzy podobnie jak ja kojarzyli sobie ten grób wyłącznie z partyzantką.

Komentarze

  1. Podstawowym problemem jest to że pomorze został oodrazu wciągnięte do rzeszy(na terenie rzeszy automatycznie byli tylko niemcy ) a nie jak reszta kraju , gdzie zostało utworzone niby państwo z Polakami "Generalne Gubernatowrstwo". Tam prawie nikt łaski nie robił, chociaz byli polscy patrioci.Dobra ciekawostka, pochwalam.
    Pozdrowienia.Metrotka

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zgadzam się,że całe Pomorze należało przed wojną do Niemiec. Tereny Gdyni, Pucka i okolic aż do miejscowości Dębki to obszary polskiego województwa pomorskiego. Stolica województwa był Toruń. Tu na polskim Pomorzu było wielu Polaków i patriotów, przyznaję. I właśnie tu mógł mieć miejsce przypadek opisany przez autora bloga. To bardzo wzruszające dla czytelnika, bo jednak w tej scenie zagrał Polak zmuszony do podpisania trzeciej grupy volkslisty. Pozdrawiam miłośników Pomorza. Mikołaj z Kartuz- Kaszub rodowity.

    OdpowiedzUsuń
  3. Drugi dziadek żony też był Wehrmachcie i po dostaniu się do niewoli aliantom wstąpił do PSZ. Był kierowcą. Teść ma jeszcze jego angielskie prawo jazdy.

    OdpowiedzUsuń
  4. W czasie drugiej wojny światowej Niemcy starali się germanizować Kaszubów zmuszając ich do podpisywania Volkslisty. Heinrich Himmler w swoich "myślach o traktowaniu obcoplemiennych na wschodzie" pisał ,że jest to naród pochodzenia germańskiego. Okazuje sie, że niestety nie. To naród bardziej skandynawski.Wiadomo jednak, że ze wzgledu na pruskie Pomorze oraz zniemczony Gdansk wielu Kaszubów uleglo wpływom germańskim. Mimo to polski odłam był bardzo patriotyczny, ale Niemcy zaraz po wejściu do Polski urządzili im rzeź (okolice Wejherowa).Są pochowani w pobliskim lesie.Opowiadanie wydaje mi się bardzo autentyczne, mogło tak być, chociaż od wojny upłynęło już tyle lat, więc brzmi jak anegdota .Pozdrawiam autora.Groniec z Sopotu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem o jaki ośrodek chodzi i gdzie to jest.Pozdrówka.Tadeusz

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystkich Pomorzan łączy jedna wspólna pasja, a mianowicie miłość i wierność do biało-zielonych barw Wielkiej Lechii Gdańsk. I tyle w mojej wypowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ta historyjka wygląda mi na miejscową legendę o której już mało kto pamięta, jeżeli to jest prawda całkowita.W każdym razie w każdej miejscowości coś wyjątkowego się zdarzyło na przestrzeni lat, coś co ludzie traktują z nabożeństwem. Jako Kaszubka od urodzenia (mam lat 44)nie znałam tego przypadku, aczkolwiek wiem, że masę Kaszubów szkopy zamordowały za odmowę podpisania listy narodowościowej.Ma racje Groniec z Sopotu, że powiat wejherowski był bodajże najbardziej prześladowany, a tu urodziła sie Steinbach i bodajże Angela Merkel.W każdym razie pozdrawiam pana i życzę publikacji dalszych, innych równie interesujących ciekawostek.Lodzia pomorzanka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE