W DRODZE


Po przejściu na zasłużony bez wątpienia ( 45 lat pracy) odpoczynek emerytalny, postanowiłem spisać swoje spostrzeżenia zebrane w ciągu bądź co bądź, dość wymiernych latach życia. Zapiski może, zbyt zarozumiale nazwałem książką (na razie do szuflady) którą zatytułowałem: "W oczekiwaniu na podagrę ". Zamieściłem w niej swoje opinie z obserwacji życia politycznego w kraju na przełomie współczesnych wieków. Opinie dotyczą nie tylko polityki, ale też dosyć szeroko znęcam się nad naszym polskim społeczeństwem omotanym klerykalnym kokonem. W połowie jej tekstu zawarłem scenki z moich przygód i doświadczeń, z jakimi spotkałem się w czasie wykonywania mojej pracy, a także po przejściu na emeryturę.


Opowiadanko pierwsze "w drodze"




Samochód nie bez oporu podskakuje na wyrwach w jezdni. Żołądek napełniony obfitym, zgodnie z zaleceniem dietetyków śniadaniem, daje znać kierowcy o swojej dezaprobacie. Po cholerę wybrałem tę drogę, skrótów mi się zachciało, a przecież i tak szybciej nie zajadę, o ile nie później, bo awaria podwozia grozi mi cały czas.
Drogę do Jeleniej Góry w Lesznie wskazywała wyraźna tablica na Głogów. Mnie tymczasem zachciało się skrótów kilkukilometrowych wypatrzonych na starej mapie drogowej. Zwolniłem, trudno spóźnię się, Zadzwonię, przeproszę za swoją głupotę, chociaż może narażę się na śmieszność.
Ale, ale, wywróżyłem sobie, bo oto prawe przednie koło wpada w wyrwę zalaną do pełna wodą, przez co absolutnie niewidoczną. Samochód na siłę próbuje na mnie wymusić ruch kierownicą w prawo. No i stało się.
Zawiadamiam przyjaciół, że nie przyjadę, jestem uwięziony koło jakiejś pipidówki, przepraszam, więcej nie będę, mówię jak dziecko do zdenerwowanego ojca. Stoję, samochód prosi się o remont zawieszenia. Bóg wie, do kogo dzwonić, ale jak to z Bogiem bywa, ateiście nie pomoże, chociażby chciał. Nie wiem, czy akurat wie komu tak naprawdę chciałby udzielić pomocy. Jak zwykle w takich momentach nachodzą mnie takie rozważania z pogranicza biblijnej filozofii. Rozglądam się, nikogutko, cisza jak makiem zasiał, jeno skowronki, które nie czekając, aż ostatnie krople deszczu dotkną ziemi, dają znać, że to już wiosna, swoim charakterystycznym radosnym świergotem. Trudno, czekam.
Po upływie pół godziny w towarzystwie radia Zet, z daleka dostrzegam nadjeżdżającego rowerzystę. Dobre i to, może on mi wskaże u kogo mogę szukać pomocy. Zatrzymuję go i grzecznie pytam, czy można gdzieś tu znaleźć warsztat samochodowy, który uporałby się z moim nieszczęściem?.
-Panie, pana opatrzność wiedzie. Ja prowadzę mechanikę samochodową, o tu niedaleko w Górze.
-Gdzie?
-O tu, dwa kilometry, Góra, nie słyszał pan o naszej ogólnie znanej miejscowości?, tu spojrzał na numer rejestracyjny samochodu, a może i nie, bo pan z daleka.
-Nie nie słyszałem, mówię z udawanym wstydem.
-Panie, jakie tu u nas imprezy się odbywają, tu nieraz całe Polkowice się bawią.
-Wybaczy pan, ale nie słyszałem, naprawdę.
-A szkoda, pan nawet nie zgadnie kto u nas w Domu Kultury wystąpił w poprzednią sobotę?.
-Nie mam pojęcia, może Mandaryna, albo Doda Elektroda?
- A jednak pan wie. Tak, była tu z mężem Majdanem, piłkarzem. To jest panie artystka. Kobieta do zjedzenia. Pomyślałem, że chyba tylko przypadkowo posłużył się tytułem książki Margaret Atwood, a może się mylę.
-Dobra, słuchaj pan. Ja pojadę do domu, wezmę żuka i pana ściągnę. Przecie nie może pan dalej się mścić na tym samochodzie. Szkoda go, bo to niezła marka.
Zdaje się na pana, odpowiedziałem pocieszony, chociaż nie do końca. Rzeczywiście minęło pół godziny z ułamkiem i mój samochód stał na kanale.
Niestety, zeszło się, brakujący element majster przywiózł z hurtowni w Lesznie. Czas oczekiwania wypełniłem podglądając okolicę. Miasteczko czyste i chociaż niedawno stopniałe ostatnie śniegi, pod którymi zwykle kryją się różnie mało przyjemne dla oka śmieci nie zepsuły mojej wstępnej opinii. To ziemia śląska, podobnie jak ziemia wielkopolska, ogólnie znana mi z innych okazji. Budynki zadbane, chociaż pan majster mieszka na obrzeżach miasteczka i jak u prawdziwego rolnika dorabiającego sobie mechaniką samochodową, po podwórku spaceruje drób, zaś koło szopy dwie czyste krówki. W pobliskim sklepie kupiłem kilka puszek piwa. Podzieliłem się nimi z mechanikiem, który mimo chłodu spływał potem, co chwila używając słów mało znanych ministrantom i klerykom. Nastał wieczór, zacząłem się rozgladać za jakimkolwiek noclegiem. Pytam więc, czy jest tu chociażby namiastka hotelu?
-Panie coś pan z byka spadł? Przenocujesz pan u mnie, Basia zrobi cuś na ząb, a wódeczka też się znajdzie. Należy nam się. Pan wie, tak rzadko człowiek ma szanse spotkać się z człowiekiem, szczególnie z człowiekiem w potrzebie, a do tego jeszcze z daleka. Podziękowałem, chętnie skorzystam.
-To może ja pójdę do sklepu po zaopatrzenie?
-Ale daj pan spokój, mamy wszystko co trzeba, nawet mleko prosto od krowy, bo ptasiego to jeszcze nie mamy. Ale pan z dużego miasta, to takich wiejskich rarytasów, to pewno nie bardzo, co?.-Widzi pan, odparłem. Zanim znalazłem się w dużym mieście, to wychowałem się na mazowieckiej wsi, gdzie mleko prosto od krowy było codzienną popitką do razowego, pieczonego w domu chleba ze smalcem lub wędzoną słoninką.
- To pan jesteś swój chłop, chociaż u nas za słoniną nie przepadamy, usłyszałem.
Jazdę próbną już po zmroku wykonał sam majster, jako że znał zakamarki i wąską drogę wokół domostwa. Wszystko w porządku, dobrze jest, ocenił swoją robotę, a więc zamykamy garaż i idziemy do żony, która zawsze trzyma świeże mleko w mlostku*. Przysiadamy się do stołu, na którym w brud (złe słowo) wędlin swojej roboty. O, widzę salceson, który uwielbiam, jaja w majonezie, zimne kurze mięso z rosołu a jakże, oraz ogórki swojsko kiszone. Jest bardzo bogato, jak dla mnie. Między talerzami z mięsiwem buteleczka z żytnią, popitka i piwo. Co ja mówię, bogato. Jest super, tym bardziej dla człowieka, któremu nie było dane zjeść obiadu. Do stołu, oprócz pani Basi poproszono starszego pana, który okazał się ojcem pana mechanika. Starszy pan, ale jakby młody umysłem i percepcją współczesnego świata.
-Pan z daleka?, zapytał wprost.
-Z Kujaw, proszę pana. Przez wasze tereny przejeżdżałem wyłącznie z konieczności, bo nie miałem innej potrzeby by tu przyjeżdżać, aczkolwiek muszę przyznać, że w tej kwestii popełniałem błędy. To piękny zakątek Dolnego Śląska. Ziemia zagospodarowana z poznańskim wzorcem. Nasze Mazowsze, gdzie spędziłem swoje lata szczenięce, długo będzie musiało się od was uczyć. Cóż, po ruskim zaborze trudno będzie was doścignąć.
-Widzi pan, ja jako młodzieniec też byłem mieszkańcem tamtych terenów, mówi dziadzio. W trzydziestym dziewiątym, jak wojna wybuchła, wraz z moim dowódcą generałem Kutrzebą, po bitwie nad Bzurą, szliśmy już niestety bardzo, jako armia Poznań, wycieńczeni na odsiecz Warszawie. Cudem przeżyłem, dwukrotnie ranny. Raz broniąc, zresztą nieskutecznie stolicy, drugi raz w czasie Powstania Warszawskiego, bo musi pan wiedzieć, że zamieszkałem po kapitulacji we Włochach warszawskich i tam poznałem moją żonę Zosię, świeć Panie nad jej duszą. Po wojnie, panie zabrałem swoją małżonkę, która zresztą mnie przechowywała przez ten tragiczny okres, szczególnie po upadku Powstania. Z nią powróciłem na tereny kraju Warty, jak to nazywali Niemcy. Tu w końcu jest moje dziadostwo.
-Udzielał się pan czynnie w Powstaniu ?, zapytałem ostrożnie.
-Młody człowieku, usłyszałem z ust starszego pana... po czym przeprosił na chwilę i przyniósł legitymację żołnierza AK, nadaną mu dopiero w 1989 roku, na podstawie zeznań świadków. W drugiej ręce trzymał legitymację Krzyża Walecznych. Moja walka skończyła się na Czerniakowie już w 12 dniu. Zostałem ranny w obie nogi. Tylko dzięki kolegom znalazłem się pod opieką mojej Zosi. Po prostu przewieźli mnie zdobycznym samochodem niemieckim, zresztą nie tylko mnie. Dziś mam różne odznaczenia, ale pożal się Boże nie płatne. Pozostał mi tylko mój pseudonim. Ogrodnik.
-No cóż, mój ojciec też był żołnierzem Armii Krajowej. Jego pseudonim to listek.
-Listek, listek, nie przypominam sobie.
-I słusznie, bo mój ojciec nie brał udziału w Powstaniu. Działał na tak zwanym zapleczu, w okolicach Ciechanowa. Opowiedział nam to dzieciom, dopiero właśnie w roku 1989r.
-To daleko, ale chyba też była taka konieczność, pan lepiej wie. Tym bardziej, że ktoś musiał chociażby w tym mizernym wymiarze zaopatrywać powstańców.
-Nie wiem, miałem w owym czasie kilka lat, ale skoro mój ojciec, tak jak pan, dopiero w 1989 roku pokazał nam, swoim najbliższym legitymację, to ja go rozumiem.
-Takie były realia, ale panie, powiedz pan, dlaczego dzisiejsi przywódcy narodu, Powstanie Warszawskie wykorzystują dla swojej chwały? Te szczyle, te pulchne łobuzy, którzy urodzili się dwadzieścia lat po wojnie. Pan jako syn akowca ma chyba swoje zdanie, tym bardziej, że nie należy pan już do zbyt młodego pokolenia. Niech pan powie, co za skurwysyn mógł wydać rozkaz do zabicia 200 tysięcy niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci, których białe brzozowe krzyże ścielą się szeregiem na Powązkach. Byłem, widziałem, płakałem jak bóbr, chociaż to już tyle lat minęło.
Trzecia butelka wysychała, gdy po chwilowym milczeniu starszy pan powiedział: Pan jesteś, widzę normalny człowiek, a mnie w moim wieku te dwa karły z jednego jaja, to najwyżej mogą mi przeskoczyć na drugie zbukowe, proszę pana, przepraszam, jak panu na imię?
-Antoni, odpowiedziałem i poczułem dumę, że odpowiadam najbardziej godnemu tej informacji.
-Panie Antosiu, to rzeczywiście imię warszawskie, miałem wielu przyjaciół o tym imieniu. Dziś, słuch jeszcze mam dobry. Słyszę w telewizji, że Powstanie Warszawskie było sukcesem. No ty psubracie, jeżeli te zgliszcza stolicy plus setki tysięcy trupów są dla ciebie sukcesem, to kto do jasnej cholery wybrał cię na piastowane stanowisko? Ty malutki człowieczku, podobno wykształcony na doktora, czy nawet profesora. Te krasnale co się dorwali do władzy powiadają, że berlińska victoria była klęską, a wyzwolenie przez ruskich drugą okupacją. Kto to wybrał tę hołotę na stanowiska rządowe, pytam pana panie Antku. Zrobiło mi się głupio, bo myślę tak samo.
-Ja nie, zapewniam pana. podobno wybrała ich przewodnia siła narodu zwana moherowymi beretami, wraz z ich guru z Torunia.
-Dobra panie, ale ile tego w Polsce musi być, skoro te małe purchawy wygrały.?
-Wie pan, tak dużo to tego nie ma. Może trzy, może dwa miliony, ale jeżeli większość narodu zlekceważy wybory w myśl danej nam demokracji, no to mamy takie efekty, jakie mamy. Mamy po prostu jako społeczeństwo nauczkę.
-A co pan sądzi o tej dzisiejszej lustracji-pytam.
-O duperelach nie rozmawiam, usłyszałem w odpowiedzi. Boże, nie chcę tego nawet słuchać. Zosiu, zabierz mnie do siebie w zaświaty, wykrzyknął dziadek na dobranoc i przepraszając towarzystwo udał się na spoczynek. Dobranoc panu, to był dla mnie szczególnie miły wieczór, usłyszałem na odchodne.
-Dla mnie też, rzekłem.
Po przespanej, naprawdę dobrej nocy, na stole znalazłem obok ulubionego salcesonu i innej wędliny, jajecznicę z kilku jaj. Był też kamienny mlostek z mlekiem z porannego udoju. Byłem nieco zażenowany, bo jak ja mam się zachować przy rozliczeniu i pożegnaniu z niewielką dietą w portfelu.
Po zachłyśnięciu się wiosennym powietrzem, przy świergocie skowronków, żegnam się z moimi... bądź co bądź już przyjaciółmi.
-A portfel to niech pan schowa, miał pan i tak dużo kłopotów, usłyszałem.-Pan chyba sobie żartuje, powiadam. Przecież....
-Nie, no za części do samochodu pan zapłaci, bo dlaczego miałbym ja to robić, ale robocizna i nocleg gratis.
-To coś nie tak, próbuję protestować.
-Proszę pana, spotkanie z panem, szczególnie dotyczy to mojego ojca, było dla niego ozdrowieńczym zdarzeniem. Jemu potrzeba takich, chociażby rzadkich, chociażby przypadkowych spotkań. To najlepsze lekarstwo na jego starość.
-Dziękuję. Myślę, że dla mojego ojca, gdyby żył, takie spotkania byłyby jednako ważne. Odjechałem, za chwilę jednak wróciłem z kwiatami dla pani domu. Kupiłem najładniejsze jakimi dysponowała kwiaciarka. Dostałem buziaka.



*mlostek- regionalna nazwa kamiennego naczynia do mleka.

Komentarze

  1. Szanowny Panie Torunczyku,

    kiedys sie zastanawialam nad sensem zdania "Emeryci nigdy nie maja czasu." I mi przeszlo. Teraz rozumiem, dlaczego.
    Jak tu miec czas, skoro jeszcze tyle rzeczy do spisania, przekazania, przemyslenia. To ma sens.
    A przeciez moglyby sie Pan udzielac gdzie indziej. Na obronach wszelakich, krzyza na przyklad, obronach pamieci jedynych slusznych bohaterow, ba - meczennikow wrecz. Sadze, ze nie robi Pan tego ze wzgledu na alergiczne rakcje na moherowa welne, lecz z glebokiej potrzeby przekazu, ze i kiedys bylo dobrze. Very, cacy i nawet cool, jak to dzisiejsza mlodziez, badz ci, co sie za nia uwazaja, mowia.
    Kazdy odcinek zycia, historii jest nieslychanie wazny. Wazny dlatego, bo jest malenka czasteczka olbrzymiego puzzla, ktorego caloksztalt tworza pokolenia, bez wzgledu na pochodzenie, kolor skory, wyznanie badz zapatrywania polityczne.

    Prosze dalej nie miec czasu. :D

    Jolanta

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie blogerze, mieszkam w Górze.Nie wiem kiedy był pan u nas gosciem, ale dzisiaj to by pan miasta nie poznał.Psy się załatwiaja pod urzędem władz miasta.Ogólnie jest brudno i ten stan nie jest podobny do pańskich opisów.Zmieniło się na gorsze.Moze dlatego, że jesteśmy w Unii.To podwójny wstyd. Chciałbym wiedzieć który to mechanik naprawiał panu samochód. Tez bym skorzystal z jego usług oraz takiej wyżerki.Jezeli to wszystko prawda to ten majster dał dobre świadectwo o naszych mieszkańcach, Chyba że to wszystko pic na wode, ale tyż pikniutko.Pozdrowienia z Góry.Mito654.

    OdpowiedzUsuń
  3. Do Mieszkańca Góry: To żaden pic na wodę.Rzeczywiście zdarzyło mi się przejeżdzać przez pańskie miasteczko, jak również zdarzyło mi się być serdecznie goszczonym w domu pańskiego współmieszkańca. Może dlatego po trosze, że po skończonym remoncie zapadał zmierzch, a z hotelami, jak to bywa w małych miejscowościach jest krucho. Jednakowoż prawdą jest, że rodzina pana mechanika mnie na noc przygarnęła do swojego mieszkania, a jak przebiegal wieczór, opisałem w opowiadanku.Też Pana pozdrawiam.Torunczyk.

    Do Pani Jolanty: Dziękuję za utwierdzenie mnie w tym, iż co robię ma sens.Że ten odcinek mojego życia, jako cząsteczka puzzla dopasowuje się do całości żywota w sposób... godny.Kłaniam się.Torunczyk.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE