GĘSIARNIA

Doda i jej podstawowe wartości.

Gdy patrzę (często z nudów) na polską telewizję, z przykrością stwierdzam, że wielu z nas to nic innego jak pospolita gęsiarnia. Po prostu głupie gęsi, prostacy (czki). Opinię tę wygłaszam wbrew tezie Mikołaja Reja. Stawiam tę opinie na podstawie poziomu emitowanych w polskiej telewizji tzw. teleturniejów, zwanych przez wielu bardzo trafnie teledurniejami. Najbardziej na powyższą nazwę zasługują "Familiada", czy też "Kocham Cię Polsko". W tym drugim konkursie, prowadzonym przez (bez wątpliwości) bardzo inteligentnego redaktora od sportów, Macieja Kurzajewskiego, biorą udział osoby bardzo rozpoznawalne, boć to bohaterowie popularnych seriali "M jak Miłość" oraz " Barwy Szczęścia". Seriali (jak mówią statystycy telewizyjni) oglądanych przez wielomilionową widownię. Przykro patrzeć, gdy ulubiona aktorka czy aktor ze względu na to, że gra pozytywną postać w filmie, kompromituje się na oczach tej samej widowni brakiem podstawowej wiedzy, nie potrafiąc udzielić odpowiedzi na pytania typu: Kto to był Kapuściński, albo jaka rzeka przyczynia się do depresji wodnej w Świnoujściu. Dla tej aktorki Niemcy dwadzieścia lat po zburzeniu muru berlińskiego to wciąż RFN. Za trudne było też pytanie, z ilu naszych wybrańców składa się Senat. Prawdopodobnie pani ta znała by odpowiedź na pytanie: w jakich majtkach wystąpiła Doda podczas udzielania wywiadu dla "Faktu." Zaprawdę, bywa, że kompromitujące są wypowiedzi uczestników "Familiady", tym bardziej, iż zwykle w czasie rozmowy z prowadzącym ten teledurniej, większość chwali się kończeniem studiów na wyższych, najczęściej na prywatnych uczelniach. Przez wstyd nie wymieniają zwykle nazw owych uczelni. Prowadzący (Karol Strasburger) stara się sam program okrasić dowcipem. Dowcipem zwykle ubogim w puentę na tyle, że trudno zdobyć się na uśmiech, chociażby przez zapomnienie.

Okazuje się, że nasi ulubieńcy, to bardzo proste gęsi potrafiący wypowiadać w miarę poprawnie napisane przez autora scenariusza krótkie kwestie, często o treści: jedna baba drugiej babie... To nie są aktorzy, którzy wnosili na scenę swoje improwizacje, jak chociażby prowincjonalny Himilsbach, czy dowcipny Maklakiewicz, który podczas porannego spaceru dla zabicia kaca, potrafił zainspirować wstawki do przedłożonego mu scenariusza. Oczywiście nie mówię tu o geniuszach sceny takich jak Wołłejko, Zapasiewicz czy Łomnicki, bo to w ogóle inny teatr i film. Tak, dzięki takim serialom jak wspomniany "M jak Miłość"," Barwy Szczęścia" "Klan", czy inny tam "Szpital, powiedzmy na...... Podlasiu", które to, nie wiem do końca z jakiego powodu przez wiele lat przyklejały mój wzrok, gdzie młodzi bohaterowie, często prosto po szkole aktorskiej, a często i bez, na siłę budują swój image i tzw. tanią popularność. Przy okazji powiem, że daj Boże pokazywany w serialu szpital gdzieś w Białej Podlaskiej czy w Łukowie.Nie wspominam już o takich dziełach jak "Plebania" lub inna "Tylko miłość ..czy coś takiego" po których normalny telewidz doznaje zaburzeń w okolicy jelita grubego. Dobrze, że w przerwach reklamowych "zaopatrują" nas w leki na wzdęcia. Ktoś jednak trochę pomyślał.

Trzeba jednak spojrzeć na owo zjawisko z wyjątkowym przymrużeniem oka, bo generalnie są to "aktorzy"zatrudnieni po tzw. castingu, gdzie rolę często dostaje się na krzywy ryj, a najczęściej na ładną buzie i sylwetkę (nie mówiąc już o bardziej "namacalnych" gratyfikacjach składanych reżyserom i producentom w podzięce). Słowem, ci którym udało się wyjść zwycięsko z owego "przetargu", nigdy nie osiągną pozycji chociażby Englerta, Gajosa, Jandy, Pokory, czy Barbary Kwiatkowskiej. Pozycji artystycznej, bo na pewno przerastają ich pozycją finansową. Te aktorzyny zarabiają przez jeden dzień zdjęciowy więcej, niżeli górnik przez trzy miesiące pod ziemią.Polska sztuka filmowa, szczególnie ta telewizyjna ma sie do prawdziwej sztuki, jak filmy Barei do filmów Bergmanna, albo rap niejakiego Peji do muzyki Ravela.
Gęsiarnia. Polskie gęsi owsiane. Te prawdziwe, opierzone mają wzięcie u naszych sąsiadów za Odrą. Oczywiście na kuchennych stołach i w restauracjach. Są przysmakiem, bo łechcą podniebienie. Gęsi ze scen polskich nas nie połechcą. Raczej podrapią naszą świadomość.

Zdaje sobie sprawę, że by się wypowiadać na temat elokwencji i kultury obycia naszych aktorów, trzeba posiąść wiedzę prawdziwego krytyka sztuki teatralnej, filmowej czy też muzycznej. Wypowiadam się jako widz przeciętny w miarę oczytany i osłuchany ze słowem scenicznym. Nie znoszę muzyki usypiającej ani drażniącej. Nie jestem za tym, by czytano mi do łóżka "Dziady", albo łechtano moje ego krytycznym słowem pana Pietrasa prosto z mediolańskiej La Scali. Nie tracę też czasu na czytanie Trylogii, jak to Skrzetuski podróżował stepem. Wolę serię kryminalnych opowieści Marka Krajewskiego. Opowieści, gdzie ciekawe, intrygujące zdarzenia działy się w niemieckim mieście Breslau w latach międzywojennych. Powtarzam zatem: nie jestem uprawnionym do absolutnie obiektywnej oceny naszej kultury, szczególnie tej telewizyjnej, ale mówię co czuję, a czuje nieraz totalny wstyd za naszych nazwijmy to, ulubieńców. Nie mylić z psami.
........................................................................................................................................

Uśmiechnij się:

1.Pewna kobieta poprosiła Einsteina:
-Czy może mi pan wytłumaczyć, jaka jest różnica miedzy chwilą a wiecznością?
-Oczywiście, zajęłoby mi to chwilę, ale obawiam się, że zrozumienie mojego
wywodu pani zajęłoby wieczność...

2.Przyjeżdża Ślązak do Warszawy i kupuje w monopolowym:
- Poproszę flaszkę wódki.
- A co to jest flaszka?
- Ma pani racje, poproszę dwie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE