NIC NIE JEST WYKLUCZONE




Na kanwie tragicznej śmierci naszego ostatniego prezydenta Lecha Aleksandra Kaczyńskiego, do mojego mózgu, mózgu człowieka bądź co bądź już leciwego dociera uświadomienie, iż na przestrzeni mojego życia "pochowałem" wszystkich przywódców a więc generalnych i pierwszych sekretarzy oraz innych możnych mojego "świata", którzy odeszli z niego w sposób mało konwencjonalny. Gdy uczęszczałem do wiejskiej szkoły podstawowej, zwanej na ówczas powszechną, zmarł Stalin. Stało się to nagle, bo wg. oficjalnej propagandy serce mu pękło. Tymczasem wiemy z dobrze poinformowanych źródeł, że ukochany przez wszystkie narody globu Soso Dżugaszwili, na łożu śmierci skonał bez żadnej opieki, bowiem nikt nie odważył się zajrzeć w chore, powoli zamykające się oczy gada. Pamiętam, że na uroczystej zbiórce naszej szkoły wszyscy płakaliśmy, od dyrektora po ostatniego ucznia. Zbiorowy szloch udzielił mi się tak bardzo, że całym sobą dygotałem jak liście osiki, tak, że musiał podtrzymywać mnie obok stojący 30-latek, bowiem i takich wyrośniętych kolegów się miało. Był to czas walki z analfabetyzmem.
Zapłakany jak po stracie najbliższej mi osoby wróciłem do domu, by wciąż w nieutulonym żalu, podzielić się ową straszną informacją z moimi rodzicami. Ojciec, który przyjął tę wiadomość ze stoickim spokojem, wyszedł do kuchni, by przekazać ją mamie.Wyobrażałem sobie, że za chwilę nastąpi totalna żałoba, być może zostaną przykryte domowe lustra i odpalone świece. Tymczasem usłyszałem głośny chichot i radość powodującą występowanie rumieńca na ich twarzach. Powodu tej radości rodzice nie zechcieli mi uświadomić. Wiadomo takie czasy. Dla spokojności kazali mi zmówić krótką modlitwę za duszę Soso. Zmów, on był taki fajny urwis, gdy był oczywiście w twoim wieku. Potem to już było różnie. W owym czasie z mojej rodziny kilka osób gniło w kazamatach stalinowskich. Czas goił "rany". Było, minęło. Dopiero po śmierci innego przywódcy, Bolesława Bieruta w trzy lata później, trauma i przygnębienie spowrotem nas młodych dopadła. Wszyscy wiedzieliśmy, że Bierut, przyjaciel młodzieży i zabawiacz dzieci nie zmarł śmiercią naturalną z powodu jakiejkolwiek choroby. Z przyjacielskiej wizyty w Moskwie, dostarczono go nam w opakowaniu trumiennym. Atak serca. To taka dość powszechna przypadłość ludzi piastujących bardzo ważne stanowiska. Podczas pogrzebu prezydenta Bieruta mieliśmy w liceum wolne. Nie znaczy to, że całkiem. Wszystkich nas zgromadzono przed kołchoźnikiem (to taki głośnik, zwany przez co odważniejszych propagandową szczekaczką), by w skupieniu wysłuchać żałobnych przemówień przywódców bratnich partii transmitowanych z Moskwy, Budapesztu, Bukaresztu, Pragi, Berlina, Sofii, Pekinu, Ułan Bator, Paryża i Rzymu. Powtarzam: Rzymu, nie Watykanu. Następnie bardzo, bardzo długo słuchaliśmy powtarzającego się marsza żałobnego Chopina. Ciągnął się on jak bolero Ravela jeno, że jeszcze dłużej jako, że przez całą podnoszoną z gruzów Warszawę w kierunku Powązek trumnę na lawecie ciągnęły cztery białe wierzchowce. Starsi nauczyciele mówili, że w podobny sposób chowano Piłsudskiego ale kuda mu tam do uroczystości bierutowskich. Byliśmy wzruszeni, szczególnie ci wrażliwsi na muzykę naszego Fryderyka. Obiecywaliśmy dobrą naukę i deklarowaliśmy spontanicznie wolę walki o pokój i umocnienie socjalizmu. Śpiewaliśmy pieśni patriotyczne jak i religijne, bowiem w kondukcie szli także biskupi i księża-patrioci. Było, też minęło.
Zanim jednak doczekaliśmy się równie "pięknego" a może jeszcze piękniejszego pogrzebu naszego dostojnika, który tym razem chowany był w towarzystwie małżonki, oglądaliśmy wiele jakże uroczystych pogrzebów przywódców Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Żaden z nich nie zszedł z powodów czysto biologicznych. Z różnych żródeł dowiadywaliśmy się, że sprowadzani byli do podziemi poprzez trucizny oraz choroby syfilisopodobne, a także inne podstępne mroczne siły. To już taka tradycja od czasów carskich. Nawiasem mówiąc śmierć z powodu syfilisu dotykała wielu przywódców świata od Lenina począwszy, a na niektórych papieżach skończywszy. W każdym razie, od czasów Breżniewa (podobno ten paralityczny dziad na każdą noc wzorem arabskich szejków musiał mieć świeżą dziewkę), co one mu robiły w łóżku?. Oto wielka tajemnica wiary... w te wieści. No wlaśnie, od pogrzebu Breżniewa, średnio co rok oglądaliśmy wystawiane na widok publiczny w Pałacu Zjazdów świeże zwłoki, starych, a nawet bardzo starych dostojników KPZR, a długie szeregi obywateli kraju, naszego Wielkiego Brata, dniami i nocami oddawało im ostatni hołd.I byłbym już zapomniał o tym, że podobne przypadki miały miejsce w współczesnej osobiście mi znanej historii nowoczesnej Europy. Jasne, że poza naszym obozem też tacy ze świeczników umierali różnie, a nawet bardzo dziwnie. Że wspomnę braci Kennedych, Olofa Palme, Aldo Moro czy Arafata. Rzecz w tym, że pogrzeby naszych, rodzimych, (w sensie przynależności do obozu) przywódców wywarły na mnie na tyle duży wpływ emocjonalny, iż sądziłem, że takie "imprezy" mogły się odbywać jedynie w systemie totalitarnym.
Tymczasem, straciliśmy naszego Lecha Aleksandra Kaczyńskiego, co ja mówię... straciliśmy? Pan prezydent na własne życzenie poległ śmiercią "bohatera" (wg. oceny rządowo-kościelnej), zabierając ze sobą w zaświaty 95 osób. Nawiasem mówiąc Bogu ducha winnych i to niezależnie od przynależności partyjnych. Zawsze lubił się otaczać wianuszkiem towarzystwa, szczególnie w strojach biskupich, kardynalskich oraz w umundurowaniach generalskich. I oto właśnie, gdy przywieziono trumnę z cennymi szczątkami (dosłownie), przed którą padł na kolana posłusznie cały polski rząd z premierem i pełniącym obowiązki prezydenta marszałkiem Sejmu i gdy w paradzie królewskiej przewieziono Je do Pałacu Namiestnikowskiego, rozpoczął się nieprzerwany pochód rodaków, którzy nawiedzili Warszawę z różnych stron kraju (sympatycy PiS są wszedzie, jak lasy i woda), by w pokłonie i ze znakiem krzyża oddać Mu cześć. "Impreza" ta trwałaby conajmniej kilka miesięcy, ale jak to w przypadku pogrzebu, czas nagli. Drogie, zasłużone dla Ojczyzny w sposób niebywały szczątki, w kolumnie złożonej m.in. z lawet, złożono do świeżutkiego sarkofagu w krypcie Srebrnych Dzwonów na Wawelu w towarzystwie małżonki. Zatem również bohaterki. Uroczystość zniewoliła cały kraj. Stały zakłady pracy i koleje, by w odpowiednim momencie oddać sygnał syreną. Sklepy zamknięte na trzy spusty. Oczywiście poza tymi z alkoholami. Zakaz pracy nie dotknął jeno agencji towarzyskich no i kancelarii parafialnych. Dobre i to.
Bohater IV RP spoczął obok bohatera II RP czyli Marszałka Józefa Piłsudskiego. Obaj jakże bardzo różni. Zarówno pod względem stosunku do religii, wierności małżeńskiej (tu zyskuje Kaczyński), a także wyznawanych przekonań politycznych. Jak wiadomo Piłsudski to socjalista, zaś Kaczyński to prawicowiec z krwi i kości, prawie oszołom. Nie pasują do siebie pod żadnym względem, ale jak mówi historia, Piłsudski nie zawsze uchodził za bohatera narodowego. Można przypuszczać, że i Jego towarzysz z krypty może się okazać niezbyt "pełnowartościowym" bohaterem, a wtedy się w krypcie mocno uluźni. Podobny przypadek miał miejsce w Moskwie, właśnie po śmierci ukochanego Soso. Oby to się u nas nie zdarzyło , bowiem ogromne koszta, jakie już dzisiaj ponieśliśmy w związku z rzeczonym wypadkiem pod Smoleńskiem, oraz wymodloną swego czasu przez Sejm powodzią, mogłyby całkowicie rozłożyć na przysłowiowe łopatki nasz umiłowany kraj.
....................................................................................................................................................................
Uśmiechnij się:
1.Facet baraszkuje w łóżku z piękną blondynką. Nagle ona pyta:
-Ale nie masz AIDS, co?
Oczywiście że nie!
-Dzięki Bogu,! Nie chciałabym znowu tego złapać.
...................................................................................................................................
2.Myśliwy zaprosił kolegów i chwali się swoimi trofeami:
-Oto skóra niedźwiedzia upolowanego w Kanadzie, tu dzik z Borów Tucholskich, a tu lew ubity w Afryce.
Koledzy patrzą, a na środku ściany wisi głowa kobiety.
-A to co?
To jest moja teściowa.
-A co ona taka uśmiechnięta?
Cały czas myślała, że żartuję...



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

JONO PODKIVANO

TUMIWISIZM

ŻYCIE mnie MNIE